wtorek, 28 grudnia 2010

Sylwestrowy koniec świata

Prawie wszyscy moi znajomi szykują się do świętowania Nowego Roku. Niestety mi (jak zazwyczaj) nie będzie to dane, bo i pewne zmiany się pojawiają w moim życiu w nadchodzącym miesiącu. Tak więc można powiedzieć, że coś się kończy – coś zaczyna. Ale czy zmienia się na lepsze? Pewnie podobne pytania zadawano sobie ponad tysiąc lat temu, gdy kończył się rok 999. Jeszcze niedawno w literaturze uważano, że wówczas cała chrześcijańska Europa trwożnie oczekiwała końca świata, co przewidziane być miało w “Apokalipsie”. Na szczęście jak badacze stwierdzili, okazuje się, że mało kto wówczas liczył czas tak jak my obecnie i świadomy był tego, jaki jest rok. I pomyśleć, że jeszcze w XIX w. historycy opisywali “rok terroru” jako wręcz katastroficzne wydarzenia. Czas więc zapoznań się z sylwetką Sylwestra II, któremu nasz kontynent zawdzięczać ma rozpropagowanie cyfr arabskich (jak twierdzi znany amerykański matematyk Charles Seife), chociaż prawdopodobnie nie poznał wtedy zera. Jak więc doszło do tego, że jeden z najwybitniejszych myślicieli średniowiecza powiązany został w ludowym wyobrażeniu z mocami nieczystymi zamiast być chwalonym za wybitne przymioty intelektualne?
marcin z opawy - sylwester ii
Przypuszczam, że pewnie wszyscy Czytelnicy kojarzą niemiecki film “Papieżyca” z minionego roku. Johanna Wokalek zagrała IX-wieczną Joannę w dziele, które nawet fajnie się oglądało (nie tylko z powodu odtwórczyni głównej roli), ale także dlatego, że udało się autorom stworzyć bardzo plastyczną wizję odległych wieków oraz zabarwić ją szczyptą feniminizmu (niczym w “Agorze” Amenabara). Sama zaś legenda o Joannie, co to miała zostać biskupem Rzymu, rozpropagowana została przez Marcina z Opawy, bardziej znanego jako Marcin Polak, późniejszego arcybiskupa gnieźnieńskiego. To w jego dziele “Kronika papieży i cesarzy” z 1277 r., który był jednym z najpopularniejszych zarysów dziejów świata od narodzenia Chrystusa w całym średniowieczu, umieszczono przedstawiony obok wizerunek Sylwestra II rozmawiającego z diabłem. Kodeks z Bibliotheci Palatina, kluczowego dla niemieckiego średniowiecza zbioru woluminów, należących obecnie do uniwersytetu w Heidelbergu dotyczy tego, jak tradycja niechlubnie rozprawiła się z wyjątkowością Sylwestra II. Gerbert de Aurillac był bowiem nietypowym uczonym, jak na swoje czasy i jednym z pierwszych uczonych, którzy postanowili wykorzystywać dorobek intelektualny Arabów. Przede wszystkim wiele mu dał pobyt w klasztorze w Ripoll (Katalonia), który w X w. był nie tylko czołowym w Europie ośrodkiem iluminatorstwa (dwie tzw. “Biblie z Ripoll” przetrwały do dziś w Bibliotece Watykańskiej i Narodowej w Paryżu), ale też miejscem, gdzie można było zaznajomić się z arabskimi odkryciami matematycznymi i astronomicznymi. Z tych oto powodów Sylwester II był w stanie stworzyć nowoczesne liczydło, którym operował o wiele sprawniej na liczbach dziesiętnych niż jemu współcześni na liczbach rzymskich.
Jak przystało na wyjątkową osobę, będąc w kwiecie wieku zainteresowali się nim możni tego świata. Otton II ściągnął go na swój magdeburski dwór, by wychował jego syna (dzięki tej współpracy późniejszego Ottona III i Sylwestra II doszło do ustanowienia metropolii w Gnieźnie), zaś podobnie uczynił Hugo Kapet, gdy Gerard był arcybiskupem Reims. Gdy więc w ramach wdzięczności Otton III wymógł, by Gerarda obrać papieżem (na co jak widać świetnie się nadawał), to lud rzymski mógł zapoznać się z tym nietypowym człowiekiem. Skonstruował organy, zegar mechaniczny, a niektórzy nawet przypisywali mu, że mechaniczną głowę zdolną odpowiadać jedynie “tak” lub “nie”. Zwłaszcza to ostatnie świadczy, że nie wszystkim informacjom o Sylwestrze II możemy ufać – podobne bowiem osiągnięcie mieli dokonać Roger Bacon, Wergiliusz, Robert Grosseteste czy Faust. O co jednak chodzi w przedstawionej obok legendzie, gdzie diabeł wydaje się co najmniej niezadowolony w przebywaniu w towarzystwie spokojnego rozmodlonego papieża?
Jedna z legend mówiła, że owa mechaniczna głowa (lub nawiedzający go demon) przepowiedział mu, że jeśli tylko odprawi mszę w Jerozolimie, to zostanie pochwycony przez siły nieczyste. Oczywiście papież miał się tym przejąć (aż dziw, że jako głowa Kościoła miałby wierzyć w takie bujdy, ale jakoś to autora legendy nie przejęło…) i odwołać planowaną pielgrzymkę do tego miasta w Ziemi Obiecanej. Kiedy jednak odprawił mszę w kościele Santa Maria du Gerusalemme w Rzymie (jakoś nie kojarzę tego kościoła, ale nie za długo jak dotąd przebywałem w stolicy Włoch…), miał pojawić się piekielny wysłannik, któremu dzielny biskup Rzymu odciął język i rękę. Po kilku podobnych legendach zaczynam sam siebie pytać, po co w ogóle te nieprzyjazne stwory pojawiają się w niecnych zamiarach na ziemskim padole… (patrz post z sierpnia: link).
miedzioryt - sylwester ii
Umieszczona obok XVII-wieczna rycina to kolejny przykład wizerunku papieża, po którym jemu współcześni nie pozostawili żadnego opisu wyglądu. Jednakże fakt, iż kapelusz papieski uzyskał ktoś, kto bardziej zajmował się nauką (uznawaną przez ówczesnych za coś bliższego szarlataństwu) niż sprawami Kościoła, mógł budzić lęk i niepotrzebne wrzenie. Czasy zaś były nietypowe, a liczba “tysiąc” niektórych nastrajała negatywnie. Hordy pogańskich Madziarów w X w. przypominały opisane przez św. Jana armie Goga i Magoga. Kiedy więc pod koniec tego stulecia doszło do chrystianizacji władcy Węgier, rodzić się mogły w prostym italskim ludzie pytania, czy aby na pewno zagrożenie zostało oddalone. Nie sposób też nie wspomnieć o tym, że sam rok tysięczny nie był jedynym sposobem liczenia czasu na zachodzie Europy. Równolegle liczono też czas Ziemi od stworzenia świata, który wedle ówczesnych szacunków wynosić miał około 5000 lat. Tak więc roku 6000 (i tym samym czasu Apokalipsy) oczekiwano już ok. 500 i ok. 800 r., a gdy za każdym razem nie dochodziło do wypełnienia się proroctwa, przesuwano rok, na który ustalono opisany w “Genesis” początek. Analogicznie zachował się dwa wieki później Joachim z Fiore, który datę 1260 r. obliczył mnożąc wymienioną w “Apokalipsie” liczbę 42 razy 30, ale nie dni, jak podaje św. Jan, ale lat. Tym oto sposobem zainspirował w późnym średniowieczu kolejnych millenarystów, a niektórzy nawet przypisują tej tezie zapoczątkowanie ruchu biczowników (1260 r., Perugia).
Czy więc tysięczny rok był takim przełomem, jakim widzieli go jeszcze XIX-wieczni badacze? Na pewno nie, chociaż to od tego momentu jak zauważył Rene Remond (cytując średniowiecznego kronikarza) Europa “pokryła się białym płaszczem kościołów”. Nie ustawały jednak tezy, że choć 1000 r. nie przyniósł zapowiadanej katastrofy, stale jest ona zagrożeniem. Kronikarz Rodulfus Glaber pisał o włoskich herezjach, że “wszystko to zgodne jest z przepowiednią św. Jana, który powiedział, że Diabeł zostanie uwolniony po tysiącu lat”. Zaś wzrost popularności pielgrzymek do Jerozolimy (co ostatecznie po kilkudziesięciu latach doprowadziło do krucjat) mnich ten traktował jako wypełnienie się proroctwa, że wierni podążą do świętego miasta, by służyć lub sprzeciwić się antychrystowi.
Sylwester II stał się więc niejako ofiarą takich przeczuć, które gdzieniegdzie w Europie dawały o sobie znać. I chociaż chiliazm czyli pogląd o nadejściu tysiącletniego Królestwa Bożego na ziemi miał długą tradycję, bo powstał już na przełomie I i II w., to jednak szybko został potępiony jako zbyt dosłowne odczytywanie “Pisma Świętego” (od synodu w 373 r. za papieża Danazego I, a potem soboru efeskiego traktowany był jako błąd teologiczny). Nie da się jednak ukryć, że rok ten promowano jako kluczowy we wchodzeniu w nowe milenium. Wspomniany Otton III, gdy otworzył nagrobek Karola Wielkiego w dzień Zesłania Ducha Świętego, ogłosił się nie tylko imperatorem “Roku Pańskiego 1000”, ale i pierwszego dnia “roku 6000 w dziejach świata”. Widać zatem próbę wzbudzenia lęku w społeczeństwie i wykorzystania zmiany czasu w celach politycznych. Nie przeszkodziło to jednak temu, by niektórzy poczuli się zawiedzeni tym, że zapowiadane przekształcenie świata na Raj na ziemi nie nastąpiło. To w tym zjawisku niektórzy historycy upatrują powstania dziwnych bractw i sekt w XI w., to także w tym - późniejszego przeniesienia liczenia liczby “tysiąc” nie od narodzin, ale śmierci Chrystusa. W żaden jednak sposób ówcześni nie docenili roli papieża, który wprowadził ich w nowe tysiąclecie. W 1001 r. Rzymianie podnieśli bunt przeciwko Ottonowi i narzuconemu (ich zdaniem) Sylwestrowi. Kiedy więc rok później zajął on z powrotem miasto, to jego władza była de facto iluzoryczna. Co więcej zginął w niejasnych okolicznościach, prawdopodobnie pod wpływem rzymskiej opozycji. Jak widać, tak ówcześni mieszkańcy stolicy duchowej zachodniej Europy rozprawili się z tym, który czynił wszystko co w jego mocy, by wykorzenić symonię i konkubinaty księży…
Tak więc ostatni dzień roku to czas podsumowań, ale i zarazem ciekawskiego spoglądania ku nadchodzącej przyszłości. Na szczęście my nie musimy się obawiać, jak ci, którzy żyli tysiąc lat temu, A.D. 2000 nie przyniósł “milenijnej pluskwy”, a w zamian na szczęście pozbył się wpływów ideologii New Age. Jaki więc będzie nadchodzący rok? Oby lepszy niż ten, ale przede wszystkim mam nadzieję, że nie gorszy. I dlatego zwariowanej zabawy sylwestrowej i wykorzystania dwóch dni stycznia na leczenie kaca życzę wszystkim Czytelnikom. Bo dla mnie też początek tego roku to będzie bardzo nietypowy okres i martwię się, czy uda mi się dobrze go wykorzystać.

1 komentarz:

  1. Od martwienia się wychodzą włosy na głowie a i synapsy ciut gorzej przewodzą. Z racji tego, że w noc sylwestrową część twojej szarej masy nie uległa kasacji, zadbaj też o przewodników. Bym napisała, ze to w trosce o jakość tekstu, ale czym to się przejmować ... wszystko pokłada się jak w kartach (tarota ;) Łykaj tran a zmartwienia zostaw sobie na starość. DOT.

    OdpowiedzUsuń