poniedziałek, 19 września 2011

Łaciata krowa i kocia dziura

O tym, że Włochy obfitują w zabytki, nie trzeba nikogo przekonywać. Wiele z nich jednak jest na tyle nietypowych, że już z samej nazwy nie sposób przejść obok nich obojętnie. Dzisiaj będzie o dwóch takich obiektach - jednym obrazie sztalugowym z XV w. i XII-wiecznym kościele w niewielkiej miejscowości na Sardynii. W przypadku obydwu ich powstanie jest w mniejszym lub większym stopniu związane ze zwierzętami, dzięki którym noszą one swoje "chwytliwe" nazwy. Z tych przyczyn pierwszą pracą, którą się zajmiemy jest Madonna od kociej dziury (Madonna della gattaiola), by potem cofnąć się kilka wieków wstecz i odwiedzić Kościół Świętej Trójcy od Łaciatej Krowy.
Przedstawione obok malowidło Maryi nie powala na kolana pod względem artystycznym, chociaż nieznanemu z imienia malarzowi udało się uchwycić delikatną urodę Matki Boskiej. Hieratyczna kompozycja z nadmiernie wydłużoną postacią umieszczona została na tle zbyt jaskrawej tkaniny, która odciąga uwagę od pobożnej postaci. Dzieło to pod względem rozwoju ikonograficznego głównego motywu daje się sytuować w poł. XV wieku i tak moim zdaniem jest słusznie datowane. Artyście brak jednak było wirtuozerii, jaką przejawiali tworzący wtedy wielcy malarze, jak Jean Fouqeut czy Enguerrand Charonton. Także w porównaniu z pracami Fra Angelica czy Fra Filippo Lippiego malowidło to uznać należy za dalekie od ówczesnych osiągnięć wczesnego renesansu. Nie inaczej musieli myśleć ówcześni. Praca obecnie wisi w kościele San Giorgio w Montemerano niedaleko Grosseto. Właściwie kościół ten jest znany tylko z tego malowidła, chociaż od XV do XVIII w. pokryto wnętrze świątyni inspirującymi freskami i malowidłami naściennymi.
Zjawiając się w tym mieście przeciętny turysta trafia na plac, z którego dostrzegalne jest przede wszystkim średniowieczne założenie murów, przypominające typową toskańską twierdzę. Idąc w stronę głównej miejskiej bramy (poświęconej właśnie św. Jerzemu) nie sposób pominąć kościoła, gdzie wisi wspomniany obraz. Nawa główna koncentruje uwagę wiernego ku złotemu tabernakulum z XVIII wieku z relikwiami Krzyża Świętego. Za nim zaś umieszczono ołtarz główny z pentaptykiem z 1458 r. (Sano di Pietro, "Madonna z Dzieciątkiem i świętymi" - link). By dotrzeć do "Madonny z kocią dziurą" należy się cofnąć z powrotem do nawy głównej i w jej drugim przęśle od strony prezbiterium ominąć przepastny wczesnobarokowy ołtarz. Wtedy to oczom ciekawskiego odbiorcy jawi się poszukiwane usilnie malowidło.
Malarz nie jest znany, toteż przydano mu niewiele mówiący przydomek Mistrza z Montemerano. Ciekawsza jest jednak legenda związana z obrazem. Podobno kiedyś po wielodniowych ulewach zniszczeniu uległy drzwi lokalnego spichlerza. Miasto stanęło zatem na skraju zagrożenia głodem, toteż postanowiono jak najszybciej zakryć wejście. W tym celu, w oczekiwaniu na wykonanie nowych drzwi, podjęto decyzję, by wykorzystać wspomniany obraz. Dalej legenda opowiada o tym, że właściciel sklepu, z którym powiązany był skład żywności, postanowił z szacunku dla własnego kota wydrążyć dziurę, by zwierzę mogło wbiegać do spichlerza i łapać myszy, jakie się tam zalęgły. Jak widać zatem doszło do niesłychanego świętokradztwa, w którym tym razem kot był górą nad Matką Boga ;) Niemniej legenda nie podaje, czy ostatecznie nowe drzwi zostały przygotowane do spichlerza, zaś sam obraz wyjęto z zawiasów dopiero w latach 20. ubiegłego wieku.
Przy okazji zauważono, dlaczego kompozycja obrazu jest taka nietypowa. Madonna w owym geście pobożności i książką pojawia się przede wszystkim w scenach Zwiastowania, co pokazywać ma, że oderwana została od nabożnych czynności zupełnie niespodziewanie. Pozbawienie obrazu jego utylitarnej roli pozwoliło przyjrzeć się mu dokładniej, by dostrzec, że aby dopasować malowidło do wymogów pomieszczenia nie wahano się je mocno przyciąć i usunąć przynoszącego nowinę Gabriela.
Opuśćmy jednak ten region, o którym jeszcze do początków XX wieku mówiło się, że to "obszar błot i bagien, z dzikimi stadami, koniuchami, bandytami", jak pisał Guido Piovene (Anna Maria Goławska, "Toskania, Umbria i okolice: przewodnik subiektywny", Warszawa 2009, s. 194). Udajmy się do wyspy piratów, a więc na Sardynię. Już w czasach starożytności rozbójnicy ci upodobali sobie skaliste wybrzeża Korsyki i Sardynii, by stamtąd dokonywać ataków na Pisae. Właśnie to miasto, które potem przerodziło się w Pizę i wytrwale walczyło z Florencją i Genuą o dominację nad zachodnią częścią basenu Morza Śródziemnego, finalnie przejęło kontrolę nad Sardynią. Wcześniej jednak lokalna ludność poddawała się dzielnie politycznym zakusom. Na początku IX wieku kilka arabskich ataków zakończyło się bolesnymi porażkami muzułmanów, ale już w pierwszych wiekach kolejnego tysiąclecia siła wyspy zaczęła słabnąć i znalazła się ona w orbicie wpływów Pizańczyków. Ci zaś wiele wynieśli ze swoich starożytnych doświadczeń i nie byli wiele lepsi. Roger z Hoveden, XII-wieczny kronikarz opisujący dzieje trzeciej krucjaty, tak pisał o mieszkańcach Pizy, na których natknął się ze swoją flotą król Filip II: "Pizańscy piraci dość często pojawiają się na wybrzeżu. Król pojmał ich cztery galery, ale piraci uciekli w stronę wzgórz". Dalej zaś autor nie omieszkał dodać, że ludność wiejska się wyludniła w obawie właśnie przed piratami i dawne mury obronne nie były przed nimi prawie żadną osłoną.
Niemniej to z tym okresem pizańskiej podległości (oraz wcześniejszym podzielenia Sardynii na kilka księstewek) wiązać należy drugi interesujący nas obiekt. Bazylika Trójcy Świętej od Łaciatej Krowy znajduje się w Codrongianos w na północy wyspy i jest jednym z najważniejszych kościołów romańskich. Ukończono ją w 1116 r., rozbudowując wcześniejszy klasztor i następnie przekazując go kamedułom. Wpływy toskańskie widoczne są przede wszystkim w fasadzie, która jest bardzo zbliżona do pomysłów toskańskiego wybrzeża, stąd też przyjmuje się, że mogła powstać przy udziale architektów i rzeźbiarzy z Lukki. Całość zaś wieńczy strzelista kampanila - tradycyjnie zbudowana poprzedniczka słynnej wieży w Pizie. Czas zatem przejść do kolejnej legendy, która uwieczniona została przedstawieniem klęczącego bydlątka na jednym z kapiteli. Zwierzę spogląda na zwiedzającego z góry, a jednocześnie przedstawione zostało tak dystyngowanie, że ma się wrażenie, że to raczej potężny lew z Werony czy Ferrary - link).
Wnętrze pokrywa cykl fresków z XIII w., który jest jedynym zachowanym na terenie Sardynii z czasów średniowiecza. Ale to jednak legenda nadaje temu miejscu charakter wręcz "magiczny". Constantino I Lodugoro, diuk (książę) Torres, któremu podlegała północno-zachodnia część wyspy miał wraz ze swoją żoną wizję podczas modlitwy w kaplicy uprzedniego klasztoru San Gavino. Oboje bardzo starali się o dziecko (przyszłego Gonario II), a jak wiadomo w średniowieczu nie znano lepszych form spełnienia tego pragnienia niż usilna modlitwa (vide: sytuacja z Krzywoustym...). W trakcie snu diukowi przyśnił się anioł, który poinformował, że pielgrzymka była bezcelowa, bo żona już była w ciąży. Uradowany książę postanowił zatem w tym miejscu, gdzie pojawiła się wizja, wznieść wspomniany romański kościół. W wyniku zatem prawie trzyletnich starań zbudowano wspomniany obiekt, zaś klasztor popadł w ruinę i niektóre jego zabudowania z czasem przekształcono w stodoły dla pobliskich pasterzy.
Jest jednak inna wersja tej historii, która wreszcie wiąże kościół z jego tajemniczą nazwą. Ponoć jeden z pasterzy zauważył, że bydlątko zachowywało się nietypowo w miejscu, gdzie obecnie stoi kościół. Poinformował o tym swojego pana, który w przypływie pobożności miał wznieść tę świątynię. Osobiście jednak uznaję tę legendę za mniej wiarygodną i powstałą chyba raczej po to, by wyjaśnić nietypowe przedstawienie krowy na kapitelu. Jaki jest jednak związek owej krowy z bardzo rozbudowanym cyklem pasyjnym w absydzie kościoła, obecnie na Sardynii tylko Bóg raczy wiedzieć... Prawdopodobnie jednak wiązać go należy z przybyciem kamedułów, wyraźnie w ten sposób nawiązujących do swoich świątyń w okolicy Pizy. Nadal jednak istnieją spory, czy przedstawienie to wiązać z okresem wznoszenia kościoła czy jednak z uwagi na pewne analogie do krucyfiksu z San Sepolcro datować raczej na ostatnie dziesięciolecia poprzedzające rok 1200, zwłaszcza że i sama fasada daje się wiązać z latami 1180-1200.
Kolejne dwa obiekty jak widać czekają na swoich badaczy, a które dotąd traktowane były z racji zwyczajowych nazw raczej jako ciekawostki. Czy jednak dowiemy się, jak to było z myszą lub krową? Na to bym nie stawiał, ale może uda się odkryć tożsamość Mistrza z Montemerano lub chociaż, jakie znaczenie miało dla wystroju rzeźbiarskiego i malarskiego sardyńskiej świątyni przekazanie jej kamedułom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz