Kiedy ogląda się seriale lecące na BBC i innych brytyjskich stacjach można odnieść wrażenie, że jeśli na terenie Wielkiej Brytanii mamy do czynienia z religijnością, to jest ona nikła, zaś wiara dla chrześcijan nie ma większego znaczenia. Parę lat temu spór rozgorzał odnośnie "The Passion", gdzie Jezus kłócił się ze swoją matką, potem było "Apparitions", gdzie ksiądz-egzorcysta mierzyć się musiał z siłami szatana w obrębie hierarchii kościelnej. Wreszcie w minionym sezonie w serialu "Rev" tym razem anglikański ksiądz odprawia msze dla maksymalnie kilku wiernych w parafii w centrum Londynu. No i nie sposób wspomnieć o kultowym już irlandzkim "Father Ted", gdzie główny bohater ma problemy nawet z najbardziej podstawowymi dogmatami wiary. Zjawisko swoistej laicyzacji Zjednoczonego Królestwa, które w ciągu ostatnich miesięcy widoczne było w trakcie pielgrzymki papieża, dostrzec można jednak także w literaturze i sztuce. Dzisiejszy post będzie o tym, jak symbol religijny i narodowy jakim jest opactwo w Westminster staje się niekiedy przejawem upadku wszelkich wartości w dziejach ludzkości.
Umieszczona obok ilustracja to malowidło Canaletta z 1749 r., przedstawiające opactwo podczas procesji rycerzy Orderu Łaźni. Nadanie tego czwartego pod względem ważności (po Orderze Podwiązki, Orderze Ostu i Orderze św. Patryka) równoznaczne jest także z nadaniem szlachectwa. Odznaczeni nim mają tym samym możliwość umieszczenia swojego herbu w kaplicy Henryka VII. To oficjalnie wprowadzone w 1725 r. odznaczenie i cała związana z nim uroczystość ukazują specyficzne znaczenie opactwa jako miejsca wyjątkowego w Wielkiej Brytanii. Położone na obrzeżach Londynu zabudowania klasztorne stały się dzięki temu w XIX w. symbolem, z którym przeciętny mieszkaniec Albionu łączy idee narodowe i religijne, niczym Wawel dla Polaków czy bazylika św. Piotra dla Włochów. Stąd też nie dziwi atak na to miejsce w literaturze, gdzie opustoszałe lub zniszczone opactwo jest wyrazem negatywnych zmian, jakie zachodzą w świecie. Virginia Woolf w "Orlandzie" z 1927 r. przedstawiła Westminster bardzo przetworzony, przemieniony na kształt liścia. Z kolei Aldous Huxley w "Nowym wspaniałym świecie" umieścił w opactwie orgiastyczne seanse, dające półrobotycznym jednostkom przyszłego świata ułudę szczęśliwości. W obu wypadkach widać podobne przypuszczenie autorów: wyzbycie się moralności i wiary w jakiekolwiek istoty nadprzyrodzone jest warunkiem koniecznym zmian, które nie zawsze mogą wyjść ludziom na dobre. Tym bardziej więc w wyglądającym jak liść opactwie nie może być dokonywane to, co jest najistotniejszą narodową funkcją Westminsteru czyli koronacja kolejnych władców Wielkiej Brytanii.
Zmarły w 1838 r. Matthew Dubourg w 1822 r. wykonał przedstawioną obok rycinę, w której na podstawie obrazu Jamesa Stephanoffa przedstawił koronację króla Jerzego IV. Władca, obecnie egzystujący w kulturze masowej przede wszystkim jako Hugh Laurie ze słynnego serialu "Czarna Żmija", otoczony tysiącami dworzan, członków parlamentu i rodziny królewskiej, nie pojawił się jednak w kościele wraz z żoną. Skonfliktowany z Karoliną Brunszwicką, na rozwód z którą nie pozwolił parlament, postanowił nie wpuścić jej na tę dostojną uroczystość i straż zamknęła królowej drzwi przed nosem. Jednak to właśnie dzięki koronacyjnej roli Westminster egzystuje w świadomości ludzi jako druga obok Cantenbury najważniejsze świątynia chrześcijańska na Wyspach (chociaż od XVII w. rywalizuje w Londynie także z katedrą św. Pawła). Zbudowaną przez Christophera Wrena monumentalną budowlę w samym sercu City z Westminsterem łączy także osoba patrona. W obydwu bowiem wypadkach pieczę nad świątyniami powierzono św. Piotrowi. I chociaż tradycja benedyktyńskiego opactwa na Thornej Island nad Tamizą każe je łączyć już z rokiem 616, to jednak prawdopodobnie powstało dopiero w X w. Z tym też najwcześniejszym okresem Westminsteru wiązać należy przekazywanie jednego łososia rocznie mnichom przez gildię rybaków. Ponoć to właśnie jeden z nich miał swojego czasu nad rzeką mieć wizję św. Piotra. To pewnie także stosunkom z klerem król Edward uzyskał przydomek Wyznawcy. W latach 1042-1050 wzniósł opactwo, które jednak konsekrowano dopiero w 1065 r., na tydzień przed jego śmiercią. Zaś już od jego następcy czyli Harolda II kolejnym władcom wkładano koronę na głowę właśnie w Wesminsterze.
Obecny gotycki wygląd świątynia zawdzięcza przebudowie w duchu francuskiego gotyku, która miała miejsce od 1245 do 1269 r. W kolejnych wiekach wzniesiono część zachodnią (od końca XIV w. do 1505 r.), wreszcie Kaplicę Maryjną w 1519 r. Wspomniany Christopher Wren też miał w tym swój udział - zaprojektował zachodnie wieże, które wykonano już jednak kilkadziesiąt lat po jego śmierci.
Dlaczego więc westminsterskie opactwo nadal pełni taką specyficzną rolę w świadomości mieszkańców Wielkiej Brytanii? Wyjaśnienia tego problemu doszukiwać się należy właśnie w próbach rozwiązań sporów między katolikami a anglikanami i innymi odłamami chrześcijaństwa w XIX-wiecznej Anglii. W 1864 r. na diakona Westminsteru obrano Arthura Penrhyna Stanleya, dzięki któremu kościół ten stał się de facto świątynią "narodową". Opactwo widział jako instytucję ucieleśniającą aspekt religijny, nacjonalistyczny i liberalny. Podjęta przez niego strategia ekumeniczna i koncyliacyjna zbliżyła do siebie zwaśnione dotąd kościoły. Sprowadzanie popularnych księży i kaznodziejów na tzw. "masówki" pozwoliło powiązać ze świątynią kilka licznych kongregacji. Przede wszystkim jednak Stanley wykorzystał fakt, iż w Westminsterze pochowano wcześniej kilku wyjątkowych mieszkańców Albionu. Kaplice Westminsteru przestały być przeznaczone dla władców już w 1657 r., gdy z polecenia Olivera Cromwella złożono tam admirała Roberta Blake'a. Co prawda wcześniej miejsce spoczynku znalazł w opactwie poeta Geoffrey Chaucer, ale wynikało to z faktu jego zatrudnienia jako mistrza królewskiej pracowni. Także wielu romantyków angielskich ma swoje nagrobki w gotyckim kościele, jak chociażby William Blake (autor świetnych szkiców przedstawiających Westminster), John Keats, siostry Bronte czy William Wordworth. Problemem dla Stanleya było natomiast "zdobycie" ciała Karola Dickensa. Zmarły w 1870 r. pisarz chciał być pochowany w Rochester, ale ówczesna prasa podniosła larum, że ten literat zasługuje na bardziej zaszczytne miejsce. Wtedy dopiero po wielu negocjacjach z wykonawcą testamentu udało się wymóc zgodę na pochówek w nowo tworzonym krajowym panteonie wybitnych postaci. Analogicznie z Afryki ściągnięto ciało podróżnika Davida Livingstone'a.
Westminster w światowych mediach ożywa tylko wtedy, gdy odbywa się tam jakieś istotne wydarzenie związane z polityką Wielkiej Brytanii lub wyjątkowa uroczystość. Kilkanaście lat temu w setkach krajów transmitowano odbywający się tam pogrzeb księżnej Diany, a pięć lat później (w 2002 r.) już z mniejszym medialnym zainteresowaniem można było śledzić ostatnią drogę matki Elżbiety II. Nieco mniej osób wie, że w ramach ekumenicznych starań władz Westminsteru podjęto pod koniec minionego stulecia starania, by przedstawić na nim najważniejszych męczenników XX wieku. Znalazł się też wśród nich jeden Polak (św. Maksymilian Kolbe - na fotce po lewej) w równie dostojnym gronie pozostałych 11 świętych. Wykonane z wapienia figury przedstawiają m.in. Manche Masemolę - piętnastoletnią dziewczynę z RPA, która została pobita na śmierć przez swoich rodziców za przygotowania do przyjęcia chrztu czy pastora Wanga Zhiminga zamordowanego podczas "rewolucji kulturalnej" na stadionu zapełnionym przez 10 tysięcy ludzi. W ten sposób wybrano 12 męczenników różnych odłamów chrześcijaństwa reprezentujących sześć kontynentów, gdzie rozwija się ta religia.
Westminster więc w chwili obecnej łączy, a nie dzieli - jest świątynią, do której mogą podążać nie tylko wycieczki skłonne zobaczyć zrabowany ze Szkocji tron, na którym od XIV w. siedzi król lub królowa podczas koronacji czy nagrobek Newtona albo Nieznanego Żołnierza. Przede wszystkim jednak Westminster jest miejscem, gdzie nie liczą się spory doktrynalne, ale wierny może uklęknąć, odmówić modlitwę w dowolnym języku i zastanowić się choć przez chwilę nad swoim życiem i tym, dokąd zmierza. Jeśli więc na początku minionego wieku A. Huxley i V. Woolf zwiastowali koniec religii i upadek znaczenia podlondyńskiego opactwa, to na szczęście ich przewidywania nie ziściły się. O tym zaś, że nie tylko wiara liczy się w Westminsterze niech świadczy kamienny pomnik umieszczony pod północną wieżą. Inskrypcja na nim zawarta upamiętnia "niewinne ofiary ucisku, przemocy i wojny". Z tym pozytywnym przesłaniem mająca tysiącletnią historię świątynia wchodzi w kolejne milenium...
Nie św. Piotra, lecz św. Pawła
OdpowiedzUsuń