Do napisania posta o najbardziej rozpoznawalnej artystce przełomu XIX i XX w. zainspirował mnie wczorajszy koncert Lady Gagi w Gdańsku. Z jednej strony post będzie o tym, jak wiek temu można było zyskać sławę szokując, z drugiej pseudonim artystyczny amerykańskiej wokalistki kojarzy mi się tylko z szalenie przeze mnie podziwianą siatkarką Katarzyną Gajgał i aligatorem Ali-Gagą, którego ponoć miała mieć Sarah Bernhardt. Że na siatkówce się nie znam (w przeciwieństwie do piłki nożnej i curlingu), padło na sztukę. Czas więc na Sarę i jej przedstawienia artystyczne.Umieszczona powyżej fotka autorstwa Napoleona Sarony'ego przedstawia Sarę u szczytu kariery jako "Kleopatrę". Nietypowa kobieta, o której każdym kroku rozpisywały się niekolorowe jeszcze periodyki całej Europy i obu Ameryk, była wówczas (w 1891 r.) u szczytu kariery. Powstawały legendy, które do dziś krążą po mniej lub bardziej fachowych publikacjach, widzowie szaleli podczas przedstawień i uwielbiali swoją boginię. Było to jeszcze zanim poznała Alfonsa Muchę, który po 1894 r. de facto zmonopolizował wykonywanie plakatów sztuk teatralnych z udziałem Sary. I choć w książkach o słynnej aktorce znaleźć można prawie wyłącznie piękne reprodukcje równie urodziwej aktorki, to jednak czeski plastyk nie był jedynym, który tworzył jej plakaty. Zaczął od "Gismondy" w 1894 r., która to praca bardzo spodobała się Sarze. Wymusiła więc na Teatrze Renesansowym, w którym wówczas pracowała, by to właśnie ten artysta (wówczas w Paryżu jeszcze "na dorobku") tworzył plakaty z jej udziałem. Sarah myślała także w kontekście zarabiania nie tylko grą na scenie, ale także poza teatrem, czym notabene zbliżyła się do obecnych artystów, zwłaszcza muzyki pop. Oprócz plakatów Alfons Mucha tworzył także jej przedstawienia, które nadawały się do umieszczenia na opakowaniach cygar i ciastek, za co artystka dostawała całkiem niezłe profity. Nie dziwi więc, że kiedy parę lat przed śmiercią (w 1923 r.) analizowała swoje dotychczasowe zarobki, wyszło jej, że w ciągu życia otrzymała 45 milionów złotych franków (tj. ówczesne 9 milionów dolarów) oraz 450 milionów franków w banknotach. Już wcześniej pozwoliło jej to na wykupienie prawie całej wyspy Belle Isle u wybrzeży Francji, gdzie postawiła sobie willę, synowi oraz wnuczętom.
Oto plakat artysty, który ukazuje, że nie tylko Alfons Mucha przedstawiał Sarę po 1894 r. Theobald Chartran w 1896 r. stworzył inne przedstawienie aktorki jako "Gismondy". Grana przez nią księżna Aten jawi się nam tutaj jako kobieta z jednej strony zmysłowa (jak na ówczesny sposób prezentacji kobiet), z drugiej jako symbol wiosny. Porównanie z obrazem Franza Xavera Winterhaltera, bodajże najlepszego technicznie portrecisty XIX w., wskazuje na silne inspiracje "Wiosną" niemieckiego malarza, która dziś znajduje się w prywatnej kolekcji. O ile zatem konwencja wymyślona przez autora jednego z najsłynniejszych portretów królowej Wiktorii jeszcze jako młodej (i nawet całkiem seksownej) kobiety powodowała, że Winterhalter był po wielokroć krytykowany za "sztuczność" i "nienaturalność", to jednak pomysł takiej prezentacji kobiet przyjął się w 2. poł. XIX w. Chartran wykorzystał więc obraz "Wiosny", by w podobny, jeszcze akademicki, sposób przedstawić paryską aktorkę. Przyjaciółka Edwarda VII, księcia Walii (niektóre "żółte gazety" twierdziły, że nawet była jego kochanką) oraz Thedore'a Roosevelta jawi się nam na tym plakacie nie w tak secesyjnej konwencji, jaką znamy z prac Muchy, ale jako kobieta z krwi i kości na enigmatycznym złocistym tle. To po raz kolejny ukazuje, jak artyści dbali o jej względy i to zapewne nie tylko z powodów jej admiracji, ale także pobudek czysto finansowych. Któż inny bowiem w tym czasie poza Sarą mógłby powiedzieć o prezydencie USA, że "ten człowiek i ja razem moglibyśmy rządzić światem"?
Życie Sary nie było jednak usłane różami, a sława nie zawsze była korzystna. Dzięki temu powstały liczne legendy, jak chociażby wspomniana na wstępie o aligatorze. Otóż Sarah podczas swojego pobytu w USA miała w Luizjanie zażyczyć sobie aligatora i traktować go niczym zwierzątko domowe. Podobne nieprawdziwe opowieści dotyczyły tego, że ponoć pod satynową poduszką trzymała pistolet z perłowymi kulami, a także że oderwała kiedyś złowionemu przez rybaków wielorybowi płetwę i używała jej jako gorsetu. Cóż, legenda Sary Bernhardt powstawała już na przełomie XIX i XX w. analogicznie do tego, co na mniej lub bardziej wiarygodnych portalach plotkarskich przeczytać możemy o gwiazdach kina i muzyki.
Jak więc naprawdę było? Prawdopodobnie najsłynniejszą legendą o Sarze była ta, że spała w trumnie. Ciekawe czy tą historyjką inspirował się Bram Stoker w powieści "Drakula" z 1897 r., gdy opisywał dzienne zwyczaje swojego bohatera. Faktem jednak było jedynie to, że Sarah będąc słabego zdrowia zawsze zafascynowała się śmiercią i umieraniem. Jak na złość dane jej było przeżyć 79 lat... W każdym razie, gdy była małym dzieckiem jej matka Judith dowiedziała się od lekarzy, że dziecko ze względu na stan zdrowia nie będzie zbyt długo przebywać na ziemskim padole. Po paru latach Sara zaczęła się z tego powodu interesować tym, co czeka ją w chwili przejścia na "drugą stronę". Chodziła do pobliskiej kostnicy, gdzie oglądała ciała topielców, którzy żywot zakończyli w brudnych odmętach Sekwany. Wreszcie jednak matka uległa Sarze i kupiła trumnę z palisandru i wyścieliła ją białym satynowym suknem.
Stąd już krok do myślenia o Sarze jako o postaci zbliżonej do transylwańskiego hrabiego. Potem jeden z fotografów, gdy aktorka stała się sławna, przedstawił ją z rękami skrzyżowanymi na klatce piersiowej, zaś okolice trumny przyozdobiono świecami, kwiatami i palmą. I tak rozwijała się plotka. Aż do swej śmierci nigdy jednak Sara nie spoczęła w przedmiotowej trumnie. Miała ją jednak stale ze sobą i ostatecznie to do niej została przełożona, gdy zmarła w objęciach ukochanego syna Maurice'a. Fioletowe poduszki, róże i kwiaty bzu, srebrny krzyż w jej rękach, wstęga Legii Honorowej na piersiach oraz złoty medalik z fotografią syna - to wszystko ozdobiło jej ciało, gdy niesiono ciało Sary w kondukcie żałobnym. Tysiące osób towarzyszyło jej niczym na pogrzebach władców. Podziw dla artystki, która całe lata zmagała się z gangreną, przez kilkanaście lat występującej na scenach teatrów bez amputowanej nagi, był ogromny. Prawdziwie, jak sama stwierdziła: "Nie można się wznieść powyżej swoich sukcesów ani upaść niżej". Sarah była bowiem ewenementem w dziejach nie tylko teatru, ale i osobistością, która przez dziesięciolecia przykuwała uwagę świata. To ją, gdy już mogła jedynie siedzieć (twierdziła, że drewniana noga i kule ją ograniczają, więc korzystała jedynie ze specjalnie dla niej przystosowanego krzesła) obwożono na liniach frontu podczas I wojny światowej, by swym charyzmatycznym głosem pobudzała żołnierzy do walki. Z Paryża w 1914 r. nie chciała wyjechać, nawet wtedy, gdy obawiano się, że Niemcom uda się zająć stolicę w pierwszych miesiącach wojny. Przyjaciel aktorki Georges Clemenceau, po kilku latach premier Republiki, przekonał Sarę sfałszowanym prawdopodobnie dokumentem, że była na "wishliście" Niemców jako jeniec wojenny. To oczywiście schlebiło dość podatnej na komplementy Sarze, ale jednocześnie przekonało do tego, że musi opuścić miasto swoich urodzin w tym krytycznym momencie.
O Sarze można więc mówić przez pryzmat tego, że bez niej inaczej wyglądałaby zachodnioeuropejska secesja (Art Nouveau), że prawdopodobnie dziś nie fascynowałaby nas prace Alfonsa Muchy, zaś plakat nie aspirował do grona "klasycznych" dziedzin sztuki. Bez niej inaczej wyglądałby współczesny teatr, w którym często osobowość artysty warunkuje o wyjątkowości danej sztuki (jak w przypadku obchodzącej niedawno 50-lecie pracy scenicznej Anny Polony). Jak stwierdziła Sarah w pośmiertnie wydanej pracy "Sztuka teatru" (1924): "Kiedy kurtyna się podnosi, aktor przestaje należeć tylko do siebie. Należy do granej przez siebie postaci, do jej autora, do publiczności". Sarah przed swoją rolę w historii teatru nie przestała nigdy należeć do publiczności, co czyni ją jedną z paru osób, dzięki którym bycie obecnie celebrytą wynika nie tylko z działalności zawodowej, lecz także swojej osobowości i nietypowych niekiedy zachowań. Niestety Sarah doświadczyła też ciemnej strony takiej kariery, w której często złe bądź po prostu szkalujące informacje roznoszą się szybciej niż te prawdziwe czy po prostu wiarygodne. W tej samej książce przestrzegała: "Niestety jesteśmy ofiarami marketingu. Ci, którzy skosztują radości i goryczy sławy, kiedy przekroczą czterdziestkę, wiedzą jak na siebie spojrzeć. Wiedzą, co jest ukryte pomiędzy kwiatami, i ile warta jest plotka, kalumnia czy pochwała. Ale ci, którzy zyskują sławę w wieku dwudziestu lat, nie wiedzą nic, i wpadają w złowieszczy wir". Dobrze by było, gdyby te słowa były przestrogą dla każdego artysty oraz tych, którzy jedynie szukają błysku lamp fotoreporterów...
Wspaniała, inspirująca strona. Dziękuję za oczarowanie!
OdpowiedzUsuńCała przyjemność po mojej stronie :) Może znajdziesz dla siebie parę innych ciekawych tekstów. Powodzenia i miłego wieczoru.
OdpowiedzUsuń