Tym razem jeden z postów z przymrużeniem oka, ale oczywiście podejmujący ważki "historycznosztuczny" temat. Część Czytelników kojarzy pewnie październikowy wpis na temat plagiatów w okresie późnego średniowiecza (dla zapominalskich: link). Na przykładzie kilku sztandarowych artystów tego czasu, udało mi się mniej lub bardziej udolnie opisać, na ile potrafili chronić swoją twórczość i broni kopiowania swych rycin oraz obrazów przed działalnością innych malarzy i rysowników. A jak było wcześniej? Tutaj akurat większość autorów książek na temat prawa autorskiego zdaje się milczeć, a właściwie powoływać jedynie na bardzo znane fakty. Oddajmy więc pole wyobraźni i zastanówmy się, jak dwuznacznie odczytywać można inskrypcje z bliskowschodnich obiektów, mając na uwadze współczesny dorobek prawa autorskiego.
Zwykle, gdy pisze się o uprawnieniach twórców w starożytności, to badacze powołują się na znane słowa Symmachusa z 2. poł. IV w. n.e., kiedy to stwierdził, że "mowa opublikowana jest rzeczą wolną". Z tego oczywiście wyciąga się standardowe pojęcie współczesnego prawa autorskiego, że dzieło musi zyskać jakąś formę, musi być ustalone (czy to w formie tekstu, tańca czy chociaż improwizacji słownej). Symmachusowi chodziło jednak o coś innego, a mianowicie o fakt, że prawo do korzystania z danej treści oraz jej powielania ma każdy wraz z chwilą, gdy treść ta ujrzy światło dzienne. Jest to więc odmienna zasada niż przyjęta w obecnym prawodawstwie.
Przedstawiony obok obiekt można z przymrużeniem oka potraktować jako jeszcze starszy przykład zastosowania prawa autorskiego. Oczywiście z łatwością można się domyśleć, że nie o to królowi chodziło, gdy zamieszczał na nim przerażającą klątwę. Znajdujący się w muzeum w Stambule sarkofag mieścił w sobie ciało Tabnita, króla Byblos, który jednak nie był pierwwszym jego "mieszkańcem". Wiadomo, że dla ludów Mezopotamii (czy szeroko pojętego Bliskiego Wschodu) szalenie istotnym było zachowanie ciała po śmierci w stanie względnie nienaruszonym, co zapewniać miało zmartwychwstanie duszy i ciała. Aby tego dokonać Tabnit zabrał sarkofag, należący uprzednio do egipskiego dowódcy Peneptaha (o czym zaświadczają widoczne na ilustracji hieroglify) i sam złożył się w tej ozdobnej "trumnie". Obawiając się jednak o to, by ktoś z jego ciałem nie postąpił tak samo, postanowił opatrzeć sarkofag inskrypcją:
"Kimkolwiek byłbyś, człowieku, który znajdziesz ten sarkofag, nie otwieraja mojej pokrywy i nie zakłócaj mi spokoju, nie ma bowiem ze mną srebra, nie ma ze mną złota ani nic cennego, oprócz mnie, który leżę w tym sarkofagu. Nie zdejmuj mojej pokrywy i nie zakłócaj mi spokoju, to bowiem jest obrzydliwością dla Asztarte. A jeśli zdejmiesz moją pokrywę i zakłócisz mi spokój, nie będziesz miał potomstwa w życiu pod słońcem ani mieszkania ze zmarłymi." (za: Sabatino Moscati, Świat Fenicjan, tłum. Michał Gawlikowski, Warszawa 1971, s. 57; za tym autorem też dalsze cytaty w tekście).
Cóż, widać, że nie dość, że król Sydonu z VI w. p.n.e. cenił się wielce, uznając, iż jedynie on jest wartościowy z rzeczy umieszczonych w tym sarkofagu, to jeszcze nie omieszkał nastraszyć potencjalnego rabusia. O ile jednak ta inskrypcja nie wyróżnia się za bardzo z grona wielu podobnych, jakie pojawiają się na artefaktach z Egiptu czy terenów Bliskiego Wschodu, to już kolejne przypominają nieco zastrzeżenia umowne, jakie obecnie przysługują twórcom utworów, chronionych prawem autorskim. Zgodnie bowiem z prawem znacznej większości racjonalnych prawodawstw na świecie (tak, są takie kraje i o dziwo Polska też ma ponoć swojego racjonalnego prawodawcę, twórcy przysługuje prawo do decydowania o sposobie wykorzystania swojego utworu, korzystania z nowych pól eksploatacyjnych itp. Po raz kolejny żartując, można uznać, że podobne zapisy znajdujemy już w starożytnej Fenicji. Co więcej, wydaje się, że królowie dbali o podawanie za każdym razem autorstwa obiektów!
Ukazana obok świątynia Baalat w Byblos stanowi jeden z najważniejszych zabytków w tym starożytnym, fenickim mieście. Bogini ta była bowiem nie tylko opiekunką jego mieszkańców, ale także panującej tam dynastii. To właśnie "Pani z Byblos" oddał się pod opiekę swojego czasu jeden z władców o dość zabawnie brzmiącym dziś imieniu Jehaumilk. Ponieważ jednak inskrypcja jest w miarę długa przytoczę jednak interesujące nas tylko fragmenty:
"Jestem Jehaumilk, król Byblos, (...) którego pani Baalat z Byblos uczyniła królem Byblos. Wzywałem mojej pani Baalat z Byblos, a ona wysłuchała mojego głosu. Uczyniłem dla mojej pani Baalat z Byblos ten ołtarz z brąz, który jest w tym dziedzińcu, i tę złotą bramę, która jest naprzeciw tej mojej bramy, i dysk uskrzydlony ze złota, który jest pośrodku kamienia nad tą złotą brama, i ten portyk z kolumnami i kapitelami, które są nad nimi, i dach: (...) Kimkolwiek będziesz, wszelki królu i wszelki człowieku, który będziesz uzupełniał prace przy tym ołtarzu lub przy tej bramie złotej, albo przy tym portyku, moje imię: "Ja jestem Jehaumilk, król Byblos", powinieneś umieścić z twoim na tej pracy; a jeśli nie umieścisz mego imienia z twoim albo usuniesz to dzieło i przesuniesz (...) niech zniszczy pani Baalat z Byblos tego człowieka i jego potomstwo przed wszystkimi bogami Byblos" (S. Moscati, op. cit., s. 46-47).
Brrr, jak widać, nie warto przypisywać sobie autorstwa czegoś, czego się nie uczyniło, że o przesuwaniu ołtarzy nie wspomnę. Wydawać by się mogło, że taka inskrypcja nijak się ma do świata współczesnego. A jednak mamy do czynienia nie tylko z dość ciekawym tworem ostatnich dziesięcioleci prawa autorskiego, a więc tzw. utworem wieloelementowym (tak się np. portale internetowe sprzeda, a więc jako jeden utwór, a nie każdy z osobna), ale także dziełem zależnym, skoro król fenicki przewiduje uzupełnienie jego dokonań. Co prawda, nie oto Jehaumilkowi chodziło, gdy nakazywał wyryć wspomniany napis, ale pewnie zdawał sobie sprawę, że zmuszony jest wymienić każdy obiekt, który polecił wykonać, poczynając od najistotniejszego, a więc brązowego ołtarza. Nie inaczej postępuje się dziś i po wielokroć umowy przeniesienia praw autorskich mają długaśne załączniki, wymieniające wszelkie elementy, wchodzące w skład utworu.
Na sam koniec został nam jeszcze jeden sarkofag o inskrypcji zbliżonej do pierwszej z dzisiaj wymienionych. Tym razem jednak autor tekstu nie ograniczył się jedynie do straszenia klątwą, ale też odniósł się do innego wykształconego w minionym wieku prawa autorskiego, a więc prawa do decydowaniu o wykorzystaniu utworu na odmiennych polach eksploatacyjnych (np. pisarz może zdecydować, czy chce, by jego książka była ekranizowana). Sarkofag żyjącego w V w. p.n.e. Eszmunazara II odnaleziony został w Sydonie w 1855 r. Chociaż styl dzieła sprawia wrażenie mocno inspirowanego sztuką egipską, to już inskrypcja jest w użytym języku i treści stricte fenicka. Oto, co potencjalny naruszający "prawa autorskie" mógł się dowiedzieć zanim dokonał swojego haniebnego czynu:
"Kimkolwiek jesteś, królu lub człowieku, nie otwieraj tego sarkofagu i nie szukaj niczego, ponieważ nic tu nie włożono, i nie zabieraj skrzyni mego sarkofagu i nie przenoś mnie stąd do innego sarkofagu. Nawet jeśli by ci tak ludzie mówili, nie słuchaj ich słów, ponieważ żaden król i żaden człowiek, który zdejmie pokrywę tego sarkofagu, który zabierze skrzynię mego sarkofagu, który przeniesie mnie z tego sarkofagu, nie będzie miał mieszkania ze zmarłymi i nie będzie pochowany w grobie, i nie będzie miał syna ani potomstwa, i wydadzą go święci bogowie królowie potężnemu, który nad nim zapanuje, by obalić tego króla lub człowieka, który otworzył wieko tego sarkofagu, albo który zabrał tę skrzynię. A nasienie tego króla lub tych ludzi nie będzie miało korzenia w dole ani owocu w górze, ani żadnej postaci w życiu pod słońcem" (S. Moscati, op. cit., s. 58).
Oczywiście mógłbym sobie teraz zażartować, że z wyżej wymienionej inskrypcji wynika, że córka równa się potomstwo minus synowie, czy że naruszającemu spoczynek króla uschnie "ptaszek". Nie o to jednak chodziło, lecz przede wszystkim o zapewnienie spokoju, integralności objektu niezbędnej dla przywrócenia do życia króla przez bóstwa, którym się zawierzał. A fakt, że w klątwach odnosił się do Asztarte wskazuje tylko, jak bardzo mu na tym zależało. Dziś takiego rzeczy dokonywane byłyby z wykorzystaniem prawa autorskiego i w ten sposób by ograniczono możliwości dysponowania własnym utworem. Ale właściwie każdy wie, jak to się w rzeczywistości odbywa - przelewa się na rzecz wydawcy wszystko, co popadnie, jeszcze zanim uda się artyście przewidzieć, czy jest w stanie ze swoim dziełem odnieść sukces. Fenicjanie nie mieli takich form ochrony swych praw, toteż musieli korzystać z klątw. Lecz niestety nie udało mi się ustalić, czy skutecznych, bo nie mogę trafić na informację, czy francuski konsul, na którego polecenie sarkofag został przewieziony do Paryżu (obecnie znajduje się w Luwrze), dorobił się jakiegoś potomstwa czy też raczej egzystował "na surowym korzeniu"...
Świetny wpis. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń