Nie jestem fanem pasterek, bo zwykle po 22 lasuje mi się mózg i pewnie przysnąłbym podczas wczorajszej nocnej mszy. Dlatego też postanowiłem obejrzeć w telewizji to wydarzenie, odbywające się w rzymskiej bazylice św. Piotra. I muszę przyznać, że chociaż jestem człowiekiem religijnym, papież zawiódł mnie wypowiadaną homilią. Zamiast skupić się na jednym wątku, jak chociażby tajemnica Wcielenia czy współuczestnictwo przedstawicieli wielu grup społecznych przy stajence, którzy podążyli by oddać hołd narodzonemu Zbawicielami, miałem wrażenie, że kazanie dotyczyło kilku powierzchownie potraktowanych tematów. Ale jedne słowa zrobiły na mnie wielkie wrażenie i zapadły mi w pamięć. Benedykt XVI, jak ma to w swoim zwyczaju, nawiązał do koncepcji “kościoła oblężonego”, zagrożonego różnymi siłami jak chociażby rozrost ideologii laickiej i fakt prześladowań chrześcijan poza Europą (np. w Mumbaju na święta Bożego Narodzenia przewidziane być mają ponoć ataki na świątynie katolickie i nestoriańskie). Papież zawarł bowiem w tej części swej wypowiedzi znamienne słowa, że szatan w każdym pokoleniu próbuje budować swoje królestwo. I za każdym razem buduje je od środka, celując najpierw w serce człowieka. Kiedy skontrastujemy to ze świętami Bożego Narodzenia, od razu widać, że już dwa tysięce lat temu było podobnie. Przejawiło się to bowiem w dokonanej na polecenie Heroda rzezi niewiniątek. I chociaż wielu historyków kwestionuje prawdziwość informacji dostarczonej przez św. Mateusza, to jednak temat ten stał się bardzo inspirujący dla artystów. Przede wszystkim poprzez ogrom emocji, jakie miały rzezi towarzyszyć. Dziś skupię się więc tylko na jednym z problemów – cierpieniu matki, próbującej za wszelką cenę ochronić swoje dziecko przed siepaczami.
Przedstawiony obok fragment “Rzezi niewiniątek” bolońskiego artysty Guida Reniego z 1611 r. to tylko drobny wycinek całego, mającego 268 na 170 cm, płótna. Znajdujące się w Pinacoteca Nazionale w Bolonii malowidło jest jednym z tych, dla których będąc w tym mieście trzeba zahaczyć o muzeum sztuk pięknych (cały obraz Reniego tutaj). Czerpiące silnie ze stylistyki Caravaggia, jeśli chodzi o sposób ujęcia postaci, zazwyczaj wiązane jest z bardzo nieostrym pojęciem, jakim jest “włoski barok”. Przerażona twarz kobiety i ogólne cechy obrazu mi jednak bardziej przypominają “Przemienienie Pańskie” Rafaela (w ogóle z tym obrazem, wręcz nietypowym w swej kompozycji, wiele mi się kojarzy…). W obu bowiem wypadkach mamy do czynienia z enigmatycznym ciemnoniebieskim tłem – u Santiego jako miejscem dokonania opisanego w Ewangeliach cudu, zaś u Reniego jako symbolu ciężkich czasów, w jakich przyszło żyć izraelskim kobietom. Sama zaś postać cierpiącej matki ze łzą w oku i otwartymi ustami to oczywiste nawiązanie do chorego chłopca w pracy najlepszego malarza włoskiego renesansu. Obie prace mają też coś jeszcze wspólne – temat zaznaczony został poprzez ujęcie wertykalne, a nie poziomo skonstruowanego obrazu czy fresku, co jest typowe dla Italii. Zazwyczaj bowiem artyści stali się pokazać żołnierzy wyrywających kobietom ich dzieci, by potem odciąć ich głowy. Im więcej postaci tym lepiej, a takie przedstawienie uzyskać można było jedynie poprzez longitudinalną kompozycję. Reni zrobił natomiast coś innego, zmniejszył ilość postaci (wliczając dwa aniołki w lewym górnych rogu obrazu jest tylko osiem dzieci), a niektórym dał nawet rysy postaci z innych sztandarowych wówczas dzieł sztuki. I tak postać matki, której dziecko leży już bez ruchu na chodniku to przekształcona św. Cecylia – patronka muzyków, namalowana przez Rafaela, która przecież też wisi w bolońskiej Pinacotece (link). Ale to przede wszystkim te dwie postaci kobiet przykuwają w pracy Reniego uwagę widza. Jedna z nich, która już straciła swojego synka wręcz woła o pomstę do nieba, inna zaś tuli w popłochu niezdające sobie sprawy z niebezpieczeństwa dziecko. Balans między niejako odśrodkowym poruszaniem się postaci a pustym centrum obrazu powoduje, że przedstawione matki próbują uciec spoza miejsca zdarzenia, ale nie pozwala im na to rama krawędzi obrazowej. Są w matni, chociaż nie chcą się pogodzić z utratą dziecka i tak za kilka chwil zamachujący się żołnierz, który właśnie łapie inną matkę za włosy, gdyż dokona czynu nad trzymanym przez nią chłopcem, odwróci się, by pozbawić życia ostatniego żywego synka. Reni daje więc niejako syntezę cierpienia, paniki przed przerażającym losem, jakim jest widok śmierci swojego dziecka.
“Inter arma silent leges”, a w porywach nawet “musae”, jak mawia stare łacińskie przysłowie. Do masakr, jakich dochodziło w Grecji podczas wojny wyzwoleńczej w latach 20. XIX w., nawiązał w swej “Rzeni niewiniątek” Leon Cogniet (obecnie w Muzeum Sztuk Pięknych w Rennes). Dla odwiedzających w 1824 r. paryski Salon oczywistym była dwuznaczność tego tytułu, jak i wymowa obrazu. Kobieta właściwie widzi przyszłość, a jej wyraziste oczy wyrażają nie złość na zachowanie żołnierzy, lecz przede wszystkim wręcz atawistyczny lęk. Obawę przed tym, że nie ma się gdzie ukryć, że choćby nie wiem co się robiło, ofiara zostanie dopadnięta przez swojego oprawcy i zmuszona będzie poddać się jego woli. Na razie widziana jest jedynie przez odbiorcę, któremu widz sugeruje, że musi się jakoś w tej sytuacji zareagować. Albo uwierzyć przelęknionym oczom kobiety i jej “nie wydać”, albo stanąć po stronie zabijającego dzieci, symbolizowanego przez ubranego na czerwono mężczyznę po lewej stronie obrazu. Nie jest to więc symbol piekła, cierpienia, jak przedstawiali temat rzezi niewiątek inni artyści, lecz studium lęku (w późniejszym czasie wykorzystane do ukazywania kobiet mających wizje profetyczne, np. Joanny d’Arc, o czym napiszę innym razem…).
Z drugiej strony obraz ten ma wyjątkowy wyraz propagandowy. Poprzedzony “Barką Dantego” Delacroix (z 1822 r.), a wyprzedzający tego samego artysty “Grecję na murach Missolonghi” (1826) ukazuje ewolucję tematu i przenoszenie biblijnego cierpienia na sytuację współczesną. Stowarzyszenia filhelleńskie silne były przede wszystkim tam, gdzie ścierały się interesy poszczególnych państw odnośnie wschodniego wybrzeża Morza Śródziemnego, ale także tam, gdzie starano się wówczas otwarcie czerpać z antycznego dziedzictwa Hellady. Tak więc w Paryżu, Madrycie, Londynie czy Genewie czyniono zbiórki na pomoc cywilom na Peloponezie, a także organizowano ochotnicze wojska, które transportowano do miejsca konfliktu. Powstały w lutym 1825 r. Komitet Grecki w Paryżu zebrał w ciągu trzech lat aż 65 tysięcy franków, zaś ochotnicy (w tym Polacy) walczyli i ginęli podczas oblężene Missolonghi czy w trakcie przegranej bitwy pod Petą w lipcu 1822 r. Nie zmienia to jednak faktu, że obraz Cognieta jest w pewien sposób specyficzny – biblijny kontekst zostaje w sposób bardzo umiejętny zmiksowany z polityką i progreckim nastawieniem większości społeczeństwa. Nie dziwi więc, że takie właśnie obrazy okazały się bardzo przydatne propagandowo. Kiedy więc w 1969 r. Anthony Blunt pisząc swoją monografię o “Guernice” Picassa stwierdza, że jedynym obrazem o porównywalnym ładunku emocjonalnym jest “Rzeź niewiniątek” Guida Reniego, to jednak przede wszystkim ma na myśli temat i sposób jego wyrażenia. Ale to właśnie późniejszym pracom, jak chociażby obraz Cognieta, artyści zawdzięczają takie połączenie opisanego przez św. Mateusza wydarzenia z wojną i tym, co jej okropieństwa czynią z człowiekiem.
Wspomniane na wstępie złe siły są więc tym, co artystów pasjonowało najbardziej. Dopiero jednak w sztuce nowożytnej i nieco nam bliższej udało się artystom stworzyć konwencję przedstawiania rzezi niewiniątek w naprawdę przejmujący sposób. Prace Ghirlandaia czy nawet uwielbianego przeze mnie Poussina cechuje chaos, z którego nad postaciami uciekających i słaniających się z bólu matek wyłaniają się dużo silniejsi oprawcy. Kiedy więc Mistrz Kodeksu Egberta z X w. pokazuje “Rzeź niewiniątek” w tym wyjątkowym dziele, przedstawia płaczące kobiety, z których dwie mają nawet odkryty korpus, gdyż dzieci zostały im oderwane bezpośrednio od piersi w trakcie karmienia (link). Późniejsi artyści idą krok dalej, ale każdy z nich ukazuje to samo cierpienie – element wspólny historii o zamordowaniu bezbronnych dzieci. I chociaż nie każda z prac podejmujących ten temat godna jest tego, by mienić się dziełem sztuki, to jednak co najmniej fascynujące jest to, jak starano się poradzić sobie z tym przejmującym tematem. Zarazem jednak widać, co było wówczas dla artystów ważniejsze – narracja i ukazanie ścinanych maleńkich główek pod przewodnictwem Heroda, czy raczej aspekt uczuć, jakie przeżywają hebrajskie matki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz