Dzisiaj czas na kolejnego posta poświęconego nietypowym świętym. Tym razem w związku z mającymi za miesiąc zacząć się kolejnymi mistrzostwami świata w jeździe figurowej (w tym roku najlepszych sportowców będzie pod koniec marca gościć Tokio), warto skupić się na tej, która powoduje, że większość jakoś radzi sobie z nietypowymi kombinacjami tulupów, rittbergerów i axeli w rytm muzyki. Zwłaszcza, że patronka łyżwiarzy przeżyła to, co grozić może tym, którzy niefortunnie wylądują, dotkliwie się obijając. A jak łatwo się domyślić może każdy Czytelnik tego bloga, który zapoznał się z postem o zabawach zimowych na początku okresu nowożytnego (link), opiekunki uprawiających tę dziedzinę sportu szukać możemy nie gdzie indziej niż w Niderlandach. Święta Lidwina, bo tak była na imię tej pobożnej dziewczynie ze Schiedam, żyła wiele lat, zmagając się ze skutkami bolesnego upadku. Oby więc taki nie zdarzył się nikomu podczas mistrzostw w Tokio…
Umieszczona obok ilustracja pochodzi z książki franciszkanina Johannesa Brugmana, opublikowanej w 1498 r. w oficynie wydawniczej w rodzinnym Schiedam. Małe miasto położone niedaleko Rotterdamu znane jest obecnie przede wszystkim jako miejsce, gdzie powstaje narodowy trunek Holendrów czyli gin o nazwie Jenever. Powstały z melasy napój przez wiele stuleci stosowany był także jako środek leczniczy, można więc przypuszczać, że podawano go także chorej Lidwinie po jej upadku, ukazanym na obrazku obok. Urodzona w 1380 r. uboga szlachcianka nagabywana była przez rodziców, by jak najszybciej wyjść za mąż, zwłaszcza że nie brakowało jej adoratorów. Ale jak na późnośredniowieczne kobiety przystało (i wiele obecnych), nie bardzo paliła się do tego. Wzorem św. Katarzyny ze Sieny chciała wieść życie “singla”, a nawet modliła się, by zostać przez Boga oszpeconą. Stało się jednak inaczej i to właśnie wydarzenie, gdy miała 15 lat spowodowało, że została patronką łyżwiarzy.
Ta rycina powstała ok. 1500 r., a więc kiedy kult Lidwiny osiągnął swoje apogeum (m.in. dzięki biografii Tomasza a Kempis), lepiej oddaje urodę nastoletniej dziewczyny niż poprzednia ilustracja, gdzie na około dałbym jej lat co najmniej dwa razy tyle. Ale do rzeczy! Lidwina wraz ze swoimi koleżankami poszła pojeździć na okolicznym jeziorze (miasto właściwie żyło z tam, polderów i portu, choć oczywiście nie na tak wielką skalę, jak ma to miejsce obecnie w Rotterdamie). Jedna z nich przypadkowo popchnęła Lidwinę na bryłę lodu i dziewczę złamało sobie żebro. Co więcej wypadek był tak niefortunny, że żadne leki nie chciały działać. Stan Lidwiny zaczął się pogarszać, z czasem wdała się gangrena, dziewczyna straciła władzę w rękach i nogach i jak podają hagiografowie “musiała czołgać się po ziemi jak robak”. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że została przykuta do wózka, ale w XV-wiecznej Holandii właściwie oznaczało to spędzenie całego życia w łóżku rodzinnego domu. Choroba jednak postępowała i przebiegała zupełnie inaczej niż mogliby wszyscy przypuszczać. Lidwina nie mogła jeść, a jedynym posiłkiem, jaki była w stanie przyjmować była Komunia święta. Dziś niektórzy lekarze uważają, że stała się ofiarą paru rzadkich chorób. To z Lidwiną wiązać też można jedną z cech stygmatyczek, jaką jest inedia, a więc brak konieczności odżywiania się. W takim stanie Lidwina przetrwała aż 28 lat!
Wyżej mieliśmy rycinę powstałą w Goudzie lub Lejdzie, teraz kolejna, należąca do książki “Speculum adhortationis” z Kolonii, wydanej w 1507 r. Pomijając dość nietypowe, metaforyczne przedstawienie Ukrzyżowanego, oddającego swoją krew do kielicha (prawdopodobnie odniesienie do przeistoczenia w trakcie mszy świętej), jest także Lidwina, która towarzyszy pobożnym po lewej stronie i zarazem stoi w opozycji do złych postaci po prawej, kuszonych przez szatana.
To, co szczególnie interesujące w przypadku Lidwiny to fakt, jak obecnie analizuje się jej stan zdrowia, w jakim przeżyła aż do swojej śmierci w 1433 r. Musiała leżeć na wznak i mogła poruszać jedynie głową i lewą ręką – reszta ciała była bezwładna. Można więc założyć, że mamy do czynienia z paraliżem. Dziwi natomiast informacja, że do otwartych ran (Lidwina dostąpiła daru stygmatów) właziła robactwo i w żaden sposób nie można było go wykorzenić. Wreszcie, na siedem lat przed śmiercią, oślepła na jedno oko, a drugie krwawiło przy zapalonym świetle. Coś czuję, że raczej nikt nie chciałby być na jej miejscu…
To jednak nie wszystkie cierpienia, jakie musiała przetrwać w swoim życiu. Jej stan pogarszały febra, gorączka, bóle głowy i puchlina, a także trzy wrzody. Jej ciało mimo to wydzielało przyjemną woń, a odwiedzający ją pielgrzymi twierdzili, że to zapach na pograniczu cynamonu i imbiru. Mnie osobiście najbardziej zaskakuje fragment mówiący o tym, że zrzucała skórę, odpadały od niej kości, a nawet części jej jelit (które także pachniały) i przykuwały taką uwagę, że trzeba je było pochować w tajnym miejscu. Lidwina przyjmowała jednak wszystko spokojnie i jakoś sobie radziła z bólem. Na tyle, że najwięksi religijni myśliciele tamtych czasów w Holandii traktowali ją z najwyższą pobożnością. Poddana próbie przeszła ją pomyślnie i potrafiła rozpoznawać Hostię konsekrowaną od niepoświęconego opłatka. W ten sposób ustalono, że jej wizje krzewu różanego (anioł przepowiedział jej, że umrze, gdy na krzewie zakwitną wszystkie pąki) są prawdziwe, podobnie jak i stygmaty. Być może więc do tego odnosi się ilustracja z Kolonii, gdzie Lidwina potwierdzać miałaby prawidłowość przeistoczenia się ciała i krwi Chrystusa w eucharystycznym kielichu.
Wróćmy jednak do choroby. Część objawów daje się wyjaśnić tym, że Lidwina cierpieć mogła na stwardnienie rozsiane i wówczas byłby to jeden z lepiej udokumentowanych przypadków tego typu. Jak wiadomo ta choroba układu nerwowego atakuje całe ciało i ma bardzo nietypowy przebieg. Co więcej zapadają na nią zwłaszcza ludzie młodzi i dopiero rozpoczynający dorosłe życie. Nie wyjaśnia to oczywiście wszystkich objawów, które związane być mogą z jej wypadkiem. Może więc Lidwina cierpiała na kilka dziwnych chorób, które nawet dziś są dla nas w pewien sposób tajemnicze. Faktem jest jednak, że nie złamało to jej hartu ducha i z takim nastawieniem dotrwała ona do swojej śmierci w wielkanocną środę 1433 r. (stąd też do dziś obchody jej imienia są 14 kwietnia). Z tych oto powodów Lidwina obecnie uznawana jest nie tylko za patronkę łyżwiarzy i rodzinnego Schiedam, ale także przewlekle chorych. Sam zaś kościół Matki Boskiej Różańcowej, zwany obecnie bazyliką św. Ludwiny (z niej fotka umieszczona powyżej) staje się właśnie tego dnia miejscem uroczystości na rzecz lokalnej świętej.
Jak widać, łyżwiarzom nie przypadła patronka, która miała łatwe i fajne życie. A szkoda, bo swoimi skokami zawsze budzą podziw, co wrażliwszych na piękno tego sportu (ja osobiście na łyżwiarstwie i jeździectwie zasypiam…). Kiedy więc w Tokio po raz kolejny komentatorzy zżymać się na będą na preferowanie par kanadyjskich i chińskich, warto wspomnieć też tych, którym nie dane jest jeździć tak dobrze jak chociażby Aleksiej Jagudin czy Mao Asada. Bo, jak mawiał Sokrates, “dla cierpiących najmniejsza radość jest szczęściem”…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz