środa, 2 lutego 2011

Opium w sztuce

Nie wszyscy wiedzą, że mój imiennik, pierwszy prezydent Stanów Zjednoczonych, uprawiał opium. Co prawda w Europie i Azji pod koniec XVIII w. popularne już było korzystanie z maku lekarskiego w celach nie tylko medyczno-terapeutycznych, ale też nieco bardziej “ulotnych”, to jednak większość historyków jest zdania, że Jerzy Waszyngton korzystał z tej rośliny z zupełnie innych celach. Mak lekarski stosowano bowiem analogicznie jak koniczynę i inne tego pokroju roślinki, a więc dla stabilizacji gleby. Wreszcie przemysłowe znaczenie miał on też do robienia sznurków, tak jak do dziś czyni się to w przypadku konopi. Mnie jednak (i zapewne wiernych Czytelników) interesuje pewnie coś innego, a więc próba zbliżenia się do odpowiedzi, jak ta używka przedstawiana była w sztuce. W końcu towarzyszy człowiekowi już od 4200 r. p.n.e. (znaleziono pozostałości po nim w grobach neolitycznych), a w XIX w. stoczono wręcz dwie wojny, których celem było uzależnienie Chińczyków od tego narkotyku.
verbruggen - opium
Umieszczona obok martwa natura antwerpskiego malarza Gaspara-Pietera Verbruggena młodszego zdaje się się przedstawiać właściwie tylko i wyłącznie girlandę kwiatów (taki jest też jej tytuł) na tle marmurowej rzeźby z bawiącymi się podczas bachanaliów satyrami. Jest to więc typowy obraz końca XVII w. – prosty, przyjemny w odbiorze, ukazujący względną biegłość artysty w przedstawianiu tego, co sobie zamarzył. Warto jednak nie przechodzić obok tego obrazu obojętnie, ba, przyjrzeć się umieszczonym na nim kwiatkom. Osoby interesujące się ogrodnictwem dostrzegą więc bez problemów róże, żonkile, tulipany i niezapominajki. Pojawia się też całkiem wiele chryzantem, goździki, lilie, wilce oraz rzadziej uprawiane rośliny. Wśród nich dostrzeżemy właśnie parę makówek, z których bez problemu dałoby się zrobić znieczulającą substancję. Ciekawe, czy prywatny kolekcjoner nabywając do swoich zbiorów wyżej wymieniony obraz zdawał sobie sprawę z tego, że znajdują się tam te specyficzne rośliny. Z drugiej strony podziw budzić może realistyczność przedstawienia. Verbruggen, mimo że nie należy do grona największych mistrzów malarstwa holenderskiego, z tematem poradził sobie w sposób wyjątkowo umiejętny. Umieszczone w centrum kwiaty więc zdają się zbliżać ku widzowi, niejako sprawiają wrażenie, że rzeczywiście zwinięte są w formę girlandy.
Warto więc pokrótce powiedzieć coś o artyście, o którym do całkiem niedawna nie mieliśmy zbyt wielu pewnych informacji. Temat kwiatów w Niderlandach rozwinął przede wszystkim Jan van Kessel (był już o nim post, gdy wspominałem o zwierzakach w martwych naturach – link), ale to dopiero późniejsze pokolenia nadały temu problemowi odrębne miejsce w sztuce. Do tego pokolenia należał Gaspar Pieter, urodzony w 1664 r. Największą sławę uzyskał jednak podczas kilkunastoletniego wyjazdu do Hagi, gdzie współpracował z Matheusem Terwestenem. To wtedy powstała większość jego obrazów podobnych do załączonego powyżej, a on sam został członkiem haskiej Akademii. Niestety niczym Rembrandt nie poradził sobie z życiem utracjusza i przepuścił dość dużą fortunę, którą udało mu się zebrać. Wrócił więc do rodzinnej Antwerpii, by tam na starość pracować jedynie jako członek malarskiego cechu. Cóż, niewielu jest w ogóle malarzy, którym kwiaty dałyby radość z pracy i bogactwo…
lecomte du nouy - palacz opium
Wróćmy jednak do używek zamiast emocjonować się najlepszym okresem w dziejach holenderskiego malarstwa. Uczeń Gerome’a i Gleyre’a (w sumie w latach 60. XIX w. ciężko było przejść w Akademii przez innych profesorów…) Jean-Jules-Antoine Lecomte du Nouÿ fascynował się przede wszystkim orientalizmem. I chociaż zdarzało mu się w swojej twórczości kopiować trochę pomysłów z prac poprzedników (np. Ingresa czy właśnie Gerome’a), to jednak parę jego prac zasługuje na uwagę. Oto jedna z nich, “Palacz opium”, także znajdujący się w prywatnej kolekcji. Od razu widać, że człowiek jest już lekko przymulony, a używka pozostawiła na jego ciele widoczny znak. Podobnych obrazów powstawało wówczas wiele, a duża ich liczba dotyczyła właśnie tego, jak w szeroko pojętym Oriencie (co wtedy oznaczało Azję i jej arabskie pogranicze). Angielskie i amerykańskie książki epatowały rycinami o uzależnionych wyciągających ręce po jeszcze jedną lufkę. Przedstawiano wręcz Azjatów niczym pozbawionych wolnej woli ćpunów, którzy dali się omamić smakiem dostarczanej przez Brytyjczyków rośliny.
Jak wiadomo, dwie wojny opiumowe (1839-1842 i 1856-1860) to pewnego rodzaju okres przełomu w dziejach kolonializmu, ale przełożyło się to także na stosowanie używek. W Chinach opium było bowiem popularne już od XV w., ale jego cena powodowała, że pozwalano sobie na nie nad wyraz rzadko. W końcu pierwsze informacje o wykorzystaniu tej substancji w celach “rekreacyjnych” dają nam obraz właściwości, jakie przypisywano makówkom. Jak pisał niejaki Xu Boling opium było głównie wykorzystywane, by “wspomóc męskość, wzmocnić spermę i przywrócić wigor”. Ta, akurat… Jak mawia stary dowcip, korzeń żeńszenia też wzmacnia męskość, tylko trzeba go dobrze przywiązać… W każdym razie, po wprowadzeniu prohibicji na tę substancję, Anglicy szybko zwęszyli świetny interes i wspierali kontrabandę i przemyt.
opium we francji 1903
Ale nie ma róży bez kolców, chociaż akurat w przypadku maku na takie zdradzieckie elementy roślinki nadziać się nie można. Kiedy więc cena używki staniała nagle stała się ona modna wśród marynarzy i niższych warstw społecznych w Europie i Ameryce. Wizerunki zmizerowanych Chińczyków zastąpione zostały przez przedstawienia nowego zjawiska – Europejczyków masowo oddających się niezdrowej pasji. Dobrym przykładem jest choćby załączony obok obrazek z francuskiego “Le Petit Journal” z lipca 1903 r. W USA jak zwykle walczono z problemem finansowo. Najpierw podwyższono cło 50-krotnie, a gdy i to nie rozwiązało problemu, postanowiono całkowicie zakazać sprowadzania opium. Australijczycy męczyli się z uzależnieniem od opium, które stało się plagą wśród Aborygenów, ale w pewnej mierze problemy polegały na ówczesnym spojrzeniu lekarzy na opium jako środek na wszystko co związane z bólem. W czasie wojny secesyjnej Północ dla żołnierzy ściągnęła 2,8 miliona uncji tego narkotyku, zaś lekarze uzależnili około 120 tysięcy kobiet przepisując opium cierpiącym na bolesne miesiączki…
W Europie było niewiele lepiej. Baudelaire, którego po treści niektórych tekstów można wręcz podejrzewać o wprowadzaniu się w wizje, deklarował się jako zawzięty wróg wszelkich “halucynów”. Niektóre poznał jako młodzieniec, którego wysłano do Azji, by oderwać go od złych manier i równie niedobrego towarzystwa. Efekt był taki, że po powrocie do Francji początkami jego twórczości były prace pod tytułem “Wino i haszysz” oraz “Pożeracz opium”. Także polskim wieszczom zdarzało się korzystać z tej używki. Słowacki pisał o narkotyku w wydanej w 1832 r. powieści o greckim powstańcu (“Lambro”), zaś Krasiński w listach do przyjaciół. Jeśli jednak chodzi o artystów, to chyba największą odwagą wykazał się Witkacy, który dość długi czas korzystał z opium i meskaliny przy tworzeniu prac w ramach Firmy Portretowej. Czym innym jest jednak pisanie o opium (w jednym z jego dzieł mąż strzela do żony, gdy ta pogrążona jest w śnie narkotycznym po wybiciu “kilku szklanek opium”, co miało złagodzić ból chorej wątroby), a czym innym testowanie używek. Wykonane na sobie doświadczenie z 1928 r. spowodowało, że jako osoba, która zetknęła się po raz pierwszym z narkotykami kilkanaście lat wcześniej podczas pobytu w Rosji, mógł stwierdzić z opinią autorytetu, że kawa, alkohol i tytoń są daleko bardziej uzależniające…
Pewien znany historyk, którego myśli zostały mocno wypaczone, powiedział kiedyś, że “religia to opium dla ludu”. Czy korzystał wtedy z jakiejś używki, czy też jest to tylko wyraz jego antyreligijnej postawy? Tego się raczej nie dowiemy, ale sam fakt, że w świadomości społeczeństw zakorzeniało się właśnie otumaniające znaczenie opium ewidentnie świadczy o jej obecności. Po raz kolejny okazało się, że w sztuce fascynujące jest nie co, ale także jak, ilustrowano ówczesne problemy ludzi. Z jednej strony traktowano mak jako środek leczniczy, z drugiej jak można było zobaczyć na ilustracjach obawiano się skutków ubocznych, jakie wywołuje jego zażywanie. Jakie to szczęście, że w naszych czasach można pójść do apteki i kupić lek, który nie zniszczy nam wątroby ani mózgu. A przynajmniej tak twierdzą załączone do niego ulotki ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz