środa, 20 kwietnia 2011

“Duch człowieczy” czyli nieco o ginie

Co prawda Wielki Post to nienajlepszy okres dla spożywania alkoholu (chociaż po wyglądzie, zapachu i zachowaniu niektórych zaczepiających mnie na ulicy ludzi można stwierdzić, że raczej się tym nie przejmują), to jednak dziś postanowiłem kontynuować problem używek w sztuce, rozpoczęty kilkanaście tygodni temu postem o opium (link). Tym razem padło na gin, jeden z ulubionych napojów w XVIII w., a i dziś mający swoich licznych zwolenników jako świetny aperitif. A notabene mój sublokator przepada za martini, a więc za ginem powiązanym z wermutem (ja wolę czysty wermut). Zamiast jednak promować spożycie alkoholu (czego nie czynię, bo jak stwierdzili w jednym z uzasadnień twórcy zmiany ustawy o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi prowadzi to do licznych patologii społecznych), warto się skupić, jak z problemem ginu radzili sobie artyści. Przyjrzyjmy się więc najbardziej zaangażowanemu moralnie z nich czyli Williamowi Hogarthowi, autorowi dwóch grafik “Gin Lane” i analogicznej “Beer Street” z 1751 r.
hogarth - Gin Lane
William to, parafrazując tytuł znanej płyty hiphopowej grupy Firma, jeden z tych grafików, którzy występowali przeciwko rozpuście i upadkowi zasad. I właśnie w związku z częściową prohibicją stworzono dwie grafiki, o których będzie dziś mowa. Widoczna obok ilustracja to pierwsza z nich ukazująca negatywne skutki spożywania alkoholu. Na pierwszym planie uwagę zwraca matka, która jest już tak wstawiona, że miast opiekować się swym dzieckiem i je karmić pozwala mu niebezpiecznie wychynąć się poza balustradę schodów. Widz przewiduje więc, że jeśli dziecko nie rozbije sobie głowy o trotuar, to wpadnie do kanału i niechybnie utonie.
Z innymi postaciami nie jest lepiej i jak to ujął sam autor “próżniactwo, ubóstwo, niechęć do życia oraz niedola” potrafią doprowadzić człowieka do “szaleństwa i śmierci”. Jak nieraz przekonują nas książki psychologicznego trudno z tym sformułowaniem polemizować (chociaż porównanie wiedzy na temat umysłu człowieka w XVIII w. a obecnym pozwala naprawdę nieźle pośmiać się z tez pionierów tej dziedziny medycyny). Hogarth zauważył jednak coś więcej i ten temat często podejmował w swych pracach. Dostrzegł, że wolna wola kieruje człowieka często ku autodestrukcji, zniszczeniu wydawać by się mogło idealnego bytu jakim jest człowiek jeszcze nieukształtowany. Na jego rycinach postaci starają się różnymi sposobami zyskać sławę, pieniądze, odnieść sukces na każdym możliwym polu, zaprzedając się ideałom i oczywistemu umiłowaniu prostoty życia. W tym to celu Hogarth próbował ich pouczać, tworząc właściwą tylko sobie formę pośrednią między tezami ówczesnych autorów ksiąg o społeczeństwie i moralności, a literaturą bardziej zakorzenioną w etyce barokowej.
hogarth - kobieta z dzieckiem
“Co my widzimy na tym obrazku?”, cytując słowa zmarłego już nestora poznańskiej historii sztuki. w lewym dolnym majaczą niepozorne drzwi, które jednak są kluczowe dla rozumienia ilustracji. To jest właśnie ta brama piekielna, z której wydobywają się “naboozowane” postaci. Piwnica ginowa stanowiła swoistą formę speluny, z którą starano się walczyć. I tu, dla zrozumienia całej ilustracji, odnieść należy się do spożycia ginu przez mieszkańców Wielkiej Brytanii w poł. XVIII w. Jak wiadomo alkohol jest dobry dla skarbu państwa, bo zwykle generuje sensowny przychód budżetowy z tytułu akcyzy i innych opłat. Analogicznie było z ginem, który karierę zaczął robić w Albionie pod koniec XVII w. za czasów Wilhelma III Orańskiego. Mało kto jednak mógł przypuszczać, że tak szybko tani trunek wyprze piwo jako najczęściej spożywany alkohol przez Londyńczyków. O ile spożycie tego pierwszego uwarunkowane było w znacznej mierze względami higieniczymi (fermentacja znacznie utrudniała zatrucie się bakteriami i pierwotniakami radośnie taplającymi się w wodzie czerpanej ze studni czy, nie daj Boże, z zanieczyszczonej już wówczas Tamizy), to gin karierę opierał przede wszystkim na cenie i o wiele wyższym stopniu rauszu, jakiego dostarczał.
Na efekty nie trzeba było długo czekać. Prawie wszystkie warstwy społeczne (chociaż w grafikach oczywiście pokazywano niziny jako szczególnie upadłe moralnie) spożywały gin w takich ilościach, że przeciętnie na jednego Londyńczyka przypadało tygodniowo około litra ginu. Jak każdy problem w społeczeństwie angielskim postanowiono potraktować go z należytą powagą (co widzimy do dziś, gdy czołowe i poważne media epatują przez kilka dni niezwykle istotnymi zagadnieniami jak zmiana fryzury przez Justina Biebera czy upadek obyczajów związany z przekroczeniem 100 milionów wyświetleń teledysku “Friday” Rebecci Black). Ówcześni widzieli więc w ginie ginącego “człowieczego ducha”, a jak w 1736 r. pisał jeden z magistratów angielskich w swym raporcie: “Jest najwyższym zmartwieniem obserwacja poczyniona przez komisję, iż ma miejsce silna skłonność ludzi niższego stanu do tych destrukcyjnych napoi, i jak zaskakująco szybko ta zaraza rozwinęła się pośród nich w ciągu kilku lat”. Dostrzeżono wręcz, że nie sposób wyjść na ulicę, by nie narazić się na gorszący widok i to do takiego stopnia, że niemożliwym jest akceptacja jego spożycia.
hogarth - prawa strona
Jak przystało na nowoczesne państwa, jeśli nie można zwalczyć jakiegoś problemu, to trzeba go najpierw zdelegalizować (by jak mawia mój kumpel ograniczyć problem i zalegalizować z powrotem, pobierając od niego większe podatki pośrednie). Tak uczyniono w przypadku ginu, gdzie w 1736 r. wydano pierwszy akt znacznie ograniczający produkcję i import. Jak łatwo przewidzieć pojawiła się szara strefa, czarny rynek, a biel cery wychudłych alkoholików nadal była powszechna na ulicach. Przeciwko ginowi opowiadali się więc wszyscy zainteresowani moralnym rozwojem społeczeństwa z Danielem Defoe i Williamem Hogarthem na czele, chociaż jak na żarliwą religijnie Anglię przystało największy wpływ miały słowa biskupa Thomasa Wilsona. Warto jednak przytoczyć spostrzeżenia na temat Gin Lane samego autora analizowanej ilustracji. O ulicy znajdującej się w samym centrum dzielnicy St Giles’s Hogarth w swoich “Zapiskach autobiograficznych” skrobnął następujące słowa: “Poza lombardem i sklepem sprzedającym gin żaden budynek nie jest w dostatecznym stanie”, zaś o ludziach krzątających się w tej okolicy: “Pijani za pensa, zaliczający zgona za dwa”. Jak widać, nie było to towarzystwo, z którym artysta mógłby pogadać o swojej koncepcji falistej linii…
Ilustracja jednak, którą wykonał daje się wiązać z drugim ważnym wydarzeniem, które miało miejsce w 1751 r. Wówczas to Parlament uchwalił kolejną ustawę, która rewolucjonizowała handel ginem, obniżając opłaty ponoszone przez sprzedawców, ale wprowadzając odmienny system licencji. Prawdopodobnie to jednak nie prawo czy zaangażowanie poszczególnych jednostek wpłynęło pozytywnie na ograniczenie konsumpcji, lecz wzrastająca cena zboża w związku z nienajlepszymi zbiorami w kolejnych latach i wojnami, które utrudniły znacznie jego import. Czego więc nie osiągnęli zatroskani parlamentarzyści, uczyniła natura. I pomyśleć, że w tym samym czasie specjalnie dawano brytyjskim żołnierzom w Indiach gin z tonikiem, by maskował cierpki smak chininy. Tym oto dzielnym sposobem wstawieni wojacy byli w stanie podbić hinduskie terytoria i dominować w tym regionie przez najbliższe dwieście lat.
hogarth - st. george i wisielec
Kiedy więc Hogarth przedstawił w tle zrujnowany kościół św. Jerzego w Bloomsbury odniósł się nie tylko do destrukcji życia doczesnego, ale i wiecznego. Zamiast zatem pomnika króla Jerzego I z lwem i jednorożcem wieńczącym ukończony w 1730 r. mamy do czynienia z rozpadającą się budowlą, będącą oczywistym odniesieniem do obserwacji moralizującego artysty. Ciekawi mnie więc, czy mógł on przewidzieć to, co się stanie później. Cena ginu wzrośnie, masy nie będą w stanie sobie na niego pozwolić, by wreszcie zyskał on swoją renomę jako trunek wykwintny… Coś czuję, że nie o to chodziło brytyjskim legislatorom oraz samemu Hogarthowi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz