Swojego czasu w jednym w postów wspominałem o nietypowych świętych - tych, którzy patronują konkretnym rzadkim zawodom, specyficznym grupom społecznym, ludziom cierpiącym na różnorakie choroby. O jednym z wówczas napomkniętych patronów będzie dzisiejszy post. Św. Gumar czyli patron mężczyzn mających złośliwe żony ma swój dzień 11 listopada. To wtedy odbywają się w Belgii procesje na jego cześć, zwłaszcza że patronuje on nie tylko "płci brzydkiej", ale także innym osobom, cierpiącym smutki. Należą do nich ludzie niemogący mieć potomstwa, chorujący na przepuklinę, małżonkowie w separacji, ale także przedstawiciele ginących profesji - poganiacze bydła, dworzanie, rękawicznicy oraz drwale. Czas więc przedstawić tę nietypową postać. Aby tego dokonać warto odwiedzić belgijską miejscowość Lier położoną niedaleko Antwerpii.
To tam odbywa się wspomniany na wstępie festiwal, a samo zaś miasto uznaje św. Gumara za swojego głównego patrona. Złośliwi twierdzą, że bynajmniej nie wpływa to charakter żon, które w Lier są tak samo wredne jak gdziekolwiek indziej. Gumar (czyli łaciński Gummarus) został głównym świętym tego niewielkiego, ponad 30-tysięcznego, miasteczka nie bez powodu. To jemu bowiem się przypisuje założenie opactwa, które ok. 760 r. dało początek miastu. Sam zaś Gumar urodził się w 717 r. jako syn rycerza z Emblehem, obecnie wioski oddalonej 3 kilometry od Lier. Jako poddany Pepina Małego, ojca Karola Wielkiego, wsławił się w wielu walkach podczas stopniowego rozszerzania władztwa Franków. Niepiśmienny Gumar przebywał trochę czasu także na dworze monarchy i tam zbliżył się bardziej do chrześcijaństwa niż na typowego wojaka przystało. Pod wpływem władcy rycerz poślubił niejaką Guinimarię, co jak łatwo się domyślić jest przyczyną jego wyjątkowego patronatu. Żona okazała się złośliwa, zgorzkniała, robiła mu wielokrotnie wymówki i... co chyba najbardziej bolesne dla średniowiecznego rycerza, oczerniała go przed służbą. Ba, nawet w stosunku do tej służby zachowywała się niezbyt prawidłowo. Gumar chętnie więc uczestniczył w kolejnych wyprawach, a powroty do domu kończyły się kłótniami zamiast próbami sensownego ułożenia życia rodzinnego. Nie dziwi więc, że nie zostali obdarzeni liczną dziatwą ani chociaż jednym dziedzicem.
O tym, jak ciężką "w obejściu" była Guinimaria świadczy choćby jedna z przypowiastek odnośnie Gumara. Wraz z umiłowanym monarchą wyruszył na wyprawę, która przeciągnęła się na okres ośmiu lat. Gdy po tym czasie zmęczony życiem i tułaczką Gumar wrócił do domu, zastał dom w stanie całkowitego rozkładu, służba pouciekała, a wasalowie błagali o litość. Okazało się, że wybranka naszego nieszczęśnika była tak skąpa, że w żaden sposób nie wynagradzała lojalności swoich poddanych, a nawet nie zapewniła piwa chłopom podczas sianokosów. Gumar postanowił naprawić błędy swej małżonki, która tylko okresowo poprawiła swoje zachowanie. Potem wróciła do dawnych manier, co skończyło się separacją. Przejęty swym powołaniem Gumar postanowił zostać mnichem w Nivesdonck i za radą św. Rumbolda ufundował wspomniane na wstępie opactwo.
Przedstawiony na ilustracji powyżej i w tle kartki z 1882 r. kościół to właśnie główna świątynia w Lier. Jak widać późnogotycki frandryjski kościół, który zaczęto budować w 1378 r., łączy w sobie charakterystyczne elementy z kilku epok. Uwagę zwraca przede wszystkim 83-metrowa wieża z rokokowym zwieńczeniem. Miasto bowiem przez stulecia znane było z licznych wież, które zaczęto wznosić już przed 1250 r. Niestety pożary i inne kataklizmy spowodowały, że nawet, najbardziej strzelista z nich, wieża kościoła św. Gumara nie zachowała się w całości. Tak więc dorobek znanej flandryjskiej rodziny architektów o nazwisku Keldermans (działającej przede wszystkim w okolicach Mechelen), którzy de facto zdominowali lokalny rynek budowlany od poł. XV w. do poł. XVI w., znamy przede wszystkim z innych dzieł. Mimo to wnętrze kościoła św. Gumara nadal budzi duży podziw (zdjęcie poniżej). W ramach cyklu rzeźbiarskich przedstawień świętych umieszczono także patrona świątyni. Patrząca w górę postać autorstwa Roberta Nole'a jest już wykonana zgodnie z nowinkami manierystycznego myślenia o sztuce. Kręte pukle brody i włosów oraz bardzo ozdobna szata przypominają dorobek włoski 2. poł. XVI w. Przeciętnego widza zaskoczyć mogą jednak przede wszystkim buty wojskowe świętego. Wyglądają jak obuwie rzymskich piechurów z wystającymi palcami, ale za to ciągnące się niczym gumowce aż za kostki. Gdyby Gumar rzeczywiście chadzał w takich butach, to pewnie nieraz ugrzązłby w błotnistym podłożu obecnej Belgii. Najzabawniejsze jest jednak to, że buty w swej górnej partii zakończono przedstawieniami wystawiających język łbów lwiątek. Widać więc, że artysta, który w pierwszych latach XVII w., stworzył opisywane przedstawienie, inspirował się raczej sztuką rzymską dla pokazania wojownika z odległych mu czasów. W porównaniu z nim autor ilustracji z 1882 r. dba już dużo bardziej o prawdę historyczną, chociaż i taki typ ukazania św. Gumara daleki jest od naszej obecnej wiedzy o wczesnym średniowieczu.
Jednakże to, co potencjalnego turystę może najbardziej zaskoczyć w Lier podczas obchodów św. Gumara nie jest zewnętrze czy wnętrze kościoła (jedne z najlepszych artystycznie witraży na terenie dawnego księstwa Brabancji), lecz relikwiarz ze szczątkami świętego. Dość powiedzieć, że to srebrne dzieło rzemiosła waży 800 kilo i podczas procesji niesione jest przez 16 mężczyzn. Tworzą oni specjalnie powołane do tego stowarzyszenie, które od swojego honorowego zadania zwane jest Towarzystwem Niosących Skrzynkę (Genootschap van de Kasdragers). Ma to o tyle znaczenie, że poza okresem nowenny przed świętem św. Gumara (czyli obecnie) relikwiarz jest ukryty i niedostępny nie tylko dla zwiedzających, ale i wiernych. Ta wybitna praca Wiericke Somersa III z lat 1681-1682 (link) przedstawia też najistotniejsze wydarzenia z życia Gumara, które spowodowały uznanie go za świętego. Jest więc scena spotkania ze św. Rumoldem, wcześniejsze sukcesy nad Saracenami oraz dwa cuda przedstawione także na ilustracji - wytryśnięcie źródełka oraz cud z wężem na drzewie. Ostatnim większym przedstawieniem jest dużo późniejsza scena męczeństwa kapłana Fredegerusa w kaplicy św. Piotra. Cóż, złośliwa żona po raz kolejny nie została doceniona i to, co najbardziej ciążyło świętemu nie zostało przez barokowego artystę ukazane.
Z innych ciekawostek wspomnieć jeszcze można o najstarszej kopii Całunu Turyńskiego na świecie (1516 r.), która przechowywana jest wraz z relikwiarzem w skarbcu. Ale to akurat można oglądać nie tylko w okresie przed obchodami 11 listopada. Jeśli więc Czytelniku uda Ci się pewnego razu wpaść do Lier w pierwszą niedzielę po 10 listopada, to trwająca tam procesja bynajmniej nie jest pamiętaniem o końcu bolesnej dla Belgii pierwszej wojny światowej, ale właśnie obchodami ku czci jednego z tych facetów, których wredna żona doprowadziła do stanu wiecznej chwały. Aż strach pomyśleć, iluż to mężczyzn cierpi w domu podobnie jak Gumar i nie jest za to podziwianych... A tak poważnie, to po procesji impreza staje się o wiele bardziej "wyluzowana". Załapać się można zazwyczaj na wieczorne sztuczne ognie (około dwudziestej) i interesujące rozmowy ze świętującymi mieszkańcami.
Zaś dla tych, którzy jednak lubią przede wszystkim sztukę, mała ilustracja na polepszeniu humoru. Duchowna postać w okularach na jednym z murów kościoła jest zarazem podstawą do oświetlenia okolicznych ulic. Osobiście niezbyt mi to wygląda na XV- czy XVI-wieczną rzeźbę i raczej jest wyrazem konserwatorskiej kreatywności podczas licznych renowacji. Zwłaszcza, że okulary te są (posługując się nowoczesnym słownictwem) strasznie "geekowskie"... Być może jest to więc taki sam konserwatorski dodatek, jaki swojego czasu, w okresie lotów kosmicznych, zrobili hiszpańscy konserwatorzy w Salamance. Podczas renowacji XVI-wiecznej katedry w tym mieście na fasadzie umieścili swoiste "signum temporis" - bujającego się na łodygach kosmonautę (link) i diabła jedzącego lody (link).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz