środa, 16 lutego 2011

Granice wolności

Jak przynajmniej część Czytelników wie, moja magisterka dotyczyła tematu plakatów I wojny światowej. Jej mikrocząstkę już zdążyłem raz wykorzystać w poście na temat negatywnych przedstawień Niemców  w postaci goryla (link), a właśnie z bólem próbuję przerobić jeden z rozdziałów pracy na artykuł naukowy – oraz dodać masę megaważnych faktów, które spowodują, że za kilka lat popularnością przebiję Aby Warburga <ironia>. A tak poważnie, to dziś będzie także o plakatach I wojny światowej. Ale zajmę się zupełnie innym wątkiem, choć plakat amerykański ponownie będzie dla mnie podstawą. Ale nie byłoby posta, gdybym oczywiście w kulturze masowej nie znalazł odwołania do tego problemu. A jest ono w niezbyt dobrej, chociaż znośnej, płycie Ares Kingdom o nazwie “Incendiary”, która ujrzała światło dzienne bodajże pod koniec 2010 r. Jak widać, po raz kolejny mój ulubiony gatunek muzyczny nie stworzył dobrej okładki i muszę posiłkować się czymś, co zwie się thrash lub death metalem. Dla przypomnienia posty o nawiązaniach między okładkami płyt a sztuką były już parokrotnie (w przypadku Rodina: link i rzeźby średniowiecznej: link).

ares-kingdom-incendiary-2010

Widać muszę rzadziej wpadać do “Empiku” czy podobnych sklepów, skoro kiedy tylko się pojawię, moim oczom jawi się płyta, która potem ląduje na blogu. Tym razem z powodu odwołania do jednego z plakatów, którego co prawda nie dane mi było umieścić w pracy magisterskiej, ale liczę, że w doktorskiej na pewno i nim napomknę. Na wstępie jednak krótkie info na temat zespołu pochodzącego z Kansas City. Czterech facetów prezentuje się zwykle na zdjęciach “nienajwybitniej” (jakby to powiedziała moja kumpela Ewa), ale już w muzyce trzymają jakiś poziom, choć mnie nie ruszyli. Pierwsze demko wyszło w 1997 r., a na razie w dorobku mają dwie duże płytki: “Return to Dust” z 2006 r. i wspomniane “Incendiary” (2010). No dobra, zespół przedstawiony, czas przejść do prawdziwej sztuki ;-)

Tym, co przede wszystkim rzuca w oczy, przy kontakcie z tą okładką jest temat. Statua Wolności, symbol dobrobytu i jakichś tam idei (zwanych przez Amerykanów zbiorczo “what we stand for”) jest świadkiem zniszczenia pobliskiego miasta. Jeszcze niezburzona, ale już otoczona gruzami stanowi ostatni bastion oporu przeciwko najeźdźcom – płynącym po wodzie statkom wroga, a przede wszystkim samolotom. Samolot w tym okresie stał się synonimem technicyzacji wojny na równi z czołgiem czy wielkimi działami, które siały w 1918 r. postrach na rogatkach Paryża. Zresztą plakat ten wpisuje się w szereg podobnych przedstawień propagandowych. Część z nich przedstawia urokliwe młode dziewczęta opatulone flagą lub nią wywijające i zachęcające widza do kupienia obligacji wojennych lub wstąpienia do wojska. Inne kontrastują natomiast symbole wolności i demokracji (Statua z Liberty Island pełni tu kluczową rolę) z gigantycznym wrogiem, który zamachuje się, by ją obalić. Takie rozwiązanie zastosowali np. Amerykanie tworząc plakat przeznaczony do rozwieszenia na posiadanych przez nich Filipinach. I pomyśleć, że takie przedstawienia do dziś egzystują w kulturze Stanów, a wiara w demokrację w komiksach Kapitana Ameryki i Wonderwoman przewyższa chyba przemyślenia na ten temat u obydwu Bushów.

Liberty-shall-not-perish-Pennell

A oto oryginał, który albo zespół, albo grafik, wykorzystał do stworzenia wspomnianej okładki. Plakat ten autorstwa Josepha Pennella powstał w 1918 r. w związku z czwartą pożyczką wojenną. Warto dodać, że ogólnie pożyczek w Stanach Zjednoczonych było pięć, a oprocentowanie tego, co kupujący bony wpłacali do banków rosło stopniowo od 3 procent do ponad pięciu. Ostatnią nazwano nawet “Victory Loan” (początek 1919 r.) i miała ona wspomóc przestawienie się przemysłu z powrotem na produkcję przede wszystkim cywilną. J. Pennell odniósł się jednak na początku drugiej połowy 1918 r. do sytuacji, która powszechnie wykorzystywana była w propagandzie tego okresu. Wydawać by się mogło, że plakat ten ilustruje wizję świata niemieckiej dominacji – świata, w którym zagrożone są wszystkie podstawowe wartości, które zwykle zwiemy “ludzkimi”. Niczym barbarzyńca, wróg zamachuje się na całą ówczesną cywilizację, symbolizowaną przez płonące wieżowce Nowego Jorku. Łatwo jednak zauważyć, że taka opcja nigdy w okresie I wojny nie wchodziła w grę, a jednak była szeroko eksploatowana przez artystów propagandowych.

Joseph Pennell był tylko jednym z wielu, którzy tak postanowili działać na potrzeby chwili. Jak większość propagandzistów, którzy zajęli się plakatem w tym okresie, zaliczył co najmniej kilkuletni okres pracy w drukarniach i dla czasopism ilustrowanych. W sumie, jeśli przyjrzeć się plakatom I wojny światowej, to najlepsi artyści (czyli zakładamy, że akademiccy) pracowali na użytek propagandy w Rosji, Włoszech i Austro-Węgrzech. O ile jednak po zmianie ustroju i przejęciu władzy przez bolszewików mało który chciał się przyznać do współpracy z obalonym "reżimem”, to w Wielkiej Brytanii czy Stanach Zjednoczonych mało kto mógł się pochwalić takim dossier. W zamian Amerykanie opracowali nowe rozwiązania, które potem stały się podstawą zadań dla artystów w ramach sztuki New Dealu oraz w trakcie II wojny światowej. Wróćmy jednak do Perrella… Tuż przed wojną bliżej mu było, jako jednemu z niewielu, do sztuki wysokiej niż ilustracji gazetowych Christy’ego czy Josepha Montgomerego Flagga. Ci ilustratorzy tworzyli głównie laski zachęcające mężczyzn do zaciągu, epatujące (w ówczesnej ocenie) nadmiernym erotyzmem. Dziś powiedzielibyśmy, że po prostu miały nieco większy dekolt niż pozapinane pod szyję kobiety tamtych czasów. Pennell zaś poszedł w innym, ciekawszym moim zdaniem, kierunku.

ill_028

Oto przykład jednej z jego prac – ilustracji z książki “Mała podróż po Francji”. Niestety jego ilustracje w odcieniach szarości, to jednak widać do czego zmierzał artysta. Konwencja przypomina bardzo dzieła Whistlera podziwianego za jego sposób budowania przestrzeni przy pomocy iluzji atmosferycznego ruchu, zacierania granicy między planami, wreszcie rozmywania kolorystyki tak, że gubi się w sieci zależności między przedstawionymi postaciami i tłem. Niektórzy tłumaczą to wpływem drzeworytów japońskich. Moim jednak zdaniem azjatycki pomysł przetworzony został przez kogoś, kto zostawił trwały wkład w sztukę XIX w., adaptując japońskie rozwiązania na europejski i amerykański grunt. Pennell, jak widać, idzie tym samym tropem, choć akurat prezentuje nieco słabszy poziom od swojego poprzednika, ale nie przeszkodziło mu to zdobyć nagród na Wystawie Światowej w Paryżu w 1900 r. i kolejnej w Saint-Louis w 1904 r.

Dla okresu przedwojennego u Pennella najistotniejsze były tzw. “tematy miejskie”, a więc to, co obecnie moglibyśmy nazwać początkiem fascynacji miastem jako pewnego rodzaju wizualnym organizmem. W tym czasie futuryści mówili o “mieście, masie, maszynie” (tak a propos moja znajoma chciała w  ten przekorny sposób nazwać swoją magisterkę o budynkach wag miejskich w czasach nowożytnych, ale promotor się nie zgodził…), inni zaś widzieli w drapaczach chmur Sullivana nadchodzącą świetlaną przyszłość już w teraźniejszości. Odnosząc się do dzisiejszej kultury wizualnej, nie bez powodu superbohaterowie komiksów i powstałych na ich podstawie filmów żyją w wielkich metropoliach. Wizja przeszklonych miast, znana u nas z dzieła Żeromskiego, na przełomie XIX i XX w. powoli wgryzała się w amerykańskie umysły jako koncepcja sztuki amerykańskiej. Sztuki, która w latach 30. XX w. zastąpiono została specyficzną formą malarstwa, a potem jako “sztukę narodową” krytycy uznali ekspresyjną abstrakcję Pollocka…

Odrąbanie Statui Wolności głowy na plakacie można też odnieść do wydarzeń z życia Pennella z 1918 r. Zbieracz (wraz z przyjaciółmi) wszystkiego co wyszło spod ręki Whistlera (finalnie prace te przekazane zostały Bibliotece Kongresu) w lutym 1918 r. zrezygnował z Klubu Artystów w Filadelfii pod wpływem jednego z wydarzeń w tym mieście. Artyści bowiem podzielili się na dwa obozy odnośnie zdarzenia mającego miejsce w jednej z kantyn. Doszło tam do zniesławienia pod wpływem alkoholu amerykańskich oficerów przez ich brytyjskich odpowiedników. Jak widać coś, co jeszcze kilka lat wcześniej obrócono by w żart (lub w najgorszym wypadku wyjaśniono sobie “na zewnątrz”) w 1918 r. stało się sprawą publiczną. Dla Pennella zaś skończyło się to tym, że Uniwersytet w Pensylwanii zrezygnował z nadania mu tytułu honoris causa, a Marynarka Wojenna zamówienia na ilustracje ich flotylli. Tak więc jedną z niewielu prac z tego okresu, która ukazuje polityczne zaangażowanie artysty, jest wspomniany plakat, stanowiący obecnie podstawę dla okładki thrash metalowego zespołu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz