Nawet dziecko wie, że Bernini i Matisse byli wielkimi artystami. Ten pierwszy, Gianlorenz Bernini, zrobił świetny remiks "Take me away" autorstwa 4 Strings, zaś do klasyki gatunku house i elektro przejdą na pewno utwory "Sex at School" i remiks "Polish vodka", dziełka stworzonego przez Matthew B. Matisse nie jest gorszy - ostatnio triumfy w stacjach radiowych święci jego (wraz z Akonem) piosenka pod tytułem "Better than her"... No bo kto, by tam słyszał o jakimś wybitnym włoskim rzeźbiarzu z XVII w. i nieprawdopodobnie odkrywczym francuskim malarzu sztuki nowoczesnej?
Nie oni jednak będą tematem niniejszego posta. Czas zrobić mocno subiektywny, bo zgodny jedynie z moją oceną i "smakiem", ranking najładniejszych kobiet w dziejach sztuki. Liczą się tylko walory wizualne i to, jak artysta starał się przekazać wnętrze przedstawionej postaci. Skoro więc takie rankingi robią dziwne strony o celebrytach typu plotek czy pudelek, to czemu podobnie nie można oceniać dzieł sztuki? Skoro są one przeznaczone zwykle prawie wyłącznie do "oglądu", to odercie ich z szaty arcydzieła, może otworzyć nowe perspektywy. Ranking czas więc rozpocząć i zacząć od najniższego - dziesiątego miejsca.
Miejsce dziesiąte zgarnia... zziębnięta dziewczyna z rzeźby Jeana-Antoine'a Houdona z 1783 r. (często podaje się też rok 1787). Alegoria Zimy (rzeźbę przeznaczono dla carycy Katarzyny II) do końca "walczyła" z inną kobietą o dziewiąte miejsce. Ostatecznie dziewiąte miejsce zajęło znane płótno, bo przedstawiona na nim kobieta odkrywa więcej, a więc jest "przyjaźniejsza" dla męskiego oka. Jedna z niewielu rzeźb w zestawieniu zasługuje na dziesiąte miejsce dzięki swoistej subtelności, z jaką artysta przedstawił okrywającą się szalem młodą postać. Jej ściśnięta poza powoduje u widza prawdziwe wrażenie wszechogarniającego chłodu. Zarazem jednak biała faktura marmuru potęguje wrażenie zimna, lodu i współczucie ze strony widza, który doceniać musi trud walki z ujemną temperaturą. Szal (czy raczej chusta) nie pozwala na całkowite okrycie się. Dziewczyna podjęła więc decyzję, by okryć przede wszystkim głowę i korpus, bo jak wiadomo najwięcej ciepła ludzki organizm traci z tych miejsc. Dzięki temu jednak widz może dostrzec jej smukłe bose nogi i fenomenalną figurę godną Afrodyty czy Ateny.
Jak słusznie podkreśla się w literaturze, z jednej strony mamy kontrast tego, o czym tyle mówili Wolter i Rousseau (notabene popiersie Woltera Houdon także wykonał dla carycy), czyli konieczności pomocy ubogim, dla których zmiany pór roku są często kolejnym etapem walki o przetrwanie. Z drugiej zaś strony okrycie tylko połowy ciała powoduje, że dzieło skierowane jest ku żądzy, lubieżności widza. Naga postać potrzebuje pomocy, wsparcia, opieki, a gdy już ją dostanie zrewanżować może się swym gładkim, jak powierzchnia marmuru, ciałem. Jej pokorna twarz, spojrzenie w dół dodatkowo wzmacnia te odczucia - postać ewidentnie poddana jest widzowi, który nie czuje jej chłodu. Nie rodzi to po jego stronie żadnych obowiązków moralnych. "La Frileuse", bo taki jest oryginalny francuski tytuł (czyli drżąca z zimna), przez to, że ma być rozumiana jako alegoria Zimy staje się jedynie symbolem, a nie ucieleśnieniem tych, którzy cierpieli z zimna każdego roku.
Artysta, który stał się sławny dzięki wspomnianym popiersiom znanych osobistości (Benjamin Franklin, Jerzy Waszyngton, d'Alembert, Sacchini, Mirabeau), uzyskał dzięki tej rzeźbie nowy status w artystycznym światku. Poprzez względną prostotę przedstawienia (choć uchwycenie w tak naturalny sposób szat zapewne nie było łatwe) i delikatność postać staje się skrępowana czymś niewidzialnym. Trzeba blisko do niej podejść, by spojrzeć w przymrużone oczy, dostrzec na twarzy spokój, harmonię, która przykrywa prawdziwe uczucia - brak nadziei na walkę z chłodem. I choć urna w tle wydaje się elementem niepasującym do całego przedstawienia, to jednak to właśnie ona przekazuje widzowi wiedzę, iż to "tylko" alegoria, a nie prawdziwa kobieta walcząca o życie. Dla artysty miała jednak inny cel - bez kolejnego punktu podparcia niemożliwym byłoby stworzenie tak skomplikowanej górnej części posągu.
Wraz ze swoją "przyjaciółką" - otwartą na świat Ceres ukazaną z narzędziami ogrodniczymi (Lato) - obie rzeźby robią piorunujące wrażenie. Kontrast jest tak widoczny, że człowiek przestaje się zastanawiać nad oczywistościami - Zima to po prostu przekształcona Wenus, a twarz przypomina żonę Houdona, urokliwą Marie-Ange Cecile Langlois. Tę żonę przedstawił też artysta jako Lato, mamy więc do czynienia z tą samą postacią w dwóch wydaniach.
Czas więc na finalną ocenę.
Plusy:
+ niezłe smukłe nogi i biodra; zgrabna poza kobiety o gładkiej cerze; kształtne dłonie i stopy; przyjazna twarz i wyjątkowo proporcjonalny nosek; "Drżąca" sprawia wrażenie osoby miłej i spokojnej.
Minusy:
- troszkę za chuda, jeśli chodzi o górną partię ciała; prawdopodobnie małe piersi; nie widać głowy i włosów, a jak wiadomo na to często mężczyźni zwracają uwagę; za krótkie łydki w stosunku do ud; mogła pokazać więcej ciałka ;-)
Podsumowanie:
Sądzę, że mężczyźni zwracają uwagę na dwa fakty przy ocenie wyglądu ciała kobiety - twarz i proporcję ciała. Tym chyba można wyjaśnić słynne zjawisko "oglądania się" facetów za laskami. Szybka analiza proporcji zwraca uwagę na konkretną kobietę (dlatego też tym samym osobom mogą podobać się dziewczyny wysokie i niskie), ale finalna weryfikacja może mieć miejsce dopiero, gdy spojrzy się w twarz kobiety. Wówczas dochodzi do oceny, ile punktów można dać analizowanemu dziewczęciu.
"La Frileuse" to właśnie taka kobieta. Rzut kątem oka na nią i od razu wiadomo, że będzie wysoko. Zgrabne ciało, dobre nogi - to widać od razu. Ale nie pozwala ona na całkowitą ocenę, kryje się przed widzem, chowa twarz między fałdami chusty. Stąd też jest "dopiero" na dziesiątym miejscu w rankingu. Pokonała setki i tysiące innych konkurentek, ale sama nie ma prawa być ucieleśnieniem piękna w sztuce. A szkoda, bo mogłaby być co najmniej kilka miejsc wyżej...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz