poniedziałek, 31 października 2011

Post na Halloween: zombie w sztuce

"Isztar usta otwarła i rzecze, i powiada do swojego ojca, do Anu: Stwórz mi, ojcze, bykołaka, iżby tego Gilgamesza uśmiercił! Tchnij zuchwalstwo w Gilgamesza wobec zagłady! Jeśli nie uczynisz mi bykołaka, strzaskam wrota kraju, skąd się nie wraca, skruszę podwoje krainy umarłych, rozbiję odrzwia, zasuwy zdruzgocę, martwych podniosę, iżby żywych objedli, od żywych liczniejsi staną się zmarli."
("Epos o Gilgameszu" - prawdopodobnie najstarsze zachowane dzieło literackie)

Mezopotamski król Gilgamesz obraził swojego czasu Isztar, boginię podziemi. Ta przybyła kiedyś na jego ucztę, poderwała faceta, nie mówiąc mu kim naprawdę jest, a potem razem poszli do komnaty pobaraszkować. Zanim jednak doszło do zbliżenia, powiedziała mu kim jest w rzeczywistości, Gilgamesz ucieszył się z nadarzającej okazji, ale także przypomniał sobie, że poprzedni kochankowie Isztar niedługo po tej nieziemskiej przyjemności kończyli w jej królestwie. Tak więc odtrącił chętną urodziwą niewiastę, a ta obrażona postanowiła się zemścić. Udała się do "ojca wszystkich bogów" Anu (będącego siła sprawczą w dziele stworzenia), prosząc o to, by wyrządził Gilgameszowi krzywdę. Jak widać potrafiła nieźle szantażować, iż w przeciwnym razie weźmie sprawy w swoje ręce i doprowadzi do chaosu na ziemi. Anu dał jej więc bykołaka, którego ostatecznie pochwycił Enkidu - zaprzyjaźniony potwór i kompan Gilgamesza. Co nas w dzień Halloween interesuje, to fakt, że owe słowa Isztar są najstarszym zapisem lęku ludzi przed powrotem nieumarłych.
Przedstawiona obok scena z mezopotamskiej wazy prawdopodobnie ilustruje inne zdarzenie z serii o Gilgameszu, które niestety nie zachowało się w wersji literackiej w całości. Urokliwa bogini śmierci Isztar tym razem przedstawiona została z atrybutami wojskowymi, zaś Gilgamesz jako nagi mężczyzna w pelerynie i centrum z elementami rozwijających się roślin. Ziemie obecnego Iraku nie są jednak jedynymi, gdzie umarli mieli powstać z grobów. By szukać dalej zombie, musimy udać się do północnej Europy, gdzie zapiski kronikarskie z XII wieku mówią nam jak radzono sobie z "nieumarłymi" przed nastaniem czasów prochu i dubeltówek skierowanych w rdzeń kręgowy. Kto ładnych dziesięć lat temu grał w grę komputerową "Revenant", ten wie, o jakich stworzeniach mówią. Pod tą bowiem nazwą zachowały się folklorystyczne określenia osób, które z różnych przyczyn przychodzą z zaświatów i jak pisał kronikarz William z Newburgh "terroryzują żyjących". W tworzonej przez siebie "Historia rerum Anglicarum", bodaj najpełniejszej kronice dotyczącej czasów od najazdu Normanów, opisuje pewnego złoczyńcę, który by schronić się przed wymiarem sprawiedliwości, pojął pewną dziewczynę za żonę. Podpatrzył ją jednak, gdy była mu niewierna i wówczas popełnił samobójstwo. Nie był to jednak koniec jego obecności na "tym świecie". Pomimo chrześcijańskiego pogrzebu powstał z martwych i atakował okoliczne wioski, zabijając kilkunastu mężczyzn. Skoro przerażające monstrum nie dawało im szans w bezpośrednim starciu, postanowili wykopać jego ciało z trumny na cmentarzu. Z wielkim obrzydzeniem wywlekli zwłoki na sporządzone naprędce ognisko, wyciągnęli z niego serce i dopiero, gdy zwłoki zmarłego obróciły się w popiół, potwór przestał nawiedzać mieszkańców.
O tym, że nieumarli wiążą się z chorobami, średniowieczni ludzie już wiedzieli. Lęk przed zarazami był jednym z największych, coraz szybciej rozwijające się miasta zaś były siedliskim epidemii, które przez długi czas utrzymywały ludność Europy na mniej więcej zbliżonym poziomie. Ok. 1090 r. w zapiskach klasztoru w Burton pojawia się informacja, że dwóch zmarłych młodzieńców powstało z grobów i zabierając swoje trumny uderzało pięściami w drzwi mieściny, strasząc mieszkańców wsi. Gdy ludzie zaczęli chorować przypisano odpowiedzialność temu nietypowemu zjawisku, młodzieńców złapano, wyrwano im serca i odcięto głowę, co ponoć zakończyło epidemię. Z równym okrucieństwem "nieumarłych" pokonał biskup Hereford, jak podaje Walter Map, który z kronikarską rzetelnością przekazał nie tylko istotne informacje na temat organizacji III krucjaty przez Anglików, ale także lokalne podania i legendy. Pewnego razu bowiem w biskupstwie (którego notabene autor dwukrotnie nie otrzymał, mimo dość poważnych szans na zajęcie tego stanowiska) pojawił się rozsiewający zarazki mężczyzna, powodując, że ludzie po trzech dniach od wystąpienia objawów przechodzili "na drugą stronę". Pomogło wykorzystanie święconej wody, którą skropiono ciało zmarłego po oczywiście uprzednim odrąbaniu głowy szpadlem.
"Nieumarłych" można spotkać nie tylko na lądzie, ale także w wodzie. Przedstawiona obok scenka to ilustracja autorstwa Laurence'a Housmana z wydania książki Jonasa Lie'a pt. "Dziwne opowieści z Morza Śródziemnego". Nieludzka forma przewodząca statkowi pełnym kościotrupów jest jednak nowoczesną wersją tego stworzenia, która symbolizować ma dusze zmarłych marynarzy. W rzeczywistości Wikingów draugr nie był stworzeniem powstającym w ten sposób, ale zmarłym wojownikiem, który umarł nierozliczony ze światem i dlatego nie dostąpił Valhalli. Stąd też nachodził głównie swoją rodzinę lub wioskę, z której pochodził, zaś nadludzka siła powodowała, że nie można go było pokonać zwyczajnymi metodami (przykładowo miecz i inne metalowe narzędzia robiły mu tylko niewielką krzywdę). Korzystano zatem z podstępu. Najlepiej było go ogłuszyć lub niespodziewanie zadać mu cios, następnie związać, odciąć głowę, spalić ciało i wrzucić prochy do morza. Jedynie bowiem w ten sposób można było być pewnym, że draugr nie wróci z powrotem do świata żywych.
O tym, że temat zombie jest stale obecny w kulturze popularnej nie trzeba nikogo przekonywać. Ukazane powyżej graffiti w Sewilli to tylko jeden z licznych przykładów, niemniej to w tym mieście szukać trzeba przedstawień powstających do życia stworzeń. Udajmy się zatem do Szpitala Miłosierdzia (Hospital de la Caridad), gdzie znany andaluzyjski malarz Juan de Valdes Leal stworzył na zamówienie Miguela Manary cykl "Hieroglify naszych dni ostatnich". W skład cyklu wchodziły dwa obrazy: "Finis Gloriae Mundi", przedstawiający rozkładające się zwłoki biskupa, nad którym umieszczona została waga oceniająca jego uczynki, a przede wszystkim porównująca pychę oraz skromność, oraz "In Ictu Oculi".
Gdy przyjrzeć się temu pierwszemu obrazowi, to z głębi tła wyłaniają się dwie dodatkowe postaci - każda w innym wieku.  Związane jest to z powszechnym ukazywaniem różnych zagrożeń w zależności od wieku (najpierw poddanie się radościom cielesnym, potem podążanie za bogactwem, wreszcie niedocenianie wkładu Boga w osiągnięty sukces życiowy). Legenda o trzech żywych i trzech młodzieńcach mówiła także, że każdy ze szkieletów był innego stanu - odpowiednio król, papież i jakiś nobliwy człowiek. To zaś miało wskazywać, że nikt ze śmiertelników nie może poprzestać na przeświadczeniu, iż wyłączony jest od niebezpieczeństw grzesznego życia. "Koniec ziemskiej chwały" przedstawiony został zatem niezmiernie realistycznie, przy jednoczesnym zachowaniu symbolicznych aspektów rozkładu ziemskiego ciała. Robaki toczące ciało duchownego, sowa - symbol wiedzy, ale także atrybut Szatana jako Księcia Ciemności, oszustwa i hipokryzji... Wreszcie umieszczone na szalkach napisy :"Ni mas" - "Nic więcej", wskazujący że ziemskie bogactwa wystarczają do potępienia, oraz "N menos" - "Nic mniej", uprzytomniający jak niewiele potrzeba, by cieszyć się z niebiańskiej chwały... Jak widać Valdes Leal dotrze wpisał się w cel, jaki przyświecał założonemu w 1565 r. Bractwu Miłosierdzia, które było dysponentem szpitala.
Bractwo to bowiem było typowym stowarzyszeniem świeckich, które wyznaczyło sobie religijny cel (analogicznie jak chociażby włoskie konfraternie). W tym wypadku pozyskiwano środki, które potem przeznaczano na pochówki osób biednych, zgodnie z zasadami przyjętymi w Kościele katolickim. Wchodzący widział zatem po jednej stronie leżące ciała trzech postaci, po drugiej zaś przedstawionego obok kościotrupa niosącego swoją własną trumnę i depczącego globus. Dopiero potem przechodził obok przedstawień siedmiu Uczynków Miłosierdzia, które miały przekonać go o tym, jak postępować, by dostąpić chwały Zbawienia. Atrybuty władzy i posiadania symbolizujące marność budzą zbliżony lęk jak przyglądający się widzowi kościotrup. O tym zaś, że i sam zleceniodawca w ten sposób odbierał świat, niech świadczy fakt, że zaproponował kiedyś Bractwu modlitwę o następującej treści: "Rozważ krótkość życia i pewność śmierci, i że kończy wszystek; namaluj dokładnie akt agonii i jak największa chwała kończy toczona przez czerwie" (za: Mary Elizabeth Perry, "Gender and Disorder in Early Modern Seville", Princeton 1990, s. 164).
Powszechnie wiadomo, że Romero nie wymyślił zombie, lecz raczej uczynił z nich symbol katastrofizmu świata. Wcześniej jednak każdy "nieumarły" miał swoją tożsamość, choć błąkał się bez celu po świecie jak angielscy revenanci, to mogła nim zostać tylko wyjątkowa z jakichś przyczyn jednostka. W tym sensie zatem od lat 60. miała miejsce swoista homogenizacja tych przedstawień. Wystarczy być ugryzionym, by stać się bezmózgą istotą, spragnioną tylko świeżego (nie zawsze ludzkiego) mięsa. Czy jednak fakt, że śmierć nie jest ostateczną granicą ludzkiej bytności na ziemi nie jest lękiem, który towarzyszy człowiekowi od czasu, jak zdał sobie sprawę ze swojej śmiertelności? Zombie zaś w tym sensie to symbol tego, jak wiele człowiek może stracić z czegoś, co zwykle zwiemy "człowieczeństwem", a co wydaje się niekiedy trudne do określenia...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz