Oglądanie mniej lub bardziej urokliwych kobiet przez szybkę w klubach, gdzie owe kobiety odziane są w znikome fatałaszki, nie jest obecnie tak popularne jak kiedyś. Dostępność Internetu, zdigitalizowanych filmów wideo, gdzie inne kobiety dają upust swej pożądliwości przy czujnym oku kamery i beznadziejnym nagłośnieniu, powoduje, że wycieczka do peep-clubu nie jest wydaje się tak kuszącą perspektywą zaspokojenia swoich seksualnych potrzeb. Kiedyś jednak było inaczej, a kontakt z obrazami, fotografiami czy rycinami przedstawiającymi nagie istoty stanowił jedyną formę ich takiego uwiecznienia (i upajania się ich widokiem).
Wystarczy choćby przywołać znany kazus Marcantonia Raimondiego, autor rycin, który pracował w Wenecji, Florencji, Rzym, a potem w niesławie ze względu na swoje erotyczne prace musiał opuścić Bolonię. Stworzył bowiem nie tylko reprodukcję “Sądu Parysa”, namalowanego przez Rafaela, która uwieczniona fotograficznie przez pioniera francuskiej fotografii Felixa Nadara stanowiła pożywkę dla E. Maneta przy kształtowaniu kompozycji “Śniadania na trawie”. Większą sławę Raimondiemu przyniosły "I Modi" – zbiór pornograficznych grafik opartych na dziełach Giulia Romano, których “otwartość” rozsierdziła papieża Klemensa VII. Oskarżony został tym samym o “obsceniczność” i kilka miesięcy spędził w więzieniu. Widać zatem, jak wielkie znaczenie przypisano grafikom. A rosło ono stopniowo przez kolejne dziesięciolecia epoki nowożytnej, przy jednoczesnej coraz większej dostępności tych grafik i względnym ograniczeniu kosztów ich produkcji. W XVIII w. postanowiono jednak grafiki wykorzystać w bardziej skomplikowany sposób i ten właśnie przedmiot, zwany “skrzynką do podglądania” (z niemieckiego Guckkasten, a z angielskiego peepshow) będzie tematem dzisiejszego posta.
Przedstawiony obok rysunek piórkiem autorstwa Johanna Antona de Petera jest w mojej ocenie jedną z najciekawszych ilustracji realizacji potrze wojeryzmu przez mieszkańców nowożytnej Europy. Gawiedź pochodząca z różnych stanów i to niezależnie od jej wieku poddaje się z łatwością manipulacji “kuglarzy” korzystających z nowinki technologicznej (tak na marginesie wydaje mi się, że dziś mamy do czynienia z podobnym zjawiskiem we wszystkich mediach masowych). Rozrywką staje się możliwość spojrzenia w inną rzeczywistość, która dostępna za niewygórowaną opłatą objawia się przed oczyma po spojrzeniu w dziurkę od skrzynki – wrota do innego, nieraz magicznego świata. Pół biedy jednak, kiedy te obrazy czegoś uczyły lub pokazywały lądy, których przeciętny człowiek nie miał możliwości odwiedzić. Dla takich właśnie skrzynek w latach 70. niemieccy artyści Balthasar Friedrich Leizel i Georg Balthasar Probst wykonali serię rycin ukazujących panoramy śródziemnomorskich miast. Łatwo sobie jednak wyobrazić, że na takich edukacyjnych wizerunkach nie poprzestawano, stąd też od razu znacznym wzięciem zaczęła cieszyć się erotyka i pornografia.
Ilustracja obok jest jedyną z kilku znanych mi satyr dotyczących maszyny, jakie pojawiły się w niemieckiej prasie w połowie XVIII w. Niestety autor ryciny celnie ujął fakt, że wiele z tych “skrzynek” nie pokazywało nic wartościowego, chociaż pewnie nie przedstawiano aż takich bezeceństw. Wiele jednak zapisków z tego okresu informuje, że właściwie niezależnie od “contentu”, popyt na korzystanie z urządzenia był znaczny. Z jednej strony dlatego, że była to zarazem forma rozrywki i kontaktu ze sztuką, jakiej wiele osób niższych stanów było realnie pozbawionych (do właściwie końca XIX w. ceny biletów na przedstawienia oper były tak wysokie, że po prostu nie opłacało się na nich pojawiać tym, którzy niewiele zarabiali). Stąd też zrodziła się popularność wodewili, kabaretów i innych tego rodzaju imprez, które zastępowały potrzeby kontaktu ze sztuką i kulturą, jakie wcześniej zapewniały ludowe teatrzyki czy festiwale. My jednak wróćmy do erotyki i przyjrzyjmy się związkowi “skrzynki” z innym nowożytnym wynalazkiem – gabinetem osobliwości.
Gabinety osobliwości zaczęły powstawać w XVI w., gdy zaczęto na większą skalę kolekcjonować różne odległe kamienie, dziwne skamieliny “przedpotowych zwierząt” lub stworzeń nieżyjących powszechnie w Europie. Jednym z elementów były także przedstawienia takich rzeczy lub zwierząt, a część z nich tworzono także w formie anamorfoz. Pomysł, zastosowany wcześniej choćby w słynnych “Ambasadorach” Hansa Holbeina młodszego z 1533 r., pojawia się w gabinetach osobliwości już ok. 1625 r. Zwiedzając londyńską National Gallery można natknąć się na takie właśnie przedstawienie, stworzone między 1655 a 1660 r. przez Samuela van Hoogstratena, które nosi znamienny tytuł “Peepshow z widokiem na wnętrze holenderskiego domu”.
Obiekt z dwoma dziurkami pozwalał przyjrzeć się temu, jak mieszkali ówcześni obywatele Niderlandów. Tym, co wyróżniało tę “skrzynkę” była umieszczona na szczycie anamorfoza przedstawiająca Wenus z Kupidynem w łożu. Temat, co najmniej kontrowersyjny (a jego wykorzystaniu przez Bronzina pisałem już na łamach bloga w styczniu - link) z racji przedstawiania cielesnej miłości między matką a synem, był jednak powszechnie wykorzystywany w takich erotycznych przedstawieniach. Samo zaś zastosowanie go jako anamorfozy wymuszało dokładne mu się przyjrzenie, analizowanie kolejnych elementów i poddanie się złudzeniu wzrokowemu. Chociaż widz zawsze mógł stwierdzić, że przecież przygląda się całemu wnętrzu mieszkania, a erotyczny obrazek jest tylko jednym z jego elementów. Niemniej o ile znam mężczyzn i ich podatność na kuszące damskie ciało, to raczej ten właśnie fragment ilustracji pewnie przyciągał ich uwagę.
Oczywiście moda na “skrzynki do podglądania” nie minęła wraz z nadejściem oświecenia, a raczej jeszcze bardziej się wzmogła. Widać to wyraźnie na powyższym przykładzie – obrazie Ferdinanda Georga Wandmüllera z 1847 r. dosłownie noszącym tytuł “Mężczyzny od skrzynki do podglądania”. Zawód ten, jak każdy inny zbliżony do prestigitatora czy iluzjonisty, wywoływał znaczne poruszenie, a wizyta faceta z maszyną traktowana podobnie jak ma to miejsce w przypadku cyrków. Artyście tego obrazu przechowywanego w Muzeum Sztuk Pięknych w Budapeszcie udało się pokazać (może w trochę akademickim przejaskrawieniu) spontaniczność tych reakcji. Nawet starsza kobieta w tle, która odbiera “show” z rezerwą, zdaje się poddawać swojej wrodzonej ciekawości spoglądając na drewniane urządzenie. Dzieci wręcz garną się do niego, dotykają niczym pewnego rodzaju relikwii, a jakaś w miarę urodziwa wiejska młódka naciąga panicza, z którym jest związana, by sprawił jej wizualną przyjemność (tylko bez skojarzeń!). Jedynie postać na pierwszym planie, być może pomocnik showmana wydaje się zrezygnowana. Czy dlatego, że opatrzyły jej się już te obrazki czy raczej to zmęczenie tułaczym losem odwiedzania wsi do wsi i pokazywania wciąż tych samych ilustracji? Niczym Stańczyk w “Hołdzie Pruskim” Matejki poddaje nam, widzom dzieła, w wątpliwość racjonalność reakcji przedstawionego chłopstwa. Jak bowiem cieszyć się z tego, że pozbawiona zwykle większych walorów intelektualnych rozrywka sprawiać może tak wielką radość? – zdaje się pytać artysta, który jak na austriackiego akademika przystało, poświęcał się przede wszystkim temu, by sztuka była wymagająca od widza, maksymalnie realistyczna, a jednocześnie dostępna do interpretacji zarówno wąskim, jak i szerokim masom.
Niektórzy psycholodzy twierdzą, że fascynacja peepshow to w pewnym stopniu wyraz skopofilii, a więc chorobliwego podglądania ludzi. Nicolas Lancret – artysta wyrzucony jako osiemnastolatek z paryskiej Akademii za złe zachowanie – dał temu upust w swoim dziele, sugerując powszechność tej maniery. Jeszcze lepiej to widać na przykładzie ówczesnych nakazów, jakim mieli poddawać się karczmarze, wynajmujący pokoje podróżnym. Pół biedy, gdy prowadzili oni firmę w ten sposób, jak niejaka Susanna Church z St. Giles, o której krążyły słuchy, że “udostępnia łoża, gdzie polec mogą mężczyźni, o których wie, że nie będą sypiać tej nocy ze swymi żonami”. Angielski utwór z tego okresu pod typowo barokowym tytułem “A Dialogue between Mistris Macquerella, a Suburb Bawd, Ms Scolopendra, a Noted Curtezan, and Mr Pimpinello as Usher…” podaje nawet, że przy każdych drzwiach z obawy przed naruszeniem prywatności winno się w takich miejscach postawić strażnika, a wchodzący do Komnaty Przyjemności zobowiązani są zaryglować drzwi i uniemożliwić podglądanie przez dziurkę od klucza.
“Skrzynka” jawi się zatem jako wyraźny symbol XVII wieku i stopniowo rodzących się nawyków prywatności. Wcześniej bowiem tak charakterystyczne wydzielenie sfery publicznej i prywatnej właściwie dostępne było jedynie w najwyższych sferach, a i to nie zawsze, bo często przy aktach seksualnych władców obecni byli służący i szambelanowie mający swoim świadectwem zapewnić potem legitymizację poczęcia danego dziecka. Trudno zatem zarzucać ludziom, że korzystali z tak nietypowego urządzenia jak “skrzynka do podglądania”. Jak stwierdziła swojego czasu Sarah Toulalan, badająca przedstawienia seksualne w kulturze XVII-wiecznej Anglii "w świecie, w którym była nikła praktyka zachowania prywatności, gdzie prywatne pokoje miały tylne drzwi, przez które inni mogli podglądać lub wejść, kiedy tylko naszła ich ochota, fantazyjność iluzji seksualnej prywatności pojawiająca się w przedstawieniach pornograficznych wydawać się musiała niezmiernie fascynująca". Pozostaje zatem cieszyć się, że dziś - przynajmniej w założeniu - seks wrócił jedynie do sypialni, a w innych pomieszczeniach występuje tylko wtedy, gdy jest tak potrzeba spragnionych miłości kochanków ;)
Jak zwykle rewelka :)
OdpowiedzUsuńDzięki. Za kilka minut powinienem skończyć posta o św. Krzysztofie i łowcach skarbów ;)
OdpowiedzUsuńSuper :) trzeba kiedyś pogadać :)
OdpowiedzUsuń