Zgodnie z obiecnicą z ostatniego posta, tym razem będzie o szatanie i jego działaniu wobec osób świętych. Oczywiście walka z nim stała się typowym elementem hagiograficznych opowieści i często pięknych dzieł sztuki. A że tematyka tego bloga jest dość luźna, to tym razem nie będzie o wielkim złu do jakiego diabeł jest zdolny, ale swoistego "przeszkadzania" w modlitwie i kontemplacji. Na początek ten, który miał największe "przeboje" z upadłym aniołem czyli św. Benedykt z Nursji.
Sorki za obrazek w odcieniach szarości, ale lepszego nie udało mi się znaleźć. Ten niezbyt wybitny rzeźbiarsko kapitel to fragment zdobień krypty w Saint Denis. Siedzący w środku diabeł z rogami niczym uszy zająca (co jest typowe przecież dla rzeźby romańskiej) patrzy na wprost widza, zaś po jego lewej stronie - a prawej naszej - stoi męska postać. To oczywiście scenka z Acta sanctorum", opisującym życie św. Benedykta. Kiedy ów propagator zachodnioeuropejskiego monastycyzmu (ależ to brzmi...) nadzorował budowę klasztoru w Monte Cassino jego bracia poskarżyli mu się, że nie są w stanie ruszyć jednego z kamieni. Święty poszedł tam i dostrzegł siedzącego na nim diabła, który był niewidoczny dla innych mnichów. Ostry nakaz, by nieczysty duch opuścił to miejsce poskutkował i w ten sposób mnisi mogli dokończyć budowę.
Ja bym w życiu nie poznał na podstawie takiego kapitelu, że to o to chodzi. W ogóle kiedy pierwszy raz zobaczyłem ten element kościoła myślałem, że święty to ta dziwna owalna główka przy łapie diabła. A tu niespodzianka - jak wyjaśniła mi Alka, to po prostu noga siedzącego szatana. Przy okazji od niej dowiedziałem się tej historyjki, która mnie rozbawiła. Na tyle, by skupić się na tym, do jakich jeszcze "sztuczek" zdolny jest wróg cnotliwego życia świętych.
To wydarzenie lepiej zostało przedstawione w słynnym fresku (do minionego tygodnia nie wiedziałem o jego istnieniu, ale ponoć znany...) w San Miniato al Monte we Florencji. W 1387 r. historię z kamieniem przedstawił Spinello Aretino (dosłownie z włoskiego: "skręt" z Arezzo).
Tym razem diabeł nie jest tak duży i nie przysłania całego kamienia, jak to przedstawił francuski rzeźbiarz. Ale przynajmniej wiemy, ile waży upadły anioł. O ile na początku mijającego dziesięciolecia reżyserzy z Hollywood ściemniali, że dusza waży 21 gramów, to w przypadku diabła stwierdzić można, iż jego masa wynosi więcej niż jest w stanie unieść czterech mnichów minus waga kamienia. Na szczęście św. Benedykt po raz kolejny spotykając złego ducha, znów sobie z nim poradził.
Po raz kolejny? Pierwszy raz spotkali się jeszcze kiedy mnich przebywał w jaskini w Subiaco niedaleko Rzymu. Aby rozproszyć skupione myśli świętego diabeł zamienił się w kosa, który zaczął krążyć nad Benedyktem i go denerwować. Święty przeczuwał jednak, że coś z nadpobudliwym ptakiem jest nie tak, a po uczynieniu znaku krzyża ptak zniknął. Ale diabeł nie dał za wygraną... Jeśli nie można ptakiem, to może przy pomocy największej męskiej pokusy? To wtedy pojawiła się urokliwa myśl pięknej kobiety, którą onegdaj widział. Tej kobiety, która potem w malowidłach rozkładać się będzie pół- lub całkowicie naga, by artyści mogli sprzedać swoje obrazy nadzianym facetom. I z tej próby święty wyszedł zwycięsko. Uczynił to skacząc w krzak jeżyn. Poraniony zapomniał o kobiecie i wrócił do jaskini w kontemplacji leczyć rany na całym ciele... Także rzucanie przez złego ducha kamieniami w dzwonek przy jaskini (ciekawe, po co taki przyrząd?) nie odciągało uwagi Benedykta. To się nazywa godne podziwu oddanie sprawie!
PS. Scenkę z diabłem dzwonkiem pięknie przedstawił Sodoma na freskach krużganka Monte Oliveto Maggiore. Notabene cykl o św. Benedykcie Giovanniego Antoniego Bazziego to moim zdaniem szczyt poziomu artystycznego tego malarza.
Nieczysty duch napadł też w trakcie ascezy św. Koletę Boylet - francuską mniszkę z XIV w., która kazała się żywcem zamurować w klasztorze. Pewnego razu, gdy święta czytała modlitewnik, ów duch zdmuchnął jej lampę. Ponownie zapaliła lampę, ale ogień został raz jeszcze zgaszony. Święta nadal jednak chciała odmawiać modlitwy, więc kilkukrotnie zapalała lampę do momentu aż mnich ją zepsuł, a oliwa wylała się na książkę. Święta wytrzymała jednak i ani razu nie uniosła się gniewem. Podobny wybryk zdarzył się kilkaset wcześniej św. Genowefie z Paryża. Ta jednak mogła liczyć na pomoc anioła, który zapalał gasnący płomień świecy.
Inne kobiety nie miały lepiej. Św. Franciszka z Rzymu wisiała nad przepaścią targana przez złe moce ze swoje długie włosy, zaś św. Teresie z Avila diabeł siadał na książce i nie chciał zejść aż został do tego zmuszony wodą święconą. W mojej jednak ocenie najbardziej dokuczliwe dla diabła stały się wybryki, jakich pragnął dokonać św. Julianie.
Św. Juliana z Nikomedii wsławiła się tym (jak wiele jej współczesnych kobiet z czasów Cesarstwa Rzymskiego), że nie chciała wyjść za mąż za poganina. Problem w tym, że jej mąż naraziłby się bardzo cesarzowi przechodząc na chrześcijaństwo, gdyż był prefektem wspomnianej krainy. Aby więc "zmiękczyć" nieco oporną narzeczoną wydał ją na tortury. Te święta przetrwała dzielnie, przeżywając przypalanie żelazem, przebicie nóg żelaznym prętem i pobyt w więzieniu. Udało jej się poradzić sobie ze spalenim na stosie i gotowanim w oleju. Dopiero po ścięciu odeszła z tego świata. Zanim jednak przygotowano dla niej stos odegrała się na diable, który przybył do jej celi. Podając się za anioła zaproponował, żeby oddała hołd bożkom i tym samym wyszła z więzienia, by po kryjomu głosić Dobrą Nowinę. Mądra dziewczyna przejrzała jednak jego niecne myśli, poprosiła w modlitwie Boga o to, by powiedział jej kim jest ten dziwaczny osobnik. Nagle uleczyły się jej rany, stwór zaś miał zostać pochwycony, by samemu się przyznał kim jest. Tę właśnie scenę ukazuje pochodząca z 3. ćwierci XII w. scenka z kościoła NMP w Siones - mieście oddalonym od kilka przełęczy górskich od Bilbao.
Juliana związała złapanego ducha i biła mocno łańcuchem w celi. Gdy zaś na polecenie prefekta miała wyjść poza więzienie, wzięła diabła ze sobą. Ten skamlał i szlochał żałośnie, by nie robiła mu siary" i go puściła wolno. Na nic jednak zdały się te prośby i błagania, co obrazuje nam XIV-wieczna rycina z "Żywotu świętych" autorstwa Richarda de Montbaston bądź jego współpracowników. Wywleczony na dwór prefekta diabeł został następnie przeciągnięty przez cały rynek, aż ostatecznie święta wepchnęła go do szamba. Taką to karę dostał za udawanie anioła i nawoływanie do niecnotliwych zachowań.
Nie dziwi więc, że późniejszym świętym starał się zaszkodzić w zupełnie odmienny sposób. W końcu za udawanie wrony został zdeptany przez św. Ekspedyta, a po podsumowaniu przez św. Dacjusza tego, jak udawał ryk lwa, beczenie owiec, ryczenie osłów, syk węża, chrząkanie świn i pisk szczurów, postanowił więcej nie przeszkadzać arcybiskupowi Mediolanu.
Morał z tego powinien płynąć taki, że diabłu chyba nie powinno się opłacać przeszkadzanie w rzeczach pięknych i dobrych. Ale czyż wtedy nie byłby sobą, gdyby nie próbował? Zaś artyści mają pole do popisu - jak pokazać coś czego się nie widziała, a czego obecność niekiedy daje się odczuć. Oby więcej było osób, które potrafią poradzić sobie ze złym duchem jak św. Juliana czy św. Benedykt, a wtedy "czarcie sztuczki" rodzić będą uśmiech na twarzy, a nie realną obawę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz