Machiavelli wymyślił w “Księciu” obijającą się do dziś o uszy tezę, że władca powinien być lisem i lwem jednocześnie. A więc być człowiekiem odważnym, stanowczym, władczym jak na monarchę przystało, ale gdy cechy te nie pozwalają osiągnąć sukcesu, nie wstydzić się uciekania do bardziej podstępnych sztuczek. Chociaż w sumie to nie pomysł znanego florentczyka, lecz ma on starszą tradycję. Dwa wieki wcześniej na tej samej ziemi Dante pisał, iż Guido de Montefeltro w Piekle uskarżał się: “Nie lwie, lecz lisie chowałem skłonności, wszelkich podstępów, wszelkiej ścieżki krzywej świadom”. Wtedy nie warto było być lisem. I takie podejście dominowało ogólnie w sztuce średniowiecza i czasów nowożytnych. Aż wreszcie to list stał się symbolem odnowiciela greckiej koncepcji bajki z morałem. Od rzeźby przedstawiającej La Fontaine’a warto zacząć krótki przegląd motywu lisa w sztuce.
Kto nie był jeszcze w Luwrze, powinien szybko nadrobić zaległości, bo właśnie takie dzieła, jak umieszczone obok można tam uświadczyć. Co prawda Pierre Julien nie jest obecnie uznawany za artystę pierwszej wody, ale nie da się ukryć, że potrafił z marmuru stworzyć prawdziwe cacuszka. Przedstawiony obok posąg Jeana de la Fontaine’a z 1783 r. to jedna z dwóch prac, jakie P. Julien wykonał dla hrabiego d’Angivillier. O ile bajkopisarza artysta przedstawił w stroju z XVII w., a więc “z epoki”, to z innego przedstawiciela sztuk wizualnych – Nicolasa Poussina – postanowił sobie zażartować i najsłynniejszy francuski malarz ukazany został w… szlafroku. Nie jednak stroje są interesujące ani technika wykonania, lecz mały lisek, który łasi się do nóg la Fontaine’a. Któż nie zna przypowiastki, wywodzącej się od Ezopa, o lisie, kruku i serze? Zwierzątko to stało się zatem nie tylko symbolem chytrości, ale także autora 250 bajek. I wyłania się z książki niczym morał z kolejnych historyjek…
Lis to jednak nie tylko symbol chytrości i sprytu. Nie ulega wątpliwości, że aby mieć obydwie te cechy, trzeba być obdarzonym także inteligencją i doświadczeniem życiowym, by umieć je dobrze wykorzystać. Nie dziwi więc, że w średniowieczu lis ewidentnie przedstawiany był po złej stronie walki o ludzkie dusze. Inna znana przypowiastka, którą w polskiej wersji językowej napisał Artur Oppman (Or-Ot), ma swoją daleko starszą tradycją. Zgodnie z nią lis zaprosił do siebie żurawia (w innych wersjach bociana), by zjedli razem śniadanie. Korzystali jednak z płaskiej miski, więc oczywiste, że lis zjadł więcej. Ptak zrewanżował się i zaprosił ssaka do siebie. Tym razem miska była bardzo głęboka i lisek wyszedł z posiłku o prawie pustym brzuszku. Niewarte to byłoby jednak wspominania w niniejszym blogu, gdyby nie fakt, że nawet taka historyjka pojawia się powszechnie w sztuce.
Przedstawiony obok kapitel pochodzi z północnego skrzydła jednego z ciekawszych kościołów w Aoście – Chiesa di Sant’Orso, wznoszonego w stylu romańskim od 1132 r. na miejscu starszego obiektu. Pomijając rzadki cykl przedstawień życia świętego Ursusa (od którego pochodzi nazwa klasztoru i nie jest to bynajmniej siłacz z “Quo vadis” Sienkiewicza), warto skupić się właśnie na cyklu rzeźb, jak ta pokazana obok. Widzimy już drugie śniadanie zwierzątek z ptakiem, który dzięki swojej długiej szyi uniemożliwia posilenie się liskowi. Na szczęście inny kapitel pokazuje już pozytywny sposób karmienia się zwierzątek, gdzie oba jedzą z miski w miarę “po równo”.
Rodzić się może jednak pytanie, czy lis może być dobry? W sumie z kolejnych opowieści dowiadujemy się, że jest skąpy, chytry, zawistny, skłonny do podstępów, obłudy, krwiożerczy, tchórzliwy, niewdzięczny… Uf, długo by wymieniać te wszystkie jego cechy, które powodują, że powinien być najlepszym przyjacielem biblijnego węża. A jednak lis w pewnym okresie wychodzi na ludzi, chociaż w jego przypadku lepiej należałoby powiedzieć na psowate. Bo o ile pies zazwyczaj traktowany był pozytywnie, to i lis czasem ukazywany jest w jaśniejszym świetle.
Z taką sytuacją mamy miejsce w obrazie Hendrika Goltziusa “Lot z córkami” z 1616 r., który oglądać można w amsterdamskim Rijksmuseum. To dwumetrowe malowidło może wydawać się nietypowe dla artysty, który w świadomości wielu egzystuje przede wszystkim jako najlepszy grafik XVII w. Przypomnieć jednak należy, że ok. 1600 r. zrezygnował on z rytownictwa ze względu na pogarszający się wzrok. Portrety i sceny mitologiczne lub biblijne, jak przedstawiona obok, zajęły mu ostatnie 17 lat życia.
Cóż ciekawego jest w tym obrazie? Pomijając fakt, że Lot wcale nie wygląda na zbyt pijanego (a i jego córki też jakoś specjalnie kuszące nie są…), to artysta na malowidle przedstawił dwa zwierzaki – lisa, wyłaniającego się zza drzewa w tle i psa na pierwszym planie. Tak na marginesie, to obraz ten trochę mi przypomina “Śniadanie na trawie” Maneta, ale tylko trochę. Tam też mamy niebieski kocyk, na którym siedzi naga laska, jedzonko w lewym dolnym rogu i zwierzak przy dolnej krawędzi obrazu (u Maneta jest to zielona żabka). Wróćmy jednak do lisa. Tym razem lis jest dobry, a to ludzie są źli (ot, taka sobie parafraza Rousseau, który twierdził, że “człowiek jest z natury dobry, ale społeczeństwo – złe”). Pies symbolizuje bowiem strażnika moralności. Jako jednak, że psina za bardzo na psa obronnego nie wygląda (choć ponoć taki jamnik też należy do tej grupy ras), to widz zdaje sobie sprawę z tego, że Lot ostatecznie popełni kazirodztwo i prześpi się z pragnącymi dziecka kobietami. Lis natomiast symbolizuje tutaj mądrość, która zostaje niejako “rzucona w kąt” na rzecz pożądania i pragnienia potomstwa. Po raz kolejny więc holenderski artysta postarał się o moralizatorską niespodziankę dla widza, znudzonego pewnie kolejnymi przedstawieniami nagich kobiet w towarzystwie niezbyt urodziwych mężczyzn…
Jak widać z liskami jest nietypowo. Dobry lis nie jest zły, chociaż np. William Blake w “Zaślubinach Nieba i Piekła” pisał, że “gdyby lew słuchał lisa, zostałby oszustem”. Z jednej strony lisa umieszczano w gronie niedobrych zwierzaków, jak uczynił to A. Dürer w “Madonnie z ogromem zwierząt” z ok. 1505 r., która znajduje się w wiedeńskiej Albertinie. Tamże niemiecki grafik odwołał się do powstałego już we wczesnych okresie chrześcijaństwa rozumieniu lisa jako zła powstrzymanego. W średniowieczu z lisa żartowano podobnie jak z innych zwierząt (o tym jak czyniono to na przykładzie osła był już post – link). Słynna historyjka o lisku Renaudzie jest przecież jednym z najbardziej znanych pieśni średniowiecznej Francji, a parę lat temu załapała się nawet na całkiem niezłą kreskówkę. Inne cechy miał natomiast lis, który według jednej z legend wspierał mało znanego irlandzkiego świętego – św. Kierana z klasztoru w Clonmacnoise. Jeszcze jako uczeń św. Finiana i św. Dermota (skąd ci Irowie brali te imiona?), młody mnich zobowiązany był przekazywać lekcje swoim nauczycielom. W tym celu wysługiwał się małym lisem, którego napotkał w lesie. Gdy jednak lis dorósł, objawiła się jego złowieszcza natura i zaczął zjadać teksty, jakie dostawał.
Na zakończenie warto więc podać pozytywny przykład lisa w historii o wielkim uczuciu. Szukać jednak należy daleko, bo odnieść się do jednej z najbardziej znanych japońskich opowieści. Niejaki Abe no Yasuna uratował kiedyś lisa przed polującymi (w Japonii z wątroby lisa robiono leki). Potem nasz bohater zakochał się w uroczej dziewczynie, ale zmarła przy połogu. Dopiero wizja kilka nocy później wyjaśniła rozpaczającemu Abemu, że to lis wcielił się w ciało tej kobiety (do dziś zastanawiam się, jak to miało go pocieszyć…). Ale cóż, w końcu w Japonii luty to miesiąc lisa. To wtedy dzieciaki w szkołach i przedszkolach robią specjalne flagi i darują je bogu Kodomo No Inari, który pod opieką ma właśnie pociechy w Kraju Kwitnącej Wiśni. A więc jak widać lisek może być dobry, tylko trzeba go dobrze obłaskawić. Zresztą jak wszystkie zwierzątka… i kobiety ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz