Niestety mój ulubiony styl muzyczny, czyli trance i podobnego typu muzyka elektroniczna (jak house, progressive czy synthpop), nie ma najlepszych okładek płyt. Didżeje przede wszystkim robią sobie nazwisko dzięki audycjom, w których miksują najlepsze kawałki, a zarabiają na koncertach w klubach czy halach widowiskowych. Tak więc, podobnie jak w październiku, gdy pisałem o rzeźbie gotyckiej i jednej z metalowych płyt (link), tym razem znowu będę musiał się zająć tym stylem muzycznym. I chociaż płyta mi się niezbyt podoba, a teksty są lekko dołujące, by nie rzec "satanistyczne", to jednak wykorzystanie opus vitae Auguste'a Rodina ukazuje, jak egzystuje jego najsłynniejsze dzieło. A więc do rzeczy: paręnaście dni temu hiszpańska grupa Uruk-Hai (nazywająca się jak ta ulepszowa wersja orków z "Władcy Pierścieni" Tolkiena) wydała płytę "Archi Catedra Nigra Diaboli". Jako okładkę zaś wykorzystano "Bramę Piekieł" Rodina, co nawet całkiem pasuje do tytułu i treści niektórych piosenek.
Na początek więc trzeba przyjrzeć się zespołowi, którego muzyka ponoć wymyka się konwencjom nazewniczym fanów takich brzemień. Zdaniem większości robią coś na pograniczu raw black metalu. Sama zaś nazwa wywodzi się ze wspomnianej powieści, gdzie po raz pierwszy Uruk-haie pojawiają się w trakcie próby zdobycia eksortowanego przez hobbitów pierścienia. Ta rasa wykształcona przez Sarumana (stąd też na twarzach nosili symbol białej ręki jako oznakę poddania władzy czarodzieja) miała być bardziej odporna na ciosy, inteligentniejsza oraz silniejsza. Wiedza ta nijak nam się nie przyda do analizy okładki i wykazania, czemu akurat "synteza dziejów ludzkości", jak widział swoją pracę A. Rodin, wykorzystana została do promocji dziesięciu zawartych na nośniku piosenek.
Istotniejsza jest raczej legenda, jaką obrosło tworzenie przez urodzonego w Paryżu artystę pracy rozpoczętej ok. 1880 r. Wcześniej, bo w 1878 r. dostał prestiżowe zadanie wykonania postaci św. Jana Chrzciciela dla Hotelu de Ville w stolicy Francji. To wtedy nawiązał do Donatella, którego wraz z Michałem Aniołem podziwiać mógł podczas podrózy do Włoch z 1875 r. Taka italska peregrynacja przede wszystkim ma znaczenie dla rzeźbiarzy, bo o ile obrazy niewiele tracą poprzez reprodukcje w książkach, to sam miałem możliwość przekonania się, że dopiero dokładne obejrzenie niektórych rzeźb na żywo pokazuje maestrię ich wykonania. Tym większe znaczenie musiało to mieć dla XIX-wiecznego młodego rzeźbiarza, który jeśli miał styczność z posągami z okresu renesansu, to jedynie w postaci mniej lub bardziej udanych kopii, z rzadka widzianych w Akademii (Rodin trzy razy bezskutecznie próbował dostać się do paryskiej Szkoły Sztuk Pięknych) lub czarno-białych ilustracji. Na marginesie dodać można, że i dziś taki wyjazd wiele daje - mój kumpel niedawno przedstawił na jednej z konferencji bardzo przekonujący referat o wpływie podróży do Włoch na Antoniego Rząsę, jednego z bardziej oryginalnych polskich artystów 2. połowy minionego stulecia. Dopiero więc, kiedy francuski rzeźbiarz wykazał się maestrią porównywalną z najwybitniejszymi autorami prac renesansu i baroku, dostał wspomniane zlecenie wykonania ościeży do Muzeum Sztuk Dekoracyjnych w Paryżu. Pracy jednak nie ukończył przez najbliższe prawie czterdzieści lat aż do śmierci w 1917 r. Jak widać synestezja sztuk i alegoria ludzkich losów przekracza możliwości jednego człowieka...
Pracę Rodin skończyć miał w 1885 r., ale nie bardzo się to udało. Obecnie większość rzeźb znajduje się przy wejściu do Musee Rodin w Paryżu (na ilustracji), przy czym odlewy przekazano do innytch muzeów w Paryżu i Zurychu. Samo zaś muzeum artysty powstało w wyniku umowy zawartej po długich negocjacjach w 1916 r. Rodin w 1908 r. wynajął piętro w paryskim Hotel Biron z przeznaczeniem, by urządzić tam dla siebie mieszkanie i pracownię. Wreszcie w 1916 r. został właścicielem tego lokalu, ale zobowiązać się musiał, że po jego śmierci powstanie tam jego muzeum. Jak widać państwo francuskie zrobiło dobskonałą inwestycję, skoro już rok później artysta dokonał żywota. Dzięki temu jednak obecnie większość prac Rodina oglądać można w jednym miejscu. Wynika to też z charakteru "La Porte de l'Enfer" - łączy ona w sobie słynnego "Myśliciela" inspirowanego nagą postacią z "Sądu Ostatecznego" Michała Anioła, a także w pierwotnej wersji umieszczono tam także "Pocałunek". Ta pierwsza rzeźba symbolizować miała Dantego, który niejako ucieleśniać miał w swej profetycznej zadumie to, co opisał w jednej z części "Boskiej Komedii". Całujące się zaś postacie w oryginale były Francescą da Polenta, córką władcy Rawenny, która swojego męża zdradzała z jego młodszym bratem, Paolo Malatestą z rodu kontrolującego Rimini. Tematy te ewidentnie pokazują, co inspiruje Rodina. Nie tylko rzeźba, jak słynna "Brama Raju" Lorenza Ghiberthiego we Florencji, powstała na początku XV w., ale także malarstwo, jak wspomniany fresk Michała Anioła. Jednakże Rodin nie zamykał się wyłącznie na sztukę dawną, lecz kreatywnie korzystał z dorobku XIX-wiecznego malarstwa. "Pocałunek", który ostatecznie odłączono od "Bramy Piekieł", bo za bardzo kontrastował z przedstawieniami cierpiących postaci, to przecież temat podejmowany przede wszystkim przez J.-A.-D. Ingresa, angielskich prerafaelitów, ale bodajże najbliższy jest rycinie Gustave'a Doré z 1857 r. W ilustracji tego wybitnego grafika do "Boskiej Komedii" prawie nagie ciała kochanków pozostają w uścisku pośrednim między pocałunkiem a aktem seksualnym. Raczej sycą się swoimi ciałami, nadmierną bliskością, czują każdy swój mięsień i każdy szczegół ziemskich powłok. To, co je łączy, to właśnie taka cielesna komunia, nie grzeszna, lecz wyrażająca się w fascynacji nagością drugiej osoby. Z tego Rodin wykorzystał prawą rękę Paola, którą ten przyciska do siebie swoją oblubienicę i sam pomysł takiego ich powiązania (link).
Niezwykle ciężko jest przenieść pomysły graficzne czy malarskie na sztukę rzeźbiarską, a więc pozostającą w jednym wymiarze więcej, co potwierdzić może każdy, kto choć raz próbował najpierw sobie narysować szkic nawet najprostszej rzeźby, a potem są stworzyć. Rodin potrafił natomiast dokonywać tego w sposób co najmniej genialny. Jego summa artystyczna, jakim jest "Brama Piekieł" korzysta jednak nie tylko z tych dwóch dziedzin sztuki, ale paryski twórca myślał także o inspiracjach architektonicznych. Podobieństwo kompozycyjne przypomina bowiem postaci, które pojawiają się na jednej z najpiękniejszych katedr włoskich, czyli słynny cykl "Sądu Ostatecznego" w Orvieto.
Południowo-wschodni relief, którego dolną część przedstawia ilustracja obok, to jedno z najciekawszych dzieł początku XIV w. Lorenzo Maitani, który w 1310 r. został szefem przykatedralnego warsztatu przez najbliższe 20 lat nadzorował wykonanie cyklu reliefów, przedstawiających nie tylko moment Paruzji, ale także sceny z życia Adama i Ewy, przepowiednie proroków czy symbole Ewangelistów. Cztery filary, każdy dotyczący innego okresu ("Sąd Ostateczny" jest na ostatnim z nich) to pomysł, który mógł okazać się bardzo przydatny dla Rodina. Miał on bowiem problem, na co wskazują szkice i próbne kompozycje w glinie, z przestrzennym rozmieszczeniem zaplanowanych postaci. Dorobek Ghibertiego, czy bardziej mu współczesnych rzeźbiarzy jak Henri de Triquet niezbyt odpowiadał geniuszowi Rodina. Zaburzenie czterodzielności drzwi i dotychczasowy zwyczaj robienia przedstawień w kwadratowych reliefach wskazuje na kreatywne przekształcenie tego pomysłu przez Rodina. Bezpośrednim zaś związkiem ikonograficznym jest wykorzystanie winorośli jako elementu dekoracyjnego i scalającego kompozycję, podczas gdy większość rzeźbiarzy korzystała raczej z girland. Torturowane zaś postaci z "Bramy Piekieł" to odniesienie do cierpiących ludzi w "Sądzie Ostatecznym". Dante zwał je "cieniami" oraz duchami zmarłych - Rodin postanowił więc zredukować ich cielesność. Już nie są zakute w kajdany czy szarpane przez diabła - przeżywają raczej katusze wewnętrzne, co przekłada się na ich wygląd...
Widać więc, że Rodin stworzył kompozycję, która potrafi poruszyć. Smaczku dodaje nieukończenie tej pracy, a przecież wstępnie planowano, że uda się zrobić rzeźby do każdej sfery, którą odwiedził florencki poeta. Zarazem jednak Rodin spowodował odnowienie tego tematu i połączył maestrię swojego rzeźbiarstwa z wyjątkowym tematem. Trochę żal, że obecnie katusze dusz powiązane zostały z muzyką, która odnosi się raczej do ciemnej strony ludzkiej duchowości, bo takie są brzmienia piosenek Uruk-Hai. Dobrze jednak, że w ten sposób to wyjątkowe dzieło jakim jest "La Porte de l'Enfer" przyswajane jest nowym pokoleniom odbiorców. Rodinowi udało się bowiem coś, co nie każdy autor potrafi dokonać. Z niemego zimnego kamienia czy brązu wycisnął gigantyczną ilość uczuć, nieważne czy przedstawiając radujące się sobą postaci, bojących się śmierci ludzi (jak w "Mieszczanach z Calais") czy właśnie cierpienia ludzi pozbawionych nadziei.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz