Trzy dni temu był post o opium w sztuce – teraz czas na inny orientalny temat. A właściwie “orientalny” w XIX-wiecznym rozumieniu tego słowa. Orientalizm to bowiem nie tylko prąd w literaturze i sztuce, który ogranicza się do fascynacji nowymi terytoriami i ludami. To nie tylko próba ukazania odmiennego świata od tego, z jakim Europejczycy stykali się dotąd na co dzień. Jak dwa lata temu słusznie podkreśliła Katarzyna Brataniec w książce “Zachód i Islam. Dylematy relacji”, orientalizm “rozumiany jako idea kształtująca rzeczywistość nie zyskałby takiej siły oddziaływania bez istnienia kolonializmu” (op. cit., s. 139). To niestety dzięki temu, że biały człowiek mylnie sądził, że może (i że ma ku temu jakiekolwiek inne powody poza własną chciwością i żądzą władzy) podporządkować sobie inne kontynenty i narody. Malarstwo, rysunek i grafika nie były więc odseparowane od tego pragnienia i gdy tylko rozszerzały się horyzonty, artyści nie raz podążali ku odległym krainom, by malować inną rzeczywistość.
W poprzednim poście pojawił się obraz “Palacza opium” autorstwa Jeana Lecomte’a du Nouÿ’a. Artysta ten do najwybitniejszych nie należy, ale jak pisałem ma w swoim dorobku kilka niezłych obrazów. O dwóch z nich będzie dzisiejszy wpis, zwłaszcza że każdy z nich ma w sobie coś wyjątkowego. Na początek więc warto przyjrzeć się temu, o czym marzą mężczyźni. Co prawda uwodzicielska Liv Tyler znalazłaby się w czołowej dziesiątce snów, ale raczej na słynnym filmie z Michelem Douglasem i Mattem Dillonem oprzeć się nie możemy. Zwłaszcza, że Lecomte przedstawił mężczyznę nietypowego – eunucha.
Przedstawiony obok obraz z 1874 r. wisi obecnie w Muzeum Sztuki w Cleveland. W porównaniu z tym, co przedstawię dalej, tutaj przyznać należy artyście, że rzeczywiście postarał się o oryginalność. Dotąd bowiem w malarstwie europejskim eunuch nie był zbyt wykorzystywanym tematem (zresztą parafrazując słowa byłego wicepremiera, czy eunucha można wykorzystać?). No dobra, dość nabijania się z ludzi, z którymi nie chciałbym się zamienić na miejsca (także te wrażliwe). Jeśli przyjrzymy się malowidłu francuskiego artysty, to dostrzeżemy wręcz jego pragnienie realistycznego przedstawienia postaci. Kastracja poza tym, że pewnie niezbyt przyjemna, powodowała też poważne zmiany w wyglądzie. Gdy jądra ucinano dzieciom, sztucznie wydłużano im młodość i zachowywali dotychczasowy głosik. Gdy jednak miało to miejsce w wieku już bardziej dojrzalszym, osoba taka miała dużo większe tendencje do otyłości. Z obrazu Lecomte’a widzimy, że raczej ów mężczyzna stracił “małe co nie co” już pod koniec dzieciństwa.
Starożytni Grecy wierzyli, że jądra bobra mogą być świetnym lekiem. Polowali więc na te zwierzaki, a nawet stworzyli własną legendę, że bóbr niczym niektóre jaszczurki porzuca część swojego ciała, by odciągnąć uwagę drapieżcy i samemu umknąć bezpiecznie. Stąd też się wzięło pojęcie kastracji (od łac. castor – bóbr). Tym oto sposobem kolejni autorzy encyklopedii starożytnych i średniowiecznych (jak Pliniusz, Izydor z Sewilli czy Gerard z Walii) opisywali dzielne boje bobra zaatakowanego przez przeciwnika. Co jednak bardziej interesujące, to fakt, jak traktowano kastratów na dworach sułtana czy na terenie obecnego Bliskiego Wschodu. Cieszyli się oni estymą i szacunkiem, a nie pogardą za bycie “niepełnymi” mężczyznami. Takiego też faceta widzimy na obrazie analizowanego przez nas artysty. Bogaty, wypoczęty, mogący pozwolić sobie na zażywanie opium ze znanej nam już długiej fajki, jaką Lecomte przedstawił kilkanaście lat później. A jednak jest to człowiek samotny, żyjący marzeniami, których nie może zrealizować. Obok niego krąży wizja pięknej kobiety, obnażającej się niczym mieszkanki pilnowanego przez niego haremu. Może więc Lecomte odwołuje się tutaj do Ingresa, który malując piękne odaliski oddał je niejako we władzę widzowi, mogącemu kontemplować ich kształty i jasną cerę. Francuski malarz idzie więc krok dalej i pyta o to, jakie jest życie tego, który usługiwać musi kochanicom sułtana lub wezyra. Wreszcie w tle pojawia się chłopiec z nożem symbolizującym krwawe rzezanie – czynność, która uwarunkowała całe życie śniącego mężczyzny. Może więc sam jak palec eunuch marzy o rodzinie, żonie i dziecku, szczęściu, które jest ulotne jak dym z trzymanej przez niego fajki…
Trop z Ingresem oczywiście okaże się słuszny. Widać to chociażby na tym malowidle o niezbyt kreatywnej nazwie “Biała niewolnica” (1888, Muzeum Sztuk Pięknych w Nantes). Kobieta siedzi sobie spokojnie na poduszkach, przykryta częściowo suknią. Z ust puszcza parę, a kiedy przyjrzymy się dokładniej, widać od razu, że trzyma w rękach jakiegoś skręta (miejmy nadzieję, że to tylko tytoń…). Nie to jednak jest kluczowe w tym dziele, lecz dialog Lecomte’a z tradycją. Mógłby spokojnie odwołać się do licznych prac Ingresa, gdzie malarz ten podziwiany przez wszystkich za umiejętność kompozycji, przedstawia pół-nagie kobiety. W “Łaźni tureckiej” czy innych tego typu malowidła jawi się nam nowy typ kobiecego piękna. Uśmiechnięte, czekające z zapartym tchem na wejście swojego kochanka, szykujące się na to niczym Julia na przybycie Romea. I chociaż kryje się za tym niezbyt skrywany erotyzm i redukcja roli niewiasty jedynie do dawczyni cielesnych doznań, to jednak prace Ingresa trudno uznać za błahe i niezbyt dostojne. Lecomte wyszedł więc z tego założenia i stworzył dzieło podobne, ale odpowiadające na zupełnie inne pytania. Mamy tu bowiem kontrast między kobietą o mlecznobiałej skórze, a jej ciemną służącą. Czyżby więc artysta odwoływał się tu do “Olimpii” Maneta, gdzie sytuacja jest analogiczna? Gdzie europejskiej kurtyzanie usługuje niewolnica o jeszcze niższym statusie społecznym? Niższym tylko z tego powodu, że jest Afrykanką, bo żadnej innej odpowiedzi (poza pewnym gustem co do pojmowania piękna) artyści nie chcieli pozostawić odbiorcy.
Ci, którzy czytali tego bloga od początku, pamiętają pewnie, że zacząłem wpisem o męskiej dominacji w obrazach francuskich początku XIX w. (dla przypomnienia link). “Jowisz i Tetyda” z 1811 r. Ingresa, których oglądać możemy w Mueée Granet w Aix-en-Provence, pokazywało jak bardzo w malarstwie tego czasu kobieta musi się starać (i rozebrać), by zwrócić na siebie męską uwagę. Jowisz siedział niezłomny, nawet nie rzucił kątem oka na całkiem urokliwe dziewczę, które próbuje łaskotać go brodzie i wytrącić z równowagi. Jeśli jednak spojrzymy na samą Tetydę i jej anonimową odpowiedniczkę z haremu podobieństwa wydają się uderzające. Znowu widzimy siedzącą kobietę, znów od tej samej strony, ba, nawet rysy twarzy są całkiem podobne (chociaż Lecomte wykorzystał już dużo późniejszy ideał urody z bardziej wydętymi ustami). Widać więc, skąd czerpał inspirację, zaś nawet te same chwyty jak ułożenie ręki, by zasłonić (i zarazem odsłonić) połowę piersi wskazują na to, że nie bał się odwoływać do Ingresa. Wreszcie szata, która okrywa tylko połowę ciała, która wije się wokół, niejako zaznaczając przestrzeń przynależną tylko i wyłącznie przedstawionej kobiecie.
Trochę to zaskakujące, że orientalizm był niejako jednym z ostatnich nurtów akademizmu. Mnie osobiście dziwi to, że w bólach wypracowana koncepcja sztuki wręcz idealnej, uwzględniającej kompozycję, kolor i długi namysł nad bryłą, swoje apogeum osiągała w tematach, które były względnie obce światu, który tę koncepcję wypracowywał. Z drugiej strony Lecomte nie był takim sobie artystą, lecz malarzem, który uwzględniał w swych pracach wiele różnych kulturowych wątków. I chociaż patrzył na inne społeczeństwa przez pryzmat akademickiego wykształcenia, to jednak niektórym jego pracom nie sposób odmówić oryginalności i umiejętności tworzenia porywającej wizji odległych krain. O tej specyficznej umiejętności świadczyć może chociażby to, że gdy zatrzymał się w Bukareszcie (jego brat był architektem na dworze rumuńskim) stworzył freski i obrazy w stylu bizantyjskim. Pierwszą zaś jego pracą był obraz w tematyce egipskiej, oparty na “Le Roman de la Momie” Theofile’a Gautiera i to namalowany w czasie, gdy młody artysta jeszcze nawet nie marzył o podróży do Egiptu. Udało mu się wreszcie ten cel zrealizować, ale zaskakiwać może to, że dla stworzenia świetnego orientalnego obrazu w XIX w. nie było to konieczne. Wystarczała odpowiednia konwencja i zgodność z wiedzą ówczesnych historyków…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz