Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Elisabetta Sirani. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Elisabetta Sirani. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 1 maja 2012

Instytucje kultury krajów EURO - Pinacoteca Nazionale w Bolonii

Po kilku dniach zasłużonego wypoczynku czas wrócić do pisania bloga. Zgodnie z obietnicą tym razem wycieczka do Włoch, a dokładnie do mojego ulubionego miasta w tym kraju czyli Bolonii. Jeszcze dwa tygodnie temu można byłoby pomyśleć, że Półwysep Apeniński obfitujący w wybitne zabytki ściągające miliony turystów z całego świata jest swoistą Mekką dla fanów sztuki. Urzędnicy jednakże uważają inaczej, ograniczając wydatki na muzea z uwagi na niezbyt dobrą (eufemizm!) sytuację finansową Republiki Włoskiej. Atmosferę pogrzał Antonio Manfredi, kierownik Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Neapolu, który - idąc w pewnym stopniu wzorem futurystów - podpalił dwa obrazy ze zbiorów placówki, twierdząc że brak mu środków na ochronę i ekspozycję zbiorów (więcej pod tym linkiem: tutaj). Akurat w przypadku tego muzeum to nie była jakaś przesadna strata, a skłonność południowych Włochów do przesadzania jest wręcz legendarna... Dodatkowo tym samym dokonał dość ciekawego performance'u, o którym pisać będą pewnie periodyki o sztuce na całym świecie wskazując, że niezależnie od kraju muzea muszą w ciągu ostatnich lat (bardziej niż zwykle) iść na kompromis pomiędzy wysoką sztuką a potrzebami rynku. Trochę to przerażające, gdy w przypadku niektórych zamków, w tym polskich, dotacje obcina się co roku o kilkanaście procent, licząc że obiekt nadal będzie ściągał turystów i jego zarządcy jakoś znajdą środki na najpotrzebniejsze remonty. Łatwiej jest oszczędzać w muzeach malarstwa i rzeźby - zawsze można schować część zbiorów do magazynu, gdzie niszczą się wolniej niż podczas ekspozycji, ale czy o to chodzi, by chować fajne dzieła przed zwiedzającymi? Może więc czas w takiej sytuacji zawitać znowu do Włoch, nim szabrownicy wykradną kolejne artefakty z okolic Pompejów, a zarządcy istotniejszych muzeów pójdą śladami Manfrediego. Kto zaś chciałby choć trochę poznać włoskie malarstwo, nie może pominąć Pinacoteci w Bolonii - jednego z najważniejszych muzeów tego gatunku sztuki w Europie.
"Ecce Homo" Guida Reniego z ok. 1639 r. to w mojej ocenie jedno z najbardziej poruszających dzieł, na jakie można się natknąć w tym muzeum. Na pozór bezwolnie patrząca w górę twarz, jakby poszukująca wyjaśnienia tego cierpienia, lepiej pasuje do sceny modlitwy w Ogrójcu, gdy Syn Boży pyta Ojca, czy musi wypić ów "kielich goryczy". Oczywiście nie jedyne z tych znanych, gdyż świetne prace szkoły Carraccich, obrazy Guercina i właśnie Reniego, czy też malarzy XV-wiecznych, jak Francesco Cossa i Francesco Francia zajmują prawie całe sale, budząc podziw zwiedzających. Bolonia, niegdyś jedno z ludniejszych miast Europy, stworzyła bowiem własną szkołę malarską - najpierw popularną pod koniec XIV w. i w XV w., potem uczyli się tu wielcy mistrzowie, którzy karierę rozwinęli w innych ośrodkach (do dziś wisi w Pinacotece niezwykle skomplikowana symbolicznie "Święta Cecylia" Rafaela), by wreszcie na przełomie XVI i XVII w. ponownie miasto zyskało sławę dzięki Lodovico, Annibale i Agostino Carraccim. Kolejne sto lat przyniosło zaś także nietypowych artystów, jak choćby Crespi, który został profesorem miejskiej akademii artystycznej, powstałej w 1710 r., noszącej niegdyś nazwę od papieża - założyciela (Accademia Clementina). Zresztą uważni Czytelnicy pewnie nieraz zauważyli, że o bolońskich artystach kilka razy wspominałem na łamach tego bloga:
- o otwartości sztuki bolońskiej na kobiety i jednej z nich, którą uznać można za patronkę historyków sztuki popełniłem następującego posta,
- kilka wątków na temat maestrii technicznej Francesco Francii i Garofala (Benvenuta Tisi) - tutaj,
- o erotycznych rycinach Marcantonia Raimondiego - link,
- o "Rzezi niewiniątek" Guida Reniego - link,
- o jednej z kilku świetnych malarek Elisabetcie Sirani i jej fascynującym portrecie Beatrice Cenci post pojawił się tutaj,
- a o łudzących oko obrazach Giuseppe Marii Crespiego co nieco poczytać można z kolei w tym wpisie.
Jak widać Bolonia była środowiskiem niezwykle twórczym i stąd też muzeum pochwalić się może szerokim spektrum prac poczynając od poliptyku wiązanego z Giottem przez "Św. Jerzego walczącego ze smokiem" Vitale da Bologni aż po największy na świecie zbiór prac z tego regionu. Burzliwa historia Accademii Clementina pozwoliła też na zachowanie wielu unikalnych prac - w okresie napoleońskim masowo zamykane i dewastowane okoliczne kościoły musiały przekazać do tychże zbiorów najcenniejsze obiekty, bo tylko wtedy można było być pewnym, że się jakoś zachowają. Zresztą i tak część obiektów w ramach polityki kulturowej Napoleona wywieziono do Luwru, ale na szczęście wróciły niedługo później na macierzyste tereny. Tak było w przypadku prac Reniego i Carraccich, które kierowana przez matematyka Gasparda Mongego komisja zarekwirowała i przekazała do ekspozycji w Paryżu w latach 1797-1815. Dzięki temu jednak sztuka bolońska na nowo pojawiła się w obiegu artystycznym, czyniąc w odczuciu ówczesnych historyków sztuki z Emilii najważniejszy poza Rzymem i Wenecją ośrodek sztuki włoskiej w XVII wieku. Ale czym wyróżnia się ta sztuka? By zrozumieć to zagadnienie musimy skupić się na dziejach rysunku w Bolonii od czasu późnego średniowiecza... Cofnijmy się więc do czasów pierwszej wielkiej malarki bolońskiej, a więc wspomnianej Katarzyny de Vigri, której beatyfikacja w 1592 r. uznawana jest za czynnik przekonujący ówczesne panie, że kobiety także mogą być dobrymi malarkami.
To seksowne dziewczę o delikatnych rysach twarzy to wspomniana wyżej Elisabetta Sirani, która przedstawiła siebie jak maluje portret swojego ojca, również malarza (choć moim zdaniem nie tak utalentowanego jak jego latorośl). W oparciu o ten rysunek, grawiurę wykonał Luigi Martelli i obecnie pracę tę oglądać można w innej bolońskiej instytucji czyli Bibliotece Comunale dell'Archiginnasio. Jak jednak doszło do tego, że tak wielką rolę odgrywały malarki w tym mieście? Prace zmarłej w 1463 r. Katarzyny nie były zbyt znane - poza kilkoma ikonami jej najsłynniejszym dziełem są miniatury w książkach, których nie eksponowano, lecz przechowywano w macierzystym konwencie klarysek, który założyła. Jej kult był jednak dość silny, a Elisabetta mieszkała po przeciwnym rogu ulicy niż mniszki. Sama zaś Katarzyna po jej kanonizacji w 1712 r. została okrzyknięta patronką założonej dwa lata wcześniej akademii sztuki.
Śladami Katarzyny dość szybko poszły jednak inne artystki i przyzna trzeba, że w tym zakresie stanowisko wobec kobiet jako parających się tym dość trudnym zawodem było całkiem liberalne. Świetnym przykładem jest pierwsza znana z imienia renesansowa rzeźbiarka - Properzia de' Rossi, która uczyła się rysunku u wspomnianego Raimondiego. Urodzona ok. 1490 r. artystka pojawia się nawet w "Żywotach..." Vasariego, chociaż akurat o niej florencki malarz wypowiedział się dość niepochlebnie, stwierdzając że kobiety zbyt łatwo nadają swym pracom melancholijny charakter. Ech, ta słaba płeć... Jednak nie na tyle słaba, by nie wykonała kilka urzekających przedmiotów. Do jej największych dzieł należy ołtarz główny w Santa Maria del Baraccano w Bolonii, a także scena z Józefem i żoną Potifara (1525), która zdobić miała zachodnią fasadę najważniejszego kościoła w tym mieście, czyli San Petronio (niegdyś największego kościoła katolickiego na świecie, a i dziś zajmującego szóste miejsce w tym zestawieniu). O tym, że potrafiła całkiem nieźle operować dłutem w marmurze świadczy chociażby umieszczona poniżej fotka tej interesującej pracy. Szkoda, że nie wszystkie kobiety z taką gracją potrafią zaciągnąć mężczyzn do swojego łoża...
Prawdziwy "wysyp" świetnych artystek to jednak końcówka XVI w. i 1. poł. XVII w. Dwie z nich bardzo często pojawiają się w tekstach feministycznych jako przykłady problemów, z jakimi musiały w tym czasie borykać się malarki chcące wyrażać się poprzez sztukę. Każda jednak miała o tyle ułatwione zadanie, że pochodziła z rodziny o tradycjach artystycznych. Starsza z nich, Lavinia Fontana, była córką Prospera Fontany i specjalizowała się w portretach. Działała akurat wtedy, gdy rodzina Carraccich założyła własną nieformalną "akademię", kierując z powrotem uwagę europejskich mecenasów sztuki na to, co się działo w Bolonii. Wpłynęło to też na postrzeganie rysunku w tym mieście - przez najbliższe dwa wieki kolekcjonerzy chętnie zamawiali nie tylko obrazy, ale i kupowali nawet rysunki przygotowawcze, niemniej w przypadku Lavinii sytuacja jest bardziej skomplikowana. Jedynie cztery, pięć rysunków można wiązać z wykonanymi przez nią obrazami, reszta jest bardziej luźnymi szkicami, które jednak także cieszyły się powodzeniem. Co ciekawe, niektóre wykonane przez nią portrety były dość nietypowe i odbiegały od utartej konwencji stojącej lub siedzącej postaci. Przykładem chyba najbardziej charakterystycznym jest "Nowo narodzone dziecko w żłóbku" z ok. 1583 r., znajdujące się w Pinacotece Nazionale w Bolonii. Niewinny chłopiec leży w niewielkim łożu przypominającym królewskie posłania lub kabinety albo raczej architektoniczną obudowę nagrobków. Spogląda na widza w podobny sposób, delikatnie się uśmiechając. Kontrast między drewnianym otoczeniem a jedynym naturalnym elementem czyli twarzą dziecka jest uderzający. Chyba tylko kobieta potrafi przedstawić małe dziecko z taką czułością wpisując je w obcą dla niego scenerię...
Wspomniane artystki, choć całkiem niezłe i dobrze wykształcone, nie mogą się jednak równać z rysunkowym mistrzostwem Elisabetty. Jako pierwsza wykonywała ona prace przedstawiające sceny historyczne (Lavinia zrobiła tylko kilka mitologicznych), a to wymagało dobrego opanowania rysunki i kompozycji (czyli słynnego włoskiego disegno). Także techniki jakie stosowała wskazują, że nie były jej obce różne sposoby rysowania - znamy jej prace wykonane zarówno kredą (czerwoną i czarną), jak i piórem oraz pędzelkiem. Jej rodak, Carlo Cesare Malvasia, który w 1678 r. wydał książkę poświęconą bolońskim artystom, nie mógł wyjść z podziwu, jeśli chodzi o talent rysunkowy Elisabetty i twierdził, że w tym zakresie przewyższyła swojego ojca. Sam zaś chwalił się, że to on pierwszy rozpoznał niepośledni talent młodej dziewczyny i przekonał mniej obdarzonego tą cechą tatę (Giovanniego Andreę), by uczył córkę. Ile w tym czczej przechwałki, ciężko w chwili obecnej ocenić, ale faktem jest, że dwie siostry Elisabetty, starsze od niej Anna Maria i Barbara, także zostały malarkami, chociaż mniej podziwianymi.
Przedstawiona obok rycina znajdująca się w Staatsgalerie w Stuttgarcie to rysunek przygotowawczy do obrazu "Maryja kontemplująca arma Christi" (obraz, niezwykle miękko operujący światłocieniem, znajduje się oczywiście w bolońskiej Pinacotece). Widać zarówno w rysunku, jak i malowidle, pełnię umiejętności malarki, toteż nie dziwi, że gdy zakończyła swój żywot po 37 latach tułania się po ziemskim padole miasto urządziło jej publiczną ceremonię pogrzebową i pochowało tuż obok Guida Reniego w kościele San Domenico. Być  może dostrzeżono też w tym jej bliskość stylistyczną w stosunku do tego nieprzeciętnego malarza. Czy można zatem od Katarzyny de Vigri do Elisabetty Sirani poprowadzić ciąg artystek inspirujących się dokonaniami klaryski i samych próbujących swych sił w tym zawodzie? Chyba tak, i to oprócz wyjątkowych dzieł malarzy - mężczyzn jest najciekawszą rzeczą, jaka pojawia się przed oczyma zwiedzających Pinacotecę Nazionale w Bolonii. Na ile jednak to Katarzyna była wzorem, a na ile "produktem" otwartości mieszkańców ówczesnej metropolii europejskiej, nie sposób obecnie odpowiedzieć. To bowiem o wiele słabsza artystycznie malarka, jaką była Anna Maria, siostra Elisabetty, przedstawiła bolońską świętą (obraz obecnie znajduje się na Malcie), podczas gdy Elisabetta nigdy nie namalowała ani jednej zakonnicy, ukazując wyłącznie Matkę Boską.
Ale odpowiedź na to pytanie, to już zadanie dla innych historyków (i historyczek) sztuki. My zaś bierzemy plecaki na plecy i smaczne kanapki, bo następna wizyta w muzeum będzie mieć miejsce na północy Europy - w kraju niezmiernie zabieganych ludzi, czyli w... Szwecji.

wtorek, 3 maja 2011

Portret Beatrice Cenci

Powszechnie znanym faktem jest, że na przełomie XVIII i XIX w. to Rafael i jego prace uznawane były za apogeum europejskiego malarstwa oraz najwyższy wymiar artystycznego geniuszu. Tak chociażby ocenił tego renesansowego artystę Stanisław Kostka Potocki, który w pierwszej polskiej publikacji poświęconej dziejom sztuki ("O sztuce u dawnych, czyli Winkelman polski") rozpisywał się, iż żaden inny obraz nie może równać się z wiszącą w Dreźnie "Madonną Sykstyńską". Przekonanie to było powszechne (już w XVII w. w konkursach oceniających dzieła poszczególnych malarzy prace Rafaela dostawały bardzo dużo punktów), ale też nie każdy w ten sposób oceniał dorobek poprzednich pokoleń. Jednym z najbardziej jaskrawych przykładów, że może być inna poruszająca do głębi estetyka jest zachowanie Nathaniela Hawthorne'a - słynnego XIX-wiecznego amerykańskiego pisarza, który w pamięci zapisał się przede wszystkim jako autor "Szkarłatnej litery". W swoich "Włoskich notatnikach" uczynił on bowiem z innego obrazu obiekt kluczowy dla oglądania rzymskiej sztuki. A tym nietypowym malowidłem był enigmatyczny "Portret Beatrice Cenci" (autorstwa jak wówczas przypuszczano Guida Reniego).
Jak widać na załączonym obrazku, portret tej rzymskiej szlachcianki wydaje się dość prostym malowidłem, pozbawionym zbytnich udziwnień wizualnych czy innych elementów, które odciągałyby widza od spojrzenia w niespokojne oczy przedstawionej postaci. Łatwo też dostrzec można(pomimo przekłamania, jakie zawsze występuje przy kontakcie z reprodukcją fotograficzną), że dzieło to raczej jest “za słabe” jak na takiego mistrza światłocienia, jakim był Guido Reni. Ale nie to świadczy o wyjątkowości obrazu, które na żywo obejrzeć można w Galleria Nazionale d’Arte Antina w Rzymie. Wystarczy bowiem choć przez chwilę spojrzeć na ten pełen lęku, ale i kobiecego uroku skręt głowy, to zamrożenie ulotnej chwili, skierowanie pełni uczuć wprost ku odbiorcy, który jednak nie jest w stanie ich ogarnąć. Podczas kilkudniowego wyjazdu do Brna, który zakończył się 1 maja, koleżanka, z którą byłem, nie mogła nadziwić się, że patrzę kobietom prawie wyłącznie na twarz. W przypadku tak przedstawionej Beatrice, można na jej twarz patrzeć bez końca. Czy jednak o ten magnetyzm chodziło Hawthorne’owi, gdy zwiedzał Rzym?
Jak wiadomo dla tego pisarza kluczem w wielu powieściach był problem odkupienia, winy, dylematy moralne, często stawiania człowieka “pod ścianą”, w której nie może wybrać dobra i zła, lecz jedynie mniejsze lub większe zło. Bezlitośnie we wspomnianej powieści obnażył nieszczerość purytanizmu czasów nowożytnych, koncentrując się na tym, jak wielką hańbą (i przeszkodom ku zmianom samej siebie) była wyszyta litera na stroju Hester. I pomyśleć, że jeszcze dziś zdarzają się w niektórych społecznościach podobne tatuowania ludzi zepchniętych na granice społeczeństwa. Z takim bagażem światopoglądowym Nathaniel zwiedził Palazzo Barberini, gdzie wówczas wisiał wspomniany obraz. Jak sam podał przeszedł korytarzem nie zważając zupełnie na inne prace, by dotrzeć do dwóch, na których szczególnie mu zależało – “Fornarinie” Rafaela (słynnym malowidle przedstawiającym prawdopodobnie kochankę artysty, Margheritę Luti – link) i właśnie na portrecie Beatrice. Wizerunki obydwu nietypowych kobiet wisiały w ostatniej sali, a Nathaniel dostrzegł w nich pewne ukryte piękno, uchwycenie granicy między moralnością a grzechem. O Beatrice napisał, że jest “jak upadły anioł – upadła, ale bezgrzeszna. To jest niezmiernie wzruszająca zetknąć się z jej wzrokiem (…) To najbardziej dogłębnie uczyniony obraz na świecie; żaden artysty nie stworzył i nie stworzy już go ponownie”. Zaciekawiła mnie jednak w tychże notkach Hawthorne’a inna celna uwaga. On wiedział kim była Beatrice Cenci (w przeciwieństwie do polskiej Wikipedii) i sam zauważył, że być może obraz ten tak na niego oddziaływuje, bo wplata bezpośrednio w interpretację dzieje przedstawionej kobiety. Stwierdził jednak, że być może dla niektórych, którzy tego nie wiedzą, XVII-wieczne malowidło wpływać będzie z jeszcze większą intensywnością. To z tego powodu czekałem aż do połowy posta, by przypomnieć jej tragiczną historię.
hosmer - beatrice cenci
Ukazana powyżej rzeźba Harrieta Goodhue Hosmera z 1857 r. także przedstawia bohaterkę dzisiejszego wpisu. Oto ona, kobieta szukająca z jakichś przyczyn ukojenia w różańcu, spoczywająca niespokojnie na sarkofagu, obawiająca się tego, że prawdopodobnie jakiś niecny czyn, którego się dopuściła zostanie wykryty, a ona sama pociągnięta do odpowiedzialności. Ta znajdująca się w Missouri rzeźba jest tylko jednym z przykładów (moim zdaniem nadmiernie urodziwym) fascynacji dziejami Beatrice w XIX w. Także polska sztuka ma w tej kwestii dość istotne dokonanie, gdyż Juliusz Słowacki w 1839 r. stworzył dość rzadko wystawiany dramat pod tytułem właśnie naszej bohaterki (ostatnimi laty można było to dzieło oglądać na deskach teatru w Krakowie, które ze względu na co najmniej nietypowy pomysł reżysera na zmianę zbierało dobre i złe recenzje). Cóż, więc takiego robi Beatrice spoczywając w tak nietypowym miejscu, jakby starając się odwrócić koleje historii?
Proces Beatrice i innych członków jej rodziny wstrząsał opinią publiczną Rzymu na tyle mocno, że bez problemu jego ślady znajdujemy w pismach nawet przelotnie odwiedzających Wieczne Miasto turystów. Jej ojciec, Francesco Cenci, był arystokratą o bardzo wybuchowym, wręcz koszmarnym charakterze. Ale jak na rzymskiego arystokratę przystało, obowiązywały go co prawda te sama prawa co resztę mieszkańców, ale już co do wymiaru kary, trudno było spodziewać się jej wymierzenia chociażby w średnich “widełkach” zagrożenia. Skonfliktowany z papieżem wylądował na pewien czas w więzieniu za jakieś mniej poważne czyny, mimo że dowody ewidentnie wskazywały, iż znęcał się nad żoną i synami, a potem zaczął kazirodczo gwałcić swoją córkę Beatrice. Kara jednak nie była zbyt poważna i gdy zbliżał się okres wypuszczenia Francesca, rodzina protestowała, by tego nie czynić. Łatwo się domyślić, że brutalny ojciec (którego charakter był powszechnie znany) szybko odkrył, kto stał za donosem na policję i jego uwięzieniem. Postanowił więc wysłać całą rodzinę do letniej rezydencji poza miasto.
Wydawać, by się mogło, że potraktował ich bardzo łagodnie. Jednakże to właśnie wtedy matka z synami i córką zaczęły się obawiać o swoje bezpieczeństwo, bo takie rezydencje nie podpadały bezpośrednio pod sądy rzymskie, które jednak bliższe były nieco ku temu co rzeczywiście nazywać możemy wymiarem sprawiedliwości. Na prowincjonalne zaś Francesco mógł wpływać de facto bez ograniczeń, a więc spokojnie pozbyć się całej rodziny i nie ponieść za to żadnych konsekwencji. Toteż cała rodzina postanowiła się pozbyć swojego oprawcy, wtajemniczyła w to dwóch wasali swojego rodu i ci mężczyźni mieli otruć Francesca. To jednak nie udało się (jak mawia stare powiedzenie “złego diabli nie biorą”), więc trzeba było korzystać z bardziej brutalnej metody. Finalnie Beatrice, jej matka i bracia rozbili ojcu głowę młotem i wyrzucili ciało przez okno, próbując zasugerować organom ścigania, że doszło do wypadku. Konspiracja jednak się nie udała i pochwycono jednego z wasali, który na dodatek przyznał się, że był kochankiem Beatrice, ale nie ujawnił sprawców zdarzenia. Aby nie ryzykować rodzina Cencich postanowiła pozbyć się drugiego wasala i kiedy to się nie udało, sprawia wyszła na światło dzienne.
Ludność wzięła stronę Beatrice i jej rodziny, starając się na różne sposoby usprawiedliwiać jej zachowanie. Sąd jednak był zupełnie innego zdania. Być może wpływ na orzeczenie miał fakt, że w tym czasie doszło do innego zabójstwa w rodzinie arystokratycznej i papież Klemens VII obawiał się, iż w przypadku łagodnego potraktowania sprawców może dojść do całej fali podobnych morderstw. Efekt był łatwy do przewidzenia – 11 września 1599 r. cała rodzina pojawiła się na szafocie. Z kobietami rozprawiono się w sposób najmniej okrutny, gdyż po prostu je ścięto. Starszy brat przeżył natomiast to, co uczyniono z jego ojcem, gdyż roztrzaskano mu głowę młotem. Młodszy brat, mający wówczas jedynie 12 lat, został na rok pozbawiony wolności, jego majątek skonfiskowano, a sam miał zostać, gdy podrośnie wysłany na galery, co jednak ostatecznie nie nastąpiło.
Odnowienie legendy Beatrice Cenci oczywiście zawdzięczamy Shelley’emu, który podczas pobytu w Rzymie po raz pierwszy zwrócił szczególną uwagę na wspomniany obraz, a potem napisał na podstawie dziejów tego rodu pięcioaktowy dramat. Angielski poeta myślał jednak, że obraz ten stworzony został przez G. Reniego podczas jego pobytu w Rzymie (1599-1600). Trafiłby ten więc ten wybitny artysta na samo apogeum sporu, podziału między opinią ludności a zdaniem sądu i papieża. Jednak i tę zagadkę udało się w ciągu ostatnich dziesięcioleci rozwiązać i obecnie trudno przypisać autorstwo Reniemu. Prawdopodobnie delikatność ujęcia i doprawdy nietypową przenikliwość spojrzenia malowidło to zawdzięcza mieszkającej również w Bolonii Elisabetcie Sirani, przy czym była ona artystką o dwa pokolenia młodszą od mistrza, do którego stale w XVII w. nawiązywali malarze w tym mieście.
Do dziś można się zastanawiać, czy Beatrice postąpiła słusznie, czy nie. Hawthorne w “Marmurowym faunie” także umieścił spór między dwoma głównymi bohaterkami, z których jedna krytykuje rzymską arystokratkę, a druga z kolei uznaje jej zachowanie za największą cnotę w tamtych okolicznościach. Odpowiedzi nie daje też Słowacki, Dumas, Stendhal czy inni autorzy, którzy postanowili poświęcić jej kolejne zapisane karty swojego talentu. Nawet David Lynch odnosi się w “Mulholland Drive” do tego obrazu, a także pośrednio do Hawthorne’a, tworząc fascynująca intrygę z dwoma nadzwyczajnymi kobietami w tle. Pytanie zatem o Beatrice jest pytaniem o podstawy naszej moralności, o to, jak wiele jesteśmy w stanie usprawiedliwiać okolicznościami, a kiedy pojawia się cienka czerwona linia, po przekroczeniu której bez mrugnięcia okiem należałoby wymierzyć odpowiednią karę. Wzrok postaci namalowanej przez E. Sirani zdaje się od kilku stuleci błagać o wyjaśnienie tego problemu…