Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Architektura muzułmańska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Architektura muzułmańska. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 24 września 2013

Co jeszcze można zniszczyć w Syrii?

Niedawne spotkanie polityków “wierchuszki” Stanów Zjednoczonych i Rosji doprowadziło do wstrzymania – wydawać by się mogło przesądzonej – “szybkiej” interwencji USA na terenie Syrii. Państwa, gdzie już niedługo (jeśli nadal sytuacja między wojskami reżimu a rebeliantami będzie patowa) prawie połowa osób nie będzie miała dachu nad głową, a liczba śmiertelnych ofiar walk liczona jest w setkach tysięcy. Poprzednie rewolucje arabskie, zaczęte parę lat temu w Tunezji, a wpływające na prawie każde islamskie państwo basenu Morza Śródziemnego, Czerwonego i Zatoki Perskiej, jakkolwiek by się nie zakończyły, przyniosły ze sobą – jak w końcu każda rewolucja – śmierć, cierpienie i lęk przed przyszłością. I oczywiście, co pewnie na tle wielu powodów do rozpaczy może ma nieco mniejsze znaczenie, zniszczenie wielu cennych zabytków. Oglądanie jeszcze niedawno muzeów w Libii, które obok eksponowania historii tego regionu, prezentowały również “cenną rolę” rodziny Kadafich, przypomina spoglądanie na miejsce aktywności szabrowników. Co prawda powołano nowe instytucje muzealne mające uwiecznić heroiczną walkę narodu z reżimem (jak w Misuracie), ale łatwo się domyślić, że takie miejsca nie mają wiele wspólnego z prezentacją sztuki. Zresztą właśnie w tym mieście największe zainteresowanie budzi zapoczątkowujący “kolekcję” zbiór łusek po bombach i pozostałości po pociskach moździerzowych. Czy to samo czeka Syrię?

Dr hab. Kamil Zeidler w ostatnim ubiegłorocznym numerze czasopisma “Cenne, bezcenne, utracone” (4/2012) – pisma wydawanego przez Narodowy Instytut Muzealnictwa i Ochrony Zabytków zastanawiał się nad tym, w jakim stopniu obiekty z dziedzictwa UNESCO mogą zostać zniszczone w trakcie wojny domowej (do przeczytania tutaj). Dość wymienić, że najsłynniejsza twierdza na wschodnim brzegu Morza Śródziemnego czyli Krak des Chevaliers została obrabowana, a walki w Aleppo (obecnie Halab) narażają na straty zabytki jednego z najstarszych, stale zamieszkiwanych miejsc na Bliskim Wschodzie. Jego strategiczna rola jest kluczowa (a może nawet bardziej propagandowa, bo to w końcu najludniejsze miasto Syrii), więc łatwo się domyślić, że “cel uświęca środki”. Warto więc w oczekiwaniu na to, jak społeczność międzynarodowa rozwiąże ten kryzys – może mniej polityczny, a bardziej humanitarny – przyjrzeć się temu, co warto chronić w tym względnie niewielkim, ale bogatym w dzieła sztuki kraju.

Cytadela w Aleppo

Lista dziedzictwa UNESCO w przypadku Syrii mieści 6 pozycji: antyczne miasto w Aleppo (z cytadelą umieszczoną na umieszczonej obok fotografii z 2009 r.), starożytne ruiny Bosry czyli obecnie Busry al-Hariri, pozostałości po – jak oficjalnie nazwano to komunikatach UNESCO – antycznym Damaszku, ale przecież najważniejszym obiektem w tym mieście jest VIII w. Wielki Meczet Umajjadów znajdujący się na miejscu dawnego, asyryjskiego sanktuarium, ruiny ponad 40 wsi rzymskich i bizantyjskich położonych w północno-zachodniej części kraju, które zostały przez mieszkańców opuszczone, gdy sytuacja polityczna między Bizancjum i Arabami zaczęła się poważnie zaogniać, wspomniane Krak de Chevaliers i podobna twierdza, wpierw Fenicjan, potem Bizantyjczyków, wreszcie krzyżowców, by wpaść w ręce Saladyna, co uwiecznione zostało jej w nazwie (Kalat Salah ad-Din) oraz oczywiście Palmira z fenomenalną, zapierającą dech w piersiach, świątynią Baala. Ile z tych zabytków zostanie do końca konfliktu? I czy przetrwają go też te, które są na liście oczekującej (12 miejsc, w tym miasta, o których musiał słyszeć każdy choć trochę wykształcony człowiek jak Ugarit, Dura Europos, Mari czy Tartus)? Przyjrzyjmy się części z tych miejsc nieco dokładniej.

Ktokolwiek chciałby zajmować się rozwojem średniowiecznej architektury wojennej nie może pominąć dwóch wspomnianych syryjskich twierdz, zwłaszcza że w Europie w tym okresie niewiele się zachowało. Co prawda wiadomo, że za czasów imperium Karolingów w najbardziej strategicznych miejscach wznoszono obiekty, które zbliżone były do późnorzymskich fortów, ale prawie nic z tego okresu się nie zachowało. Cóż, w końcu obiekty te padały łupem Saracenów, Węgrów i Wikingów, a porządny kamień budowlany był rzadkością (w ten sam sposób traktowano też antyczne budowle). Niebezpieczne czasy wymagały jednak akceptacji tego, że szlachcice będą zmuszeni, by zadbać o względną stabilność polityczną regionu, wznosić mniej lub bardziej odporne na ataki budowle. Dziś więc o pomysłach inżynieryjnych tego czasu zaświadczają już tylko nieliczne obiekty – Langeais z ok. 990 r. we Francji, wczesny typ wieży liczącej 37 m wysokości w Loches, wieża w Beaugency, słynna londyńska White Tower z ok. 1070 r. oraz podobne konstrukcje w Newcastle, Richmond, Pevensay, Colchester i Hedingham. Normanowie w latach 1096-1108 wznieśli też donżon w cylicyjskiej twierdzy w Anavarzy (ob. Anazarbus), wcześniej zniszczonej przez wojska I krucjaty.

krak de chevaliers - rysunek 1871

Zaprezentowana obok rekonstrukcja Krak de Chevaliers, podobnie jak i obecny stan zachowania budynku, pokazuje, jak szybko rozwinięto techniki budowy masywnych fortyfikacji. Na odcinku między Aleksandrettą, Antiochią, Aleppo i Trypolisem już w XII w. wzniesiono co najmniej 16 twierdz. I pomyśleć, że w tym samym czasie normańscy “najeźdźcy” na terenie Anglii dopiero wprowadzali takie rozwiązania jak wieże narożne (Dover), a we Francji próbowano połączyć pomysł wieży na planie koła z bardziej funkcjonalnym od wewnątrz rozwiązaniem czworobocznym (ok. 1140 r. – słynny donżon w Etampes). Oczywista w tym zasługa lokalnej tradycji budowlanej, pomysłów, które już wcześniej pojawiały się w Bizancjum, Armenii czy niektórych państwach islamskich. Dobrym przykładem jest Antiochia, gdzie stopniowo w konstrukcjach zaczął adaptować się ormiański pomysł półokrągłych wież i “kurtynowych” ścian. Władcy Mniejszej Armenii szybko przejęli to rozwiązanie do wzniesionych na wzgórzach garnizonów wojsk. Efektem tego było niespotykana różnorodność budowli – w zależności od możliwości konstrukcyjnych na danym wzniesieniu albo umieszczano niewielkie konstrukcje, albo jeśli wzgórze było wystarczająco obszerne całkiem ogromne fortyfikacje. Wreszcie ok. 1160 r. pojawiła się idea koncentrycznych twierdz i to o wiele wcześniej niż miało to miejsce w zachodniej Europie. Dopiero takie budowle jak wznoszony przez Ryszarda Lwie Serce (notabene zasłużonego na kartach historii bardziej jako krzyżowiec niż umiejętnie zarządzający państwem monarcha) zamek w Gaillard (od 1195 r.) pozwoliły wypromować wschodnie rozwiązania konstrukcyjne w reszcie Europy.

Badaczy architektury krzyżowców interesowało przede wszystkim to, na ile często patrzący na lokalność ludność z niesłuszną pogardą normańscy, niemieccy czy francuscy baronowie gotowi byli do zmiany swoich poglądów na architekturę pod wpływem lokalnej tradycji budowlane. Z jednej strony adaptacja do odmiennych warunków, z jakimi większość spotykała się po raz pierwszy, była czymś oczywistym, gdy okazało się, że na wyzwolenie całego regionu zwanego dziś Bliskim Wschodem nie ma co liczyć i trzeba bronić się na pobrzeżu Morza Śródziemnego. Z drugiej, zaskakuje chęć budowania przez krzyżowców pierwszych twierdz przy użyciu drewna, które poza libańskimi lasami i kilkoma bardziej zadrzewionymi regionami (w Palestynie bardzo wiele miejsc wykarczowano w ciągu tego stulecia prawie do cna) były dość trudno dostępne. I nie chodziło tu tylko o meble, stropy czy inne partie budowli, które wykonane z drewna są bardziej funkcjonalne, bezpieczniejsze czy użyteczne niż rozwiązania kamienne, lecz o całe fortyfikacje.

Lipcowe wiadomości, że armia Asada bombarduje Krak de Chevaliers pokazywały, że w trakcie konfliktu żadnego budynku, nawet tak istotnego jak ta twierdza, nie można na 100% ochronić. A szkoda, bo już za kilkanaście lat obchodziłby tysiąclecie swojego powstania. W 1031 r. w tym miejscu grupa kurdyjskich wojowników służących w armii emira Aleppo postanowiła wznieść tam pierwsze umocnienie. Tyle przekazy źródłowe, bo ślady z tego okresu są tak nikłe, że nie można być tego pewnym. Kolejne przebudowy dają jednak osadzić się w przestrzeni architektonicznej o wiele precyzyjniej – w 1110 r. krzyżowcy zajęli twierdzę i zaczęli ją od lat 40. XII w. nieznacznie rozbudowywać, lecz dwa kolejne trzęsienia ziemi z 1157 i 1170 r. powstrzymały zmiany fortyfikacji. Kolejny taki kataklizm, gdy jasne było, że tym razem twierdza nie byłaby w stanie sprostać atakowi wojsk muzułmańskich (w latach 80. XII w. Saladyn odstąpił od próby zdobycia Krak de Chevaliers), zmusiło jednak do całkowitego przemodelowania wyglądu obiektu. Zmiany były tak znaczne, że nietrudne się dziwić, iż obecnie jedyna zachowana wieża z pierwszych okresów istnienia twierdzy o okrągłej podstawie to ta z XII w. z dość prymitywnymi machikułami.

Syryjskie twierdze do dziś pozostają jedną z najlepiej zachowanych pozostałości do wojnach krzyżowych. O ile do Krak de Chevaliers czy Magratu dostęp jeszcze do niedawna (do 2011 r.) był dość łatwy dla przeciętnego turysty dokładającego się w ten sposób do utrzymania obiektów, to nie można również zapominać o mniej znanych twierdzach jak Bourzay i Apamea. Wiele z fortec zachowało przede wszystkim swój XIII-wieczny kostium z późniejszymi muzułmańskimi dodatkami. Ale w kraju ogarniętym dziś wojenną pożogą mieli co zwiedzać także ci, którzy poszukiwali tam istotnych miejsc kultu. Dla chrześcijan był to przede wszystkim Damaszek, jedno z głównych miejsc aktywności św. Pawła (słynne opuszczanie autora nowotestamentowych listów w koszu poza murami miejskimi) i Qala’at Samaan w północno-zachodniej części kraju, względnie niedaleko granicy z Turcją, gdzie znajduje się sanktuarium św. Szymona Słupnika. Zwłaszcza to drugie miejsce potrafi urzekać – bizantyjski kompleks świątynny, który zaczęto wznosić już pod koniec V w., kilkadziesiąt lat po śmierci św. Szymona Stylity oszałamiał wielkością. Posadzka głównego kościoła była mniej więcej powierzchni tej, jaką ma istniejąca do dziś konstantynopolitańska Hagia Sofia. Do tego klasztor następców słynnego męczennika, dwa mniejsze kościoły, baptysterium, cmentarz, kilkanaście kaplic, i miejsc noclegowych dla pielgrzymów (w końcu miejsce to stało się jednym z najczęściej odwiedzanych w Cesarstwie Bizantyjskim). Do 2011 r. większość turystów wybierała się do oddalonej o 60 km atrakcji turystycznej z Aleppo, ale obecnie ze względu na walki sytuacja, nie jest niestety tak różowa. Można było przedostać się do kompleksu świątyń słynną “świętą drogą”, która dziś wiedzie przez opuszczone lub prawie niezamieszkałe wioski na wzgórzach.

O podobnych atrakcjach można byłoby pisać godzinami, choć być może dalsze trwanie wojny domowej czy zewnętrzna interwencja spowodują, że godziny nieszczęśliwie przekształcą się w minuty. Państwo, o którym jeszcze parę lat temu pisało się, że jest otwarte na turystów, zarówno tych zafascynowanych historią, jak i odnajdujących w Syrii istotne miejsca dla swojej wiary (gł. chrześcijan i muzułmanów), dziś walczy o swoją przyszłość. Przyszłość, która, miejmy nadzieję, pozwoli nam ponownie zwiedzić te zabytki, ale przede wszystkim pozwoli Syryjczykom w spokoju kształtować swoje życie. Gdy zaś sytuacja się uspokoi, turyzm, jak w wielu innych krajach, może stać się istotnym źródłem dochodu, pozwalającym odbudować to co w ciągu ostatnich kilku lat konfliktu i rządów Baszszara al-Asada zaprzepaszczono. Wystarczy dać głos statystykom, by przekonać się, że kwestia odpowiedzialności za wykorzystanie broni chemicznej to nie tylko problem, który powinien zostać rozwiązany zgodnie z opinią publiczną i dobrym mieszkańców Syrii, ale także że ten jakże przyjazny turystom naród może czerpać z historycznego i geograficznego dziedzictwa zyski niezbędne mu w okresie przebudowy własnego kraju. Ot, choćby od kwietnia 2008 do kwietnia 2009 r. liczba turystów w Syrii wzrosła o 19 procent, z czego aż o 54 procent w przypadku Europejczyków. Ponad miliard dolarów został tam zostawiony przez odwiedzających ten kraj z zagranicy, jak też lokalnych turystów. Przewodniki sprzed wojny niejeden raz wspominały, że jedynym problem jest niewielka baza rozrywkowa i kulturalna, którą przecież bardzo łatwo stworzyć. Tym bardziej należy na uwadze mieć to, że w czasie wojny czy zbrojnej interwencji co najmniej 6000 lat nieustannej ludzkiej obecności w regionie może zostać z łatwością unicestwione. Obok humanitarnej pomocy i przekazania Syrii “wędki” pozwalającej odbudować zniszczony kraj, to najważniejszy problem, z jakim za niedługo Syryjczycy będą musieli się zmierzyć.

czwartek, 1 listopada 2012

Minimalistyczne rzeźby i kosmos

Ostatnio chyba minimalizm mnie prześladuje. I to chyba nie dlatego, że ostatnio swój wysiłek w różnych aspektach życia ograniczam do minimum, ale tak niefortunnie się zdarzyło, że w minionym tygodniu spędzić musiałem trochę czasu nad dwoma tekstami Rosalind Krauss o rzeźbie, a wczoraj gdy kumpel w Szczecinie zorganizował imprezę halloweenową, jedna z moich znajomych przebrała się za dzieło Roberta Morrisa (sic!). Gdy zobaczyłem ją, z trudem przechodzącą przez drzwi jednego z pokojów, przypominającą długi prostopadłościenny kub, o mały włos nie padłem ze śmiechu. Cóż, tak to jest jak na imprę zaprasza się historyków sztuki (i to w jej wypadku nie byle jakich, bo w końcu wykładowczynię jednej z poważanych szczecińskich uczelni).

Ale do sedna. To mnie zainspirowało do zastanowienia się nad sztuką, która średnio mi leży, bo jakże fascynować się można czymś co ma kilkaset kilo wagi i umieszczone w “white cube’ie” muzeum czy galerii automatycznie ją organizuje. I właśnie to mnie ujęło – gdziekolwiek się nie umieści minimalistyczny “object”, momentalnie zmienia on przestrzeń galeryjną, łączy się z nią, niekiedy wręcz nad nią dominuje. Podczas kiedy inne dzieła sztuki po prostu wiszą sobie ładnie na ścianach albo stoją w środku sali, “czekając” z utęsknieniem na odbiorcę gotowego do nich podejść, przypatrzeć im się chwilę, skłonnego je poanalizować, to dzieła minimalistyczne sprawiają wrażenie uwolnionych od tego, co stanowi istotę ewokowania wrażeń estetycznych – sprawiają wrażenie, że nie potrzebują odbiorcy do istnienia. Rację ma zatem wspomniana Rosalind, że są one “samoreferencyjne”, ale przede wszystkim odnoszą się nie tylko do materiału, z którego są wykonane, negując przestrzeń, w której się znajdują, ale przede wszystkim do tego, że “wyrzucają” na margines odbiorcę. To odbiorca ma przyjąć, że gigantyczny monolit jest dziełem sztuki, bo przemożna siła w nim zawarta wręcz na nim to wymusza. Taka wystawa nie ma w nim wzbudzić “prostych” przeżyć estetycznych, dać się zanalizować w opozycji piękne – brzydkie, dopracowane – niechlujne itp.. lecz wymusić wzbicie się na inny poziom, odwołanie się do uniwersaliów. I to minimalistycznym rzeźbom się udaje, a najczęściej powtarzane przez widzów przymiotniki po takich wystawach to “niezwykłe”, “metafizyczne”, “nierzeczywiste”. Rzadko pada z ust znajomych przymiotnik “piękne”, inne odnoszące się do estetyki także pojawiają się jedynie wyjątkowo. I dziwić musi tak, jak ludzie reagują przecież na “objecty” szalenie rzeczywiste, wykonane z prostych materiałów, ciężkie, przestrzenne, obnażające całą swą materialną (a niekiedy i materialistyczną) naturę.

tony smith - wall

Tony Smith (którego praca “Ściana” zdobi dzisiejszy tekst) nie jest typowym rzeźbiarzem minimalistycznym, bo sam minimalizm znacznie zmienił swoją formę po konceptualnym zwrocie przełomie lat 60. i 70. Ale nadal w swoich pracach zachował to, co dla minimalizmu szczególnie istotne – pozostawienie odbiorcy w stanie ciągłych wątpliwości. Jak stwierdził swojego czasu Robert Morris: “widzisz kształt – tego rodzaju kształty z tym rodzajem symetrii, jaki mają – widzisz go, wierzysz w to, co wiesz, ale nigdy nie widzisz tego, co wiesz, ponieważ zawsze widzisz tylko zniekształceniem i wydaje się, że pojmujesz tylko plan [obiektu]”. Przytoczony tekst, który o niebo lepiej (i bardziej uczenie) brzmi po angielsku oddaje w pełni to, czym minimalistyczna rzeźba jest: doznaniem, które nie wymaga odbiorcy, strukturą, która poprzez przez swój materializm kształtuje swoją własną tożsamość bez udziału “ego”. I tym samym wymaga od odbiorcy przyjęcia, że przyszedł dla niej do muzeum lub galerii, a nie odwrotnie. Morris poszedł jednak w nieco innym kierunku i skupił się na wrażeniu, jakie jego prace ewokują. Negując całkowicie iluzjonizm, a tym samym potrzebę ustalenia odbiorcy, by dzieło dopracować do jego koncepcji mimesis, zwrócił się w kierunku rzeźby, chociaż jak sam stwierdzał, potrzeba lepszego terminu na tworzone przez niego i innych artystów “objecty”.

Problem z malarstwem to jego nie nieuchronny iluzjonizm per se. Ale ten nieodłączny iluzjonizm przynosi ze sobą nieodnoszącą się do teraźniejszości nieuchwytność albo nieokreśloną aluzyjność”. Ponownie słowa Morrisa brzmią jak przestroga przed oczekiwaniem od dzieła czegoś specjalnego. Sztuka ma być wyznacznikiem swoich czasów, więc nie może korzystać z rozwiązań wcześniejszych, a jednocześnie duchowy wymiar tej sztuki ginie pod naporem ścisłego powiązania jej z wydarzeniami, które konstruują obecną rzeczywistość. Czyżby zatem Morrisowi i innym minimalistom zależało na stworzeniu dzieł stricte “kosmicznych”, ucieleśniających w sobie prawa przyrody, ponadczasowych i aktualnych zarazem?

judd - boxes

Teksańska wystawa prac Donalda Judda z 2010 r., jaką zorganizowała Fundacja Chinatich, pokazała kolejny aspekt “rzeczywistości” prac minimalistycznych. Umieszczone w surowym, pozbawionym wykończenia budynku przypominającym lotniczy hangar na pustyni oczywiście nie mogła stać się wydarzeniem, na które tłumy czekały godzinami przy kasach. Odseparowanie dzieł od centrów naszego świata, miejsc, gdzie podejmuje się decyzje, bazując zwykle na niepełnym rozpoznaniu faktów, miejsc, gdzie kształtuje się tę rzeczywistość w pośpiechu, a słowa zastępują czyny, ujawniło jak bardzo ich materialny charakter pokazuje ulotność i zmienność ludzkiej egzystencji postmodernistycznego świata. Prace Judda, Morrisa, Serry czy Smitha są niezmienne, za każdym razem takie same (nie liczymy sytuacji, gdy jedno dziełko Serry pod wpływem trzęsienia ziemi się przewróciło…), odnoszące się same do siebie. Niejedno z dziel opisać można byłoby cytatem z “2001: Odyseja kosmiczna” Arthura C. Clarke’a: “Była to prostokątna płyta, trzy razy wyższa od niego, lecz dostatecznie wąska, by można ją zmierzyć rozpiętością ramion. Była wykonana z całkowicie przeźroczystego materiału i trudno byłoby ją dostrzec, gdyby nie błyski na jej krawędziach wschodzącego słońca”. O monolitach Clarke’a, których rolę autor wyjaśnił dopiero kilkanaście lat temu w “3001” napisano setki książek, podobnie jak o rzeźbach minimalistycznych. A jednak związki te chyba do dziś nie zostały w pełni wyjaśnione – w obu wypadkach nieodgadniona natura przedmiotu nieposiadającego żadnych cech szczególnych pozwalających zdywersyfikować coś co nazywamy “końcem” od “środka” zmusza do poddania w wątpliwość sposobu, w jaki postrzegamy świat. A świat postrzegamy relacyjnie – coś jest “nad” lub “pod”; znaczenie czegoś ustalamy jak się to ma w stosunku do rzeczy, na które wpływa, które to coś otaczają. Negacja takiego widzenia świata jawi się jako prawdziwie przerażająca. Ot, świat bez zmysłów, jednolity, pozbawiony czegokolwiek co konstytuuje naszą rzeczywistość, samotność, brak samoświadomości istnienia, a jednocześnie poczucie, że to co postrzegamy jest prawdziwe, choć nie dostarcza nam żadnych bodźców czy impulsów, by taką rzeczywistość objąć swoim umysłem. Mi taki świat totalnej pustki przypomina piekło, ale to właśnie ze zbliżoną pustką odbiorca ma kontakt oglądając prace minimalistyczne. Nie dają one żadnej podpowiedzi, nie pozwalają uwiarygodnić procesu myślowego logiką oglądową dzieła, pozbawione są kontekstu, a swoją materialnością celowo kontekst przestrzenny negują. Szczęśliwie dziś wiemy, że są one wytworem ludzkich rąk, ale gdyby taki obiekt zjawił się w historycznej rzeczywistości, to czy byłby traktowany w podobny sposób?

al ka'aba w 1937

Relacyjny sposób postrzegania świata wymusza w ludziach poszukiwania elementu boskości, niezwykłości tam, gdzie owa relacyjność zawodzi. Starożytne betyle, którym oddawano cześć na całym Bliskim Wschodzie czy choćby umieszczona w Mekce Ka’aba to chyba najbardziej znane przykłady tego, że geometrycznym czy stereometrycznym figurom przypisuje się moce przekraczania naszej, normalnej rzeczywistości, gdzie prawie wszystko jest (lub staje się) względne. Słynny Czarny Kamień umieszczony w prostopadłościennej świątyni (boki kwadratu liczą ok. 12 m, zaś wysokość świątyni to 15 m) uznawany jest przez mahometan za czczony już za czasów Adama. To nie tylko symbol tożsamości muzułmanów czy wcześniej mieszkańców Mekki, ale przede wszystkim przejaw tego, że możliwe jest połączenie nieba i ziemi: świata nadnaturalnego i tego, w którym prowadzimy wyłącznie doczesne, zwykle niezbyt szczęśliwe, życie. W przypadku Ka’aby wierzono, że Czarny Kamień jest meteorytem, który w ten sposób naznaczył miejsce swojego upadku, ale co istotniejsze – by miejsce to naznaczyć – wzniesiono tę świątynię o jakże regularnym kształcie. Sam obiekt tym samym uzyskał równie kosmiczną, precyzyjną zabudowę – miejsce, które podkreśliło jego rangę i poprzez geometrię wyrwało z rzeczywistości, w jakiej się znalazł. Podobną rolę zdają się niekiedy pełnić dzieła minimalistyczne. Negując rzeczywistość, kontekst sytuacyjny pokazują, że są “nie z tego świata”, że – w przeciwieństwie do Ka’aby – mogą zostać przeniesione w inne miejsce, ale w żadnym stopniu to na nie wpływa. Niemniej wygląd niektórych “objectów” wręcz wymusza, by zostały tam, gdzie zostały pierwotnie umieszczone. Stają się ośrodkami miejsca, organizując przestrzeń tak, że zaburzają dotychczasowy porządek miejsca. Albo – jak ukazane wyżej dzieła Judda – pokazują, że potrafią odbijać w sobie rzeczywistość zastaną, która dopiero wtedy uzyskuje większą realność. W tym rzeźba minimalistyczna osiągnęła, moim skromnym zdaniem, swoją wielkość: udowodniła każdemu kto ma z nią styczność i kto zmuszony jest przemieszczać się pomiędzy niezbyt urodziwymi blokami, jak niewielką drobiną jest we wszechświecie, jak niewiele od niego zależy i jak prosto przeciwstawić ludzkiemu “ego” coś, co sprawia wrażenie bardziej realnego niż on sam.