Na wstępie nie pozostaje mi nic innego jak przeprosić Czytelników, że ostatnio posty pojawiają się tak rzadko. Co by tu dużo mówić, do różnych obowiązków i rzeczy, którymi się zajmuję, ostatnio doszła rekrutacja studentów na historię sztuki (notabene fenomenalne laski się dostały...), a i zaraz zaczynamy drugi nabór (bo jeszcze są miejsca obok tych lasek...). Tak więc kłopotu jest z tym co nie miara, choć dzięki temu mogłem poznać wiele nieprzeciętnych i fascynujących osób. Ale do rzeczy. Dziś przypadł nam inny temat czyli trochę o ludzkich przywarach. Skąpstwo, a więc jedna z najbardziej ludzkich cech, bo ściśle związana z wymysłem człowieka, jakim są pieniądze. Z jednej strony więc krytykowano rozrzutność jako niebezpieczną społecznie i ściśle związaną z pierwszym grzechem głównym, a więc pychą, a z drugiej - fakt, iż wyzysk pieniężny tej samej społeczności zagrażał. Toteż, jak wiadomo, finalnie wszystko to powiązane zostało z Żydami i ich kupiecko-bankową (a także winną) działalnością, a czym będzie dalej.
To wychudzone dzieciątko obok o niezbyt urodziwej twarzy to Karol VI w okresie swoich najmłodszych lat, który bardziej znany jest na kartach historii jako Karol I Stuart w związku z objęciem przez niego tronu królewskiego w Anglii. Na obrazie będącym kopią pracy Arnolda von Bronckorsta z 1574 r. dostrzec też można to, że Karol nie miał łatwego życia zarówno jako dziecko, jak i dorosły. Powszechnie mówiło się, że jest niezbyt urodziwy i na dodatek ślini się w trakcie rozmowy z nim, co nie w smak było angielskim panom dostrzegającym w nim próbę wywyższania się nad arystokracją. Wtedy też ukuto jeden z najbardziej "czarnych PR-ów" w dziejach europejskiej kultury, czyli tezę o skąpstwie Szkotów. Karol I bowiem w 1603 r. obejmując tron przywiódł do szybko rozwijającej się i coraz ludniejszej metropolii jaką jest Londyn wielu szlachciców szkockich, którzy sprawiali wrażenie uboższych od ich angielskich odpowiedników. Tym samym byli oni wstrzemięźliwi w wydatkach, toteż Anglicy ukuli tezę o tym, że to wina skąpstwa, dyskredytując dawnych zauszników króla. Plotka została, a jak było naprawdę?
Jeżeli przyjrzymy się jego poprzedniczce na tronie czyli królowej Elżbiecie I, to ta również szczędziła łask poddanym zarówno wśród szlachty, jak i osób niższych stanem. Przez czterdzieści lat odpierając starania arystokracji, by uczynić z Wielkiej Brytanii imperium (co wiązać się musiało z jej zamążpójściem) nie bardzo ufała członkom londyńskiego dworu, doprowadzając ich niekiedy do szewskiej pasji i bladej gorączki. Jak w biografii Elżbiety stwierdziła Susan Roland "dzięki przebiegłości, inteligencji, lojalności, urokowi, niesympatycznemu charakterowi, aurze niezwykłego bogactwa, a także dzięki skąpstwu zdominowała wszelkie rankingi. Jej skąpstwo doprowadzało dworzan i doradców do szału, sprawiając, że wydawała się słaba i niezdecydowana" (Susan Ronald, "Elżbieta I - królowa piratów", Warszawa 2009, s. 14). Ostatecznie jednak to dzięki skąpstwu, utorowała drogę Jakubowi VI do korony angielskiej, co ewidentnie wyrażała historia o nieprzedłużeniu dzierżawy winnicy earlowi Essex w 1600 r.
Łatwo więc przewidzieć moją tezę. Oto tron obejmuje "góral" z kraju, na którego mieszkańcy patrzyli z wyższością, a więc sytuacja być może analogiczna do objęcia władzy przez Jagiellonów w Polsce. I ten oto król o wciąż o dużej władzy i możliwościach dociera do największego miasta na Wyspach, gdzie winien zachowywać się zgodnie z obyczajami angielskimi, więc łatwo go "wkręcić", że powinien być bardziej szczodry, rozsiewając plotki że wcale tak nie jest. A jeśli do tego dodamy zakompleksionego faceta, który nie wie komu ufać, to mamy świetny materiał do manipulacji. Efekt był więc zupełnie odwrotny niż plotka, którą potem na temat ściętego króla ukuto. John Miller podaje pewną anegdotę, która pokazuje jak bardzo odległe było zachowanie Karola I od tezy o skąpstwie Szkotów: "Jego szczodrość stanowiła mile widziane przeciwieństwo skąpstwa zmarłej królowej. Gdy król powoli przemieszczał się na południe, był zachwycony przyjęciem, z jakim się spotykał oraz otaczającym go zewsząd bogactwem i obfitością. Pasował na rycerzy wielu z tych, którzy przybyli go zobaczyć - raz nawet kawał wołowiny: "Powstań, sir Polędwico!", zakrzyknął król" (John Miller, "Stuartowie - królowie Anglii i Szkocji", Warszawa 2008, s. 13). Jak widać plotki jak zwykle mają niezmiernie dużo wspólnego z rzeczywistością...
O samym postrzeganiu skąpstwa jednak więcej mówi jego rozumienie w gronie pospólstwa, a nie najwyższych sfer. Przedstawiony wyżej obrazek to niemiecka rycina z 1629 r., która przedstawia żydowskiego kupca wina - temat dość popularny w okresie nowożytnym, stanowiącym można powiedzieć kolejny z wątków dotyczących tego, jak Żydzi wykorzystują "biedną" ludność chrześcijańską dzięki zawyżaniu cen i obejściu zakazu lichwy. Zanim jednak przejdziemy do analizy tego obrazka (notabene świadczącego, że w czasie prasy drukarskiej każde ilustracje mogły się sprzedać, nawet tak nietypowe jak ta), skoczmy do Theodora Adorna, gdyż ów filozof z Frankfurtu nad Menem przyda się nam do ukazania trwałości tego motywu. Jak pewnie większość fanów filozofii wie, Adorno nie było jego prawdziwym nazwiskiem, lecz przyjął je od nazwiska swojej matki, dość znanej śpiewaczki. W rzeczywistości nazywał się Wiesengrund i pochodził ze starej rodziny handlarzy win z Nadrenii. Jego ojciec, Oscar Alexander Wiesengrund, był pierwszym konwertytą z judaizmu na protestantyzm, przy czym rodzinny "geszeft" rozpoczął Beritz David-Wiesengrund w 1822 r. otwierając swój sklepik w Dettelbach nad Menem niedaleko biskupiej siedziby. Szybko zawarł znajomości z Żydami, którzy de facto dominowali na lokalnym rynku, i odniósł poważny sukces pomimo pojawiającego się ustawodawstwa antyżydowskiego - jak choćby obowiązek zmiany imion i nazwisk na bardziej germańskobrzmiące. Kiedy więc rodzinna firma zaczęła się rozwijać, ojciec Adorna postanowił przenieść się jej siedzibę do Frankfrutu, by dzięki bliskości największego centrum ekonomicznego w zachodnich Niemczech móc lepiej konkurować z innymi podmiotami. Tym oto sposobem młody filozof mógł mieszkać w dzielnicy kupców, brokerów i bankierów, a wraz z siostrą szkolić się w wykorzystaniu instrumentów muzycznych u najlepszych wówczas kompozytorów i krytyków muzycznych.
Wróćmy jednak do naszej ryciny. Cóż ona mówi nam o Żydach? Nieznany autor podpisany tylko sygnaturą SV przedstawia nam powóz (klasyka przedstawień symbolicznych w okresie nowożytnym), ale ciągnięty przez diabła. Żyd także niezbyt podobny jest do oryginału, a jego dwulicowość przedstawiona została dosłownie niczym Janusowe oblicze z brodą z obu stron. Kolejnym elementem jest lis (chytrusek?), który na smyczy ciągnie kilka osób, o których przypuszczać można, że są jakoś powiązani z Żydem, zapewne za pomocą niespłaconych długów. W ten sposób zatem artysta próbuje nas pouczyć, jak wielkim zagrożeniem jest spożywanie wina, o którym - jak widać z oddali - można powiedzieć, że powstaje przy aktywnym udziale krzątających się diabłów. Żyd jako Lucyfer? - jak widać propaganda społeczna nie widziała w tym nic szczególnego, zwłaszcza że cały ten pochód podąża kierowany przez trzy smagane biczem psy: okrucieństwo, chciwość i zachłanność.
Oczywiście tego rodzaju ilustrację łatwo wiązać z ówczesnymi zmianami ustrojowymi i przejęciem przez Żydów kolejnej ważnej gałęzi gospodarki. W XVI w. doszło bowiem do stopniowego uchylenia w poszczególnych krajach Europy tradycyjnego zakazu obrotu winem. Przykładowo w węgierskim regionie Hegyalja, gdzie produkuje się do dziś wyśmienite tokaje, kilku polskich Żydów działało na tyle aktywnie, że znani byli jako sprowadzający grona z Węgier do Polski oraz jako wybitni degustatorzy koszernego wina. Jak w przypadku każdej religii, problem alkoholu stał się więc zagadnieniem podejmowanym przez ówczesnych duchownych. Z jednej strony np. znany rabin Joel Sirkes określił reguły handlu winem i produkcji jego koszernej wersji, a z drugiej rabin Dov Bolechow założył całkiem dobrze prosperującą firmę w rodzinnym galicyjskim mieście. Wcześniej w Polsce koszerne wino sprowadzane było głównie z Moraw, gdzie Żydzi nie tylko zajmowali się handlem, ale także znani byli jako dobrzy producenci. Niemniej w Polsce rozniosła się plotka, że morawscy Żydzi podpijają także wino niekoszerne, toteż Moses Isserles pozwolił polskim wyznawcom religii judaistycznej na własną produkcję tego wyśmienitego trunku.
Cofając się kilka wieków wcześniej, warto przyjrzeć się działalności Żydów w zachodniej części basenu Morza Śródziemnego. Przykładowo w XV w. konwertyci w Walencji i Majorki przewozili najpierw walencjańskie wino na Baleary, a dopiero stamtąd do krajów Maghrebu (tak a propos moim zdaniem cava to jeden z najlepszych hiszpańskich gatunków tego trunku). Chociaż i tak wśród Żydów jako najbardziej koszerne uznawane było wino z Morvedre (czyli obecna katalońska odmiana winogron Monastrell), chociaż takie ówczesne duchowe "sławy" jak rabin Isaac ben Sheshet Perfet miał poważne wątpliwości, czy wino to rzeczywiście pochodzi z żydowskich winnic.
Efekt był jednak taki, że chrześcijanom (w tym klasztornym i szlacheckim winnicom) wyrósł na przełomie XV i XVI w. poważny konkurent, mający do dyspozycji także znaczne środki pieniężne. Portugalczycy zaczęli uwielbiać wino katalońskie, zaś Żydzi z Morvedre założyli tam nawet filię swojej firmy importowej. Coraz więcej też Żydów zaczęło zajmować się - niezgodnie z religią - handlem winem niekoszernym, przy okazji innych szalenie istotnych wówczas towarów jak cukier, jedwab czy niewolnicy. Oczywiście zatem obecność Żydów na rynku win nie wyrosła ex nihilo, niemniej to na przełomie średniowiecza i renesansu stała się po raz pierwszy tak istotnym problemem. Nic nie wskazuje bowiem na to, by fakt, iż Żydzi w okresie karolińskim zdominowali np. w Aachen i Lyonie rynek win i mięsa, wpływał jakoś negatywnie na ich odbiór przez ówczesnych mieszkańców tych miast. Co więcej, Ludwik Pobożny udzielił im nawet prawa do zatrudniania w Akwitani i i Septymanii nie tylko wolnej ludności chrześcijańskiej, ale także niewolnej niezależnie od wyznawanej przez tę ludność religii.
Pozostaje moim zdaniem pytaniem bez prostej odpowiedzi, na ile więzy religijne chrześcijan i żydów miały wpływ na postrzeganie tych drugich jako skąpych i chciwych. Analogiczne powiem dyskusje w łonie Kościoła doprowadzały bowiem do stopniowego rozluźnienia zakazu lichwy, a i przecież nieraz klasztory dawały swoje sumy w zastaw Żydom, które już ci pożyczali zgodnie z ich własnym sumieniem. Skoro zaś zjawisko pożyczania na lichwiarski procent zakorzeniło się tak bardzo, że utyskiwał nad tym już III sobór laterański w 1179 r., to nic dziwnego, że Jan z Fryburga twierdził, że Bóg nie żąda od ludzi rzeczy niemożliwych. Dlatego, co rzadkie w jego naukach, umiar zalecał Kalwin: "Jeśli całkowicie zabronimy lichwy, narzucimy ludziom więzy mocniejsze niż zrobiłby to sam Bóg. Ale jeśli ustąpimy choć trochę, natychmiast zaczną pozwalać sobie na wiele, gdybyśmy bez żadnego wyjątku nie ograniczyli im możliwości". Co nie zmienia faktu, że skąpstwo do dziś pozostaje jedną z tych cech charakteru, którymi nie chcielibyśmy być określani a i słowo "Żyd" i "Szkot" zakorzeniło się w tym zakresie w dość negatywnej konotacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz