Jednym z najbardziej zaskakujących wydarzeń I wojny światowej był tzw. rozejm bożonarodzeniowy. W wigilijną noc żołnierze wyszli z okopów, zapomnieli o tym, że są wojskowymi i ich celem jest pozbawienie życia jak największej ilości wrogów. W okolicy Ypres niemieckie i walijskie oddziały zdobiły swoje okopy lampkami i skleconymi naprędce bożonarodzeniowymi symbolami. Dzień Bożego Narodzenia 1914 r., kiedy to jak mawiała propaganda po obu stronach kanału La Manche, miało być już po wojnie stał się symbolem porównywalnym do pokojów, jakie panowały w starożytnej Grecji w okresie olimpiad. Zarazem jednak wyrażały pragnienie przeciętnego żołnierza – powrotu do domu, utraty wiary w cel tej wojny, gdzie natarcia i ofensywy kończyły się zazwyczaj “wykrwawianiem” obu stron konfliktu. Znakiem zmęczenia wojną i tym, że człowiekowi o wiele bliższe jest szczęście rodzinne niż codzienne narażanie życia w błotnistych rozpadlinach pełnych szczurów stały się w okresie I wojny światowej choinki. Pięknie udekorowane drzewka ukazywały wtedy bezsens istnienia i odmienność lat 1914-1918 od magii świąt – czasu radości i wyjątkowej, rodzinnej atmosfery.
Przedstawiona obok grafika to praca Käthe Kollwitz, jednej z najważniejszych niemieckich artystek XX wieku. Została ona boleśnie doświadczona przez trwający wówczas konflikt. Już wcześniej, bo w 1897 r., gdy wykonała serię akwarel pod tytułem “Powstanie tkaczy” widać było, że niechętna jest światu, gdzie ma miejsce niesprawiedliwość społeczna, nędza, wojny, Jednakże to utrata syna Petera, który w październiku 1914 r. zaginął w trakcie walk, spowodowała, że popadła w depresję. W jej przypadku była to jednak specyficzna forma umartwiania się – stała się o wiele bardziej niespokojna, krytyczna w stosunku do świata, ale postanowiła też stworzyć dzieło wyjątkowe. “Pomnik poległych”, który wówczas zaczęła realizować miał za zadanie ucieleśniać ból rodziców, którzy stracili swoje dzieci, cierpienie tych, w których pamięci pozostały sceny na zawsze machających chłopców odchodzących w stronę zachodzącego słońca. Pomnik ten przedstawiać miał (jak twierdził inny znany niemiecki rzeźbiarz Wilhelm Lehmbruck) rodziców pogrążonych w żałobie, ale nie został nigdy zrealizowany. Z kolei inni uważali, że przedstawianymi postaciami był Peter i członkowie jego jednostki. Niezadowolona zaś z efektów swej pracy Käthe w 1919 r. zniszczyła dzieło, by po kilku latach rozpocząć je na nowo.
W takim stanie apatii, zniechęcenia, by nie rzec głębokiej depresji pozostawała także w 1917 r., gdy wykonała przedstawione obok dzieło. “Rodzice przy choince” z 1917 r. to niejako symbol tego, jak radosne i wspaniałe święto jakim jest Boże Narodzenie może zostać wyzute ze swej wyjątkowości. Przy pomocy kredy i węgla ukazano pewnego rodzaju cienie, które spoglądają na nieudekorowaną choinkę. Bieda ówczesnych Niemców, z których większości nie stać było na chleb czy bardziej wyszukane posiłki, powoduje, że jedynym symbolem świąt staje się niewielkie czerniejące drzewko w centrum rysunku. Znajdująca się w Muzeum Käthe Kollwitz w Kolonii praca to jednak nie tylko wyraz tego, że święta bardzo łatwo pozbawić można ich charakteru i atmosfery. Postaci zdają się być zmęczone z innego powodu – patrzą na drzewko tępo, bez wyrazu, bez pragnień, bez nadziei. Nie mogą liczyć na prezenty, nie chcą nawet kolędować. Rozdzielająca ich roślina jest symbolem rozłąki rodziców z dziećmi, które gdzieś daleko tęsknią o nich, jeśli w ogóle żyją. Przerwana zostaje bowiem spoistość świąt, ich rodzinne znaczenie…
Urodzony w Oslo rysownik i ilustrator książek stworzył z okazji Świąt Bożego Narodzenia 1914 równie dramatyczny plakat, wręcz nie dający pocieszenia, za to silnie oddziaływujący na widza. Śpiący pokotem niemieccy żołnierze (od 1902 r. Olaf Gulbransson mieszkał w Monachium i współpracował z “Simplicissimusem” – jednym z wówczas głównych europejskich pism satyrycznych) marzą o rozświetlonej choince w wigilijną noc. Sposób ich ułożenia daje nadzieję, że jest to tylko sen, a nie że postaci te poległy w przedświątecznym starciu. Widać jednak dwuznaczność tej ilustracji – płonące lampki i gwiazdka są jedynym pragnieniem żołnierzy. Nie wyślą o zwycięstwie czy uzyskaniu sławy w boju, nie wyślą o sobie i o tym, co zrobić, by przestać być armatnim mięsem. To właśnie małe świerkowe drzewko ma być dla nich tym, co spowoduje, że moment ten będzie wyjątkowy. Niestety choinka jest elementem metafizycznym, wyobrażonym, w żaden (nawet wizualny sposób) niepowiązanym z przedstawionymi żołnierzami. Ich Wigilia będzie dniem takim samym jak każdy inny dzień, ich noc, podczas której powinni radować się przyjściem ponownie na świat Chrystusa taką samą nocą jak wszystkie poprzednie.
Ta ilustracja ukazuje też oczywiście samotność żołnierzy i niejako wyzucie ze świata cieszącego się nadchodzącymi świętami. Nie widzimy żadnego świata rzeczywistego – całość dolnej partii plakatu zajmują monochromatyczne postaci, ich brudne od błota płaszcze, ba, nawet w tym samym kolorze ciała. Ich świat rzeczywisty to świat walki, świat jednego koloru, gdzie nie ma zimowej bieli śniegu czy czerni wroga. To świat szarej codzienności, doprowadzonej do maksimum szarości, w którym nie można oczekiwać ani jednego promyku słońca, ani krzty nadziei. I Gulbransson zdaje się mówić, że jest jeszcze drugi świat – rzeczywistość magiczna, świąteczna, tym prostym żołnierzom dostępna jedynie poprzez marzenia. To świat niebiański, z którego zostali nie ze swej woli wyrzuceni. Nie jest to jednak sytuacja analogiczna do wypędzenia Adama i Ewy z raju, którzy sami zawinili, lecz oczywista konieczność tamtych czasów. Żołnierze ci bowiem, chociaż śpiący na strzelbach i trzymający je, by szybko odeprzeć zdradziecki atak (czyżby obawiali się ofensywy przeciwnika w tę wyjątkową noc? – zdaje się pytać propagandowy artysta) wydają się niewinni. Widz odnosi wrażenie, że są tylko trybikami w wielkiej machinie, która nie pozwala im m.in. na świętowanie Bożego Narodzenia.
Te dwie ilustracje w pewien sposób ukazują znaczenie choinki jako symbolu w okresie I wojny światowej. W sumie znaczenie to nie zmieniło się do dziś, z tym, że my mamy szczęście nie doświadczać Bożego Narodzenia w trakcie jednego z najbardziej krwawych konfliktów w historii. Dwie strony medalu, dwie strony rozdzielonego społeczeństwa… Ci, którzy walczyli na frontach i ci, którzy swoją pracą, wysiłkiem i wyrzeczeniami mieli dbać, by gospodarka dostarczyła wystarczającej ilości broni i surowców, by kontynuować walkę aż do zwycięskiego końca. Jest w tym pewna zamierzona ironia, zwłaszcza w pracy norweskiego grafika. On swoją pracę robił dla propagandy – mial pokazać społeczeństwu, żeby uczyniło wszystko co w ich mocy, by druga taka noc się nie powtórzyła. Kollwitz zaś narysowała bardzo wyraziście dwie postacie siedzące wokół pozbawionej ozdób choinki niczym osoby bezdomne ogrzewające się płonącym śmietnikiem w amerykańskich filmach. Cel jest ten sam i to samo znaczenie – pustki duszy nie da się wypełnić, jeśli nie ma kilku elementów, jakie zwykle wiążemy ze świętami: rodziny, bożonarodzeniowego drzewa, wyjątkowej atmosfery i pewnego niedającego się opisać słowami uczucia, które powoduje, że Boże Narodzenie ma zupełnie inny charakter niż pozostałe święta. Tego, że choć za oknem pada śnieg lub nie, jest mroźno albo ciepło i robi się plucha, to jednak Wigilia i kolejne dni zazwyczaj mają swój specyficzny nastrój.
Walczący żołnierze 24 grudnia 1914 r. wymienili się żywnością niczym my, kiedy dzielimy się opłatkiem. Pudding śliwkowy smakował Niemcom, zaś Brytyjczycy otrzymali w zamian beczkę piwa. To pewnie dlatego, gdy rozegrano świąteczny mecz żołnierze II Rzeszy cieszyć się mogli z nieznacznego zwycięstwa 3:2. Zarazem jednak to spontaniczne wydarzenie, pewnego rodzaju sprzeciw wobec dowództwa, które chciało, by szeregowi pozostali w swoich okopach, ukazuje jak wielką siłę mają święta, jak wiele chcemy łączyć (zarówno osoby wierzące, jak i pewnie niewierzące) z tymi kilkoma grudniowymi dniami wypoczynku. I jak często niektórzy czynią wszystko, by tej atmosfery nie poczuć. Sklepy katują kolędami od listopada, skąpo odziane nastolatki siadają na kolanach facetowi przebranemu za św. Mikołaja… Podczas I wojny światowej było podobnie: wtedy też dowódcy świadomi potęgi świąt na okres Bożego Narodzenia zarządzali wzmożony ostrzał artyleryjski, by tylko nie doszło do scen jak pod Ypres. Tym bardziej szkoda, że w trakcie tego spotkania na błotnistym polu w Belgii piłka dość szybko się przebiła, zahaczając o drut kolczasty i żołnierze musieli przerwać dobrze zapowiadającą się rozgrywkę. Bo święta to to, co czuje się w sercu i to jak się je przeżywa. Dlatego życzę każdemu z was, by nadchodzące kilka dni były wyjątkowe i przyniosły wiele prawdziwej radości, jak na wspaniałe święta Bożego Narodzenia przystało ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz