W poprzednim poście było o tym, jak nieliczni ludzie obawiali się końca świata w 1000 r., a także czekali rozpoczęcia się nowej, siódmej już z kolei epoki w dziejach ludzkości. Dlaczego siódmej? Otóż cytowany parę dni temu Rodolfus Glaber (zwany też we francuskiej nauce Ralfem lub Raulem) stwierdził, że epok jest siedem, bo w końcu Stwórca poświęcił sześć dni, by uruchomić “wszystkie części machiny świata” i przez siedem tysięcy “natrudził się, by nauczać ludzi”. Tę siedmiodzielną strukturę wykorzysta potem Joachim z Fiore i zapoczątkuje odnowę ruchu millenarystycznego w Italii. Pytanie więc polega na tym, jakie to znaki miały przekonać ludność, że zaczyna się nowa epoka, w której dopełni się Boski plan dziejów ludzkości? Rok 1000 minął w miarę bez takich wydarzeń, co ponoć zmartwiło co niektórych. Jedynie w grudniu pojawiła się na nibie straszliwa kometa”, o której wspomniał w swej kronice niejaki Sigebert z Gembloux. Ale czymże jest kometa, kiedy można przyjrzeć się zepsuciu społeczeństwa i tam doszukać się upadku obyczajów?
Cóż więc z rokiem tysięcznym może mieć ten oto przedstawiony obok pomnik Wergiliusza. Po pierwsze nie powstał w omawianym okresie, bo dopiero w XIV w. Po drugie jest to jeden z dwóch (które kojarzę, może być więcej) pomników tego poety w Mantui, znajdujący się w murach Palazzo della Raggione – od strony placu Broletto. Otóż wbre pozorom wiele. Wergiliusz, który urodził się w Andes, które leży niedaleko miasta Gonzagów. W XIII w. nie leżało jednak w obrębie Mantui, lecz położonego obok Pietole, o którym wspomniał nawet Dante w “Boskiej komedii”. Rzymski poeta, będący w średniowieczu synonimem wielkiej literatury (a na dodatek twierdzono, że w “Bukolikach” przewidział nadejście Chrystusa) stał się szczególnym obiektem zainteresowania Wilgarda, żyjącego w X w. w Rawennie. Znany nam już Rodolfus Glaber podaje, że ten italski “naukowiec” na tyle zajął się studiowaniem pism Wirgiliusza, Horacego i Juwenalisa, że ci pewnego razu przyśnili mu się w nocy. Demony przepowiedziały ogarniętemu pychą Wilgardowi, że dzięki ich pismom wywyższą śniącego do chwały, jaką sami są obdarzani. Jak pisze Glaber “zepsuty przez diabelską mistyfikację” raweński scholar zaczął nauczać, że nie liczy się “Pismo Święte” czy teksty Ojców Kościoła, ale to właśnie tym poetom należy wierzyć bezgranicznie. O ile kilka stuleci później taką osobę chętnie przyjęliby na swój dwór możni europejskiego świata, to w samym środku średniowiecza takie słowa mogły źle się skończyć. Tak też było w przypadku Wilgarda – zmarły w 971 r. biskup Rawenny, Piotr VI, skazał scholara na śmierć jako heretyka. Mnich Rodolfus zaś uznał, że jest to symbol końca znanych mu czasów i nadejścia nowej epoki. Jak sam stwierdził: “W całej Italii wykryto wówczas wielu gorliwych zwolenników tego zgubnego dogmatu, którzy również ponieśli śmierć – już to od miecza, już to od ognia” (cytaty w dzisiejszym poście pochodzą ze znalezionej przeze mnie wczoraj w bibliotece książki: Georges Duby, “Rok Tysięczny”, tłum. Małgorzata Malewicz, Warszawa 1997, ten ze s. 54). Glaber mówił tutaj przede wszystkim o południowej Italii. To tam, zwłaszcza w księstwie Neapolu na większą skalę zaczęto zaczytywać się tekstami rzymskich klasyków. Ale czy pragnienie nabycia wiedzy może być poczytane za objaw końca świata? I czy snom można ufać?
Ten sam Rodolfus pisze o innym wydarzeniu tuż po roku tysięcznym. Pewien chłop imieniem Leutard z zabitej dechami wsi Vertus obok Chalons-sur-Marne (miejscowości znanej chyba tylko z tego, że to ona ma być prawdopodobnie Polami Katalaunijskimi oraz urodził się tam wynalazca puszkowania żywności) także miał wizję. Tym razem jakiś głos powiedział mu, że ma opuścić swoją żonę i zdemolować miejscowy kościół. Brzmiało dziwacznie, ale cóż, z wizjami się nie dyskutuje. A może żona nie była tego warta? W każdym razie Leutard powoływał się na “Biblię” i mówił, że dziesięcina czy podatki są nieużyteczne. Wichrzyciela szybko pochwycono, przyprowadzono przed sąd biskupi, ale nim zdążono wydać wyrok (być może obawiając się bolesnej śmierci na stosie) rzucił się do studni i tak dokonał żywota. Szczerze mówiąc nie jestem pewien, które bardziej boli, ale wolę się nie dowiadywać. Wizje jednak w tym czasie zdarzały się też władcom i to właśnie jedna z nich bezpośrednio wiąże się z rokiem tysięcznym.
Kilka dni temu było o tym, jak Otton III postanowił dokonać “renowacji” swojego imperium wykorzystał w tym celu coś na kształt kultu Karola Wielkiego jako wybitnego monarchy. Nie zrobił jednak tego przypadkiem (dla przypomnienia było to w dzień Zesłania Ducha Świętego, a to właśnie po 1000 r. miała zacząć się epoka tej osoby Trójcy). Powstający później przez 50 lat relikwiarz frankijskiego cesarza skrywał w katedrze w Akwizgranie ciało władcy. Ale żeby zrobić piękny relikwiarz, do czego sztuka Rzeszy X-XI w. nas przyzwyczaiła, najpierw należało znaleźć zwłoki. Wiadomo było, że Karola pochowano przy katedrze, ale dokładnie nie wiedziano gdzie. I tu z pomocą Ottonowi III przyszła nocna wizja. Thietmar pisze, że cesarz ujrzał miejsce pochówku we śnie i po trzech dniach kopania ukazały im się świetnie zakonserwowane ciało. Co więcej Karol okazał się rzeczywiście wielki! Złota korona, jaką odkryto przy okazji zjeżdżała z głowy obecnemu przy tym akcie akwizgrańskiemu kanonikowi. Za porównywanie się do pierwszego frankijskiego cesarza został surogo ukarany. Gdy przyłożył kość nogi do swojej kończyny, natychmiast uległa ona złamaniu. Tym oto sposobem kanonik Adalbert na 40 kolejnych lat został kaleką…
Czemu Ottonowi III tak zależało na ciele Karola Wielkiego? Każde dziecko wie, że to Karol był wzorem rodzących się wówczas monarchii. w końcu stąd wywodzi się polskie słowo “król” na określenie typu monarchy nieznanego wielu organizacjom plemiennym, gdzie najwyższą władzą był wiec. Okazuje się bowiem, że w myśleniu X-wiecznym dzieje ludzkości to niejako dzieje Cesarstwa. To ono docelowo skupiać miało całą ludność chrześcijańską, w której władzę świecką sprawować miał cesarz, a nad “rządem dusz” – papież. Podobnie mógł myśleć właśnie Otton i Sylwester. Tak więc koniec świata nastąpić mógł jedynie, gdy wszelkie ziemie oderwą się od Cesarstwa, a władzę sprawować będzie złowrogi antychryst. Czy więc próba silnego powiązania Polski i Węgier ze swoim państwem była formą przeciwdziałania tym tendencjom. Tego nie dowiemy się chyba, dopóki jakiś fenomenalny historyk nie połączy całej dostępnej nam obecnie wiedzy na temat religii, społeczeństwa i systemu władzy w Europie przełomu X i XI w.
Pierwszym słowem tego zdania jest tysięczny wyraz w dzisiejszym poście. Jak widać końca świata nie było – rok 1000 to data kluczowa dla historii Polski i Węgier, a także Islandii (początek chrystianizacji). Więcej ciekawych rzeczy działo się poza Europą – Wikingowie odkryli Amerykę, a Chińczycy wynaleźli proch strzelniczy. Ale końca świata nie było. Nie było go też w 1003 r., gdy na terenie obecnej Francji doszło do katastrofalnej powodzi oraz urodziło się dziecko traktowane w ówczesnych kategoriach za “potworka”. Ludzie żyli jak dotąd – buntowali się, wojowali, ciężko pracowali na polu, modlili się i grabili nawzajem. W sumie nas też nic ciekawego zdaniem numerologów nie czeka w nadchodzącym roku. Co do potencjalnych fajnych wydarzeń w nadchodzącym roku zawsze można liczyć na naukowców. Zdaniem NASA jest 0,09% szans, że asteroida 2010 WE3 uderzy w Ziemię. A właściwie nie uderzy, tylko w atmosferze rozerwie się na 2087 kawałeczków. W sumie nawet dobrze, że przez zachmurzenie i zanieczyszczenie środowiska niewiele było widać z ostatniego zaćmienia Księżyca. A szkoda, bo kolejne takie zjawisko astronomiczne w dniu przesilenia zimowego wypadnie dopiero za 84 lata. Coś czuję, że mogę nie dożyć…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz