Jak wiadomo ten blog ma nie tylko bawić i uczyć (w pakiecie pokazując, że przedstawianie wizualne poszczególnych zagadnień społecznych i politycznych stanowi nieodłączny dodatek kształtowania się współczesnego świata). Drugim jego elementem jest podejmowanie tematów kontrowersyjnych. Czas więc na jeden z nich, czyli dotyczący tego, jak w średniowiecznej i nowożytnej Europie przedstawiano Mahometa. O ile bowiem zakaz w oczywisty sposób wiązał wyznawców islamu, to w przypadku chrześcijan należało odpowiedzieć sobie na pytanie: jak przedstawiać tego, którego religia jest wroga wobec katolicyzmu. Można było w tym zakresie zastosować konwencje przyjęte w przypadku nauczania przez Jezusa, ale zapewne podjęto decyzję, że tego rodzaju przedstawienie zrównywałoby obie postaci. Bliżej więc sztuce europejskiej do przedstawień związanych z prorokami (co w przypadku Mahometa jest oczywiste), ale i przedstawieniom kaznodziejów. Oddajmy się zatem podróży po księgach i freskach, na których widnieją wizerunki tego, którego dosyć rzadko przedstawiano w krajach, gdzie dominowała religia muzułmańska (z czasem, pod koniec europejskiego średniowiecza, w Persji i Egipcie w pewnym stopniu zliberalizowano ten zakaz, czego przykładem jest choćby kaligraficzny wizerunek proroka powstały w Persji ok. 1570 r., który oglądać można w jednym z muzeów w San Francisco).
Oto scenka z manuskryptu opartego o książkę Boccaccia "De Casibus Virorum Illustrum", które na polski tłumaczyć należałoby jako "O przypadkach sławnych mężów". Urodzony we Florencji pisarz stworzył dwa niezmiernie interesujące dzieła, swoiste bestsellery, które czytano powszechnie w Europie przez kilka następnych stuleci. Sławniejszym z nich jest "De mulieribus claris" - fenomenalna opowieść o dziejach 104 kobiet - powstała w latach 1361-1362 r. i poprzedzająca równie interesujące dzieło Christiny de Pisan "Miasto kobiet" (dosłownie "Księga o mieście kobiet"). Boccaccio znalazł się pisząc "O sławnych niewiastach" w nietypowym położeniu i niektórzy naciskali na niego, by analogiczną pracę poświęcił mężczyznom. Tak też się stało i w 1373 r. światło dzienne ujrzała książka o 56 mężczyznach, których los nie był zbyt szczęśliwy. Ostatnią ósmą księgę Giovanni poświęcił osobom z okresu szeroko pojętego średniowiecza, mieszcząc tam m.in. Dioklecjana, Petrarkę, a nawet dwie kobiety - królową Zenobię i Rosamundę, władczynię Longobardów. Do tej pracy stworzono wspomnianą ilustrację, a dokonał jej nie byle jaki artysta, bo sam Jean Fouquet w jednym z pierwszych ilustrowanych wydań książki Boccaccia (1458 r.). Całość zaś oglądać można w Monachium w Bayerische Staatsbibliothek.
Przedstawiona scena nie napawa optymizmem. Niemniej przedstawiona rzeźnia nie miała miejsca w rzeczywistości, a jest jedynie ilustracją licencia poetica florenckiego mistrza. Zabijane postaci stanowić mają odpowiednio cesarza Maurycjusza (facet w purpurze), zaś wokół umieszczeni zostali członkowie jego rodziny. Triumfalnie wjeżdżający na koniu władca to przyszły cesarza Fokas, dokonujący przewrotu pałacowego. Oczywiście dziś wiemy, że nie tak to się rozegrało, a bunt w 602 r. wynikał ze słusznej strategicznie, ale niesłusznej politycznie decyzji, by bizantyjskie wojska w trakcie kampanii przezimowały na północnym brzegu Dunaju. Wszyscy wiemy, jak się to skończyło - podoficer Fokas zajął Konstantynopol, synowie Maurycjusza zginęli na jego oczach, a cesarz z kolei skonał w męczarniach na oczach swojej żony i córek. Widać zatem, że przedstawiona scena nie mogła mieć miejsca. Nie to nas jednak w tej chwili interesuje, ale druga strona ilustracji z "kaznodzieją" Mahometem. Przedstawiony przy pulpicie mówniczym, otoczony tłumami, bardziej przypomina napominających wiernych franciszkanów i dominikanów niźli arabskiego proroka. Artysta użył tutaj europejskiej konwencji, zapewne wyobrażając sobie, że analogicznie to musi wyglądać w krajach, których nigdy nie widział. Co ciekawe, Mahomet nie jest tu krytykowany - przy bliższym przyjrzeniu się ilustracji widać Ducha Świętego zstępującego na proroka i dającego mu natchnienie do wygłaszania płomiennych kazań. Jeśli przypomnimy sobie wizerunki Savonaroli czy potem Lutra, nie ulega wątpliwości, że ta sama konwencja przetwarzana była nieustannie, by pokazać zarówno tych kaznodziejów, z których opiniami się zgadzano, jak i tych, którzy głosili niewygodne treści.
W tym samym czasie pojawiają się jednak negatywne wizerunki Mahometa, które także nie mają wiele wspólnego z jego prawdziwym wyglądem. W przeciwieństwie bowiem do Jezusa nie wykształcił się jeden model przedstawiania rysów tego proroka, lecz artyści za każdym razem zmuszeni byli opracować swoje własne, indywidualne rozwiązanie. Tak też uczynił Giovanni da Modena, który do figury udręczonego mężczyzny, co jest klasycznym elementem przedstawień Sądu Ostatecznego dodał wizerunek diabła i podpis, że jest to założyciel religii muzułmańskiej. Giovanni da Modena tym oto sposobem dodatkowo podkreślił różnice pomiędzy dwoma kaplicami, w których tworzył freski. Na podstawie woli zmarłego w 1408 r. Bartolomea Bologniniego postanowiono dobudować do bazyliki San Petronio w Bolonii (do dziś jednego z największych kościołów w Europie) kaplicę tego rodu. Zmarły poprosił w swej ostatniej woli, by kaplicę przyozdobiły malowidła przedstawiające Raj i prawdopodobnie z tego powodu w mieście pojawia się rok później Giovanni, o którym wcześniej nic nie wiadomo. Musiał jednak być w miarę znanym artystą, skoro dostał tak prestiżowe zadanie. Kiedy już uporał się z tą pracą, pojawiło się nowe zlecenie - tym razem kazano mu namalować Piekło. Tak więc, w kaplicy San Abbondio w latach 1420-1421 wraz z kilkoma towarzyszącymi mu artystami stworzył niezwykle przejmujący wizerunek z gigantycznym, czarnym, włochatym Lewiatanem, któremu z ust wystają merdające nogi jakiegoś nieszczęśnika. To właśnie tam umieszczono torturowanego proroka islamu. Warto zatem przy okazji dodać, że w malarstwie italskim, gdzie pojawia się wiele tego typu przedstawień (vide: słynny "Sąd Ostateczny" Giotta w kaplicy Scrovegnich) miała miejsce swoista gradacja potępionych. Przede wszystkim pod względem zachowań dzielono ich na różne grzechy (analogicznie czynił to także Hieronymus Bosch), zaś co do niektórych postaci miały one przy sobie swojego własnego diabła, który nie dawał im spokoju. Wystarczy w tym miejscu przywołać "Boską komedię" Dantego, by przypomnieć sobie, że nie była to tylko cecha malarstwa freskowego, ale także innych form sztuki, a kolejne kręgi pokazywały coraz to bardziej cierpiących grzeszników.
Europa nie byłaby sobą, gdyby dość szybko nie zaczęto wykorzystywać nowych odkryć technologicznych dla rozrywki. Trudno bowiem inaczej tłumaczyć ten oto drzeworyt anonimowego autora zamieszczony w "Reysen und Wanderschaffen durch das Gelbote Land" z lat 1481-1482, opisującej jak sama nazwa wskazuje podróż do Ziemi Świętej. Tam też znalazło się i miejsce, by w nienajprzychylniejszych słowach opisać proroka religii muzułmańskiej. Nabijano się m.in. z jego uzależnienia od wina, mimo że jak powszechnie wiadomo islam posiada bardzo restrykcyjne nakazy w zakresie spożywania tego trunku. Przedstawiona obok ilustracja jest jedną z dwóch jakie znam, które zawarto w tej publikacji. Pierwsza obrazuje pijanego proroka w towarzystwie robiącej mu wyrzuty żony. Łatwo dostrzec, że w ten sposób artysta próbował oczernić Mahometa na dwóch polach - wspomnianym już nieumiarkowaniu w spożywaniu napitku, jak też zakwestionować jego męskość, ukazując go jako niepotrafiącego przeciwstawić się żonie, co w patriarchalnym społeczeństwie feudalnej Europy po wielokroć uznawane było za jedną z największych obraz, jakie mógł usłyszeć XV-wieczny facet. O tym jednak, że tego rodzaju ilustracje nijak miały się do tego, co pielgrzym do Palestyny mógł zobaczyć była już mowa na tym blogu wcześniej, m.in. przy analizie przedstawień mitologicznych stworów, które ponoć miały zasiedlać te tereny jeszcze pod koniec średniowiecza (link). A już na pewno pielgrzym nie mógł spotkać Mahometa, tak więc anonimowy rytownik przedstawił przede wszystkim swoją niechęć wobec muzułmanów, a nie realistyczną wizję proroka.
Udajmy się zatem jeszcze bardziej na północ ku bliższym nam czasom, a dokładnie jak widać po strojach przedstawionych postaci mniej więcej ku XVII wiekowi. W niewielkim kościółku w Gothem na Gotlandii znajduje się cykl barokowych fresków, a obecne wyposażenie rzeźbiarskie pochodzi mniej więcej z przełomu XVII i XVIII wieku. To w tym kościele, który głównie interesuje badaczy sztuki gotyckiej (w zakresie rzeźby i kamieniarki wyszczególnili kilku anonimowych artystów nadając im nietypowo brzmiące pseudonimy "Neoikonikus", "Egypticus", "Fabulator", "Calcarius" i "Globus"), przedstawiono św. Krzysztofa niosącego Dzieciątko, co jest jednym z niewielu tematów świętych dopuszczonych przez ortodoksyjną politykę w zakresie obrazów w ramach polityki protestanckiej. Uwagę powinno zwracać umieszczenie po obu stronach olbrzyma, dwóch jego wrogów - w tym wypadku byłby to papież z typową trójdzielną tiarą oraz Mahomet przedstawiony niczym szwedzki szlachcic. Znaczenie propagandowe i symboliczne pracy jest więc oczywiste: należało przedstawić Szwecję jako państwo, w którym następuje ucieleśnienie prawowitej religii chrześcijańskiej, zmuszonej stawić odpór katolickiej kontrreformacji, jak i rosnącej potędze wiary muzułmańskiej. Czemu jednak w tak odległym od jakichkolwiek ekumen, tak nietypowy program ikonograficzny i to w państwie, które nawet nie miało ambicji kolonialnych w krajach, gdzie można było się natknąć na wyznawców islamu? To pozostaje dla mnie nieodgadnioną zagadką.
Przedstawienia Mahometa w sztuce europejskiej mają zatem nietypowy wydźwięk. Z jednej strony ściśle związane są ze współtworzeniem przez islam od VII wieku historii znacznych połaci tego kontynentu, a z drugiej jednak oparte są na dość dziwnym dla chrześcijan zakazie ikonicznego przedstawiania pewnych treści. Odnowienie tego problemu miało miejsce dopiero w okresie ponownej fascynacji Orientem, jaka nastąpiła na przełomie XVIII i XIX w. Kultura arabska wydała się na tyle interesująca, że wiele publikacji poświęconych islamowi i mieszkańcom północnej Afryki, Imperium Osmańskiego czy Arabii ilustrowano przedstawienia Mahometa nauczającego lub dostępującego objawień w obecności archanioła Gabriela. Wówczas jednak opierano się na konwencjach wypracowanych już w krajach muzułmańskich, a jedynie przetwarzano je zgodnie z duchem europejskich publikacji książkowych czy czasopism. O wiele rzadziej natomiast sięgano po motyw Mahometa w malarstwie. Chlubnym przykładem, który na pozór niewiele różni się od scen typowo orientalnych, jest "Nauczający Mahomet" Grigorija Gagarina - rosyjskiego malarza i uczestnika wojen kaukaskich w latach 40. i 50. XIX w. (link) To tego rodzaju prace utorowały w Rosji fascynację nieodkrytymi do tej pory kulturami południowych przestrzeni rozrastającego się szybko imperium Romanowów (o tym, jak wojny rosyjskie obrazowane były w tym czasie na wystawach sztuki, było już w poście na temat Wasilija Wierieszcziagina - link). Mimo to nadal przedstawienia Mahometa w Europie stanowią rzadkość. Zapewne wynika to z tolerancyjnego podejścia do religii muzułmańskiej i uwzględnienia istotnego dla wyznawców tej wiary zakazu przedstawień proroka. Tego rodzaju zakaz miał chronić wiernych przed pułapką bałwochwalstwa, jaką w oczach niektórych wyznawców innych religii może być kult oddawany Jezusowi czy przede wszystkim Maryi w ramach wiary chrześcijańskiej. Osobiście wydaje mi się, że wbrew pozorom najpełniej po polsku ujął to Karol Libelt w jednej z pierwszych polskich książek o teorii sztuki, a mianowicie "Estetyce, czyli umnictwo piękne" (chociaż też nie w pełni uchwycił specyfikę muzułmańskiego zakazu). Pisał tam, że "u nich [u muzułmanów] sztuka jest naśladowaniem natury, a człowiek nie powinien Boga w dziele tworzenia naśladować, bo to jest kuszeniem się djabła (...). W tych odpowiedziach mahometańskich leży zdrowa krytyka sztuki, pojmowanej w przymiocie samego naśladownictwa natury. Zapewne: po co tworzyć ciało, kiedy mu duszy wlać nie można".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz