Ponoć to istnienie ciała powoduje, że ludzie muszą jeść, a jeśli dobrze gotują, to może i nawet skosztować niebywałych pyszności (mi niestety nie udało się posiąść tej umiejętności - jak rozdawali talenty, to stałem w innej kolejce...). Rodzi się zatem pytanie, co z takimi istotami, które składają się tylko z ducha lub duszy (jak choćby anioły). Czy muszą jeść, czy też może - w przypadku aniołów - wystarczy im sycić się chwałą Bożą? Oczywiście i na to pytanie próbowała odpowiedzieć średniowieczna i nowożytna "nauka". Zatem dzisiejszy wpis będzie o związkach aniołów z jedzeniem.
Podróż w poszukiwaniu aniołów i smacznego "papu" należałoby rozpocząć od Fiesole, niegdyś świetnie prosperującej mieściny położonej niedaleko Florencji. Jak to jednak często bywa w przypadku dzieł sztuki, ołtarz, którego fragment predelli przedstawiony jest obok, nie znajduje się w swoim pierwotnym miejscu, lecz w Luwrze. W latach 1434-1435 Fra Angelico namalował bodaj najbardziej znany ze swoich ołtarzy przedstawiający Koronację Maryi. To też jedno z pierwszych większych dzieł i chyba najciekawsze ze wszystkich, jakie stworzył w przerwach między modlitwami podczas pobytu w konwencie dominikańskim w Fiesole. Nie dziwi więc, że już rok później przeniesiono go do słynnego San Marco we Florencji.
Przyjrzyjmy się jednak ilustracji, która przedstawia św. Dominika i innych ucztujących bracy. Co ciekawe towarzyszy im para aniołów, która nakrywa do stołu pobożnym braciom. Tym oto sposobem Fra Angelico nie tylko ukazał ich wielkie cnoty oraz skromność, która powodowała, że dostąpili udziału niebiańskich istot nawet przy tak prozaicznej czynności jak jedzenie. Poza interesującym rozwiązaniem formalnym, jakim jest wielka ilość "pustki" w tym fragmencie ołtarza (podłoga i ściany bez żadnych ozdobników), zilustrował też jedną z mniej znanych legend o założycielu zakonu. Pewnego bowiem razu poinformowano św. Dominika, że klasztor nie posiada już żadnych zapasów, a nowe zbiory prawie zupełnie się nie udały. Święty podjął jednak decyzję, by zebrać braci w refektarzu, gdzie pogrążyli się jak zwykle w modlitwie przed posiłkiem. Wówczas do izby weszła para nieznanych nikomu młodzieńców (być może aniołów), którzy wyciągnęli chleb i wino, a nastepnie rozdzielili strawę między zakonników.
Jak widać nie było to szczególnie wystawne jedzenie, ale odpowiadało mniszej skromności. Co więcej legenda nie podaje nam informacji, co w takim razie przypadło dominikanom na kolację, a także nie wiemy, czy młodzieńcy samo coś jedli. Z "Księgi Rodzaju" wynika, że raczej pasują im produkty mączne i wysokobiałkowe, co przedstawił na ukazanej obok ilustracji amsterdamski malarz, Gebrand van den Eeckhout. Obraz "Abraham i trzej aniołowie" z 1656 r. wisi w sali niderlandzkiego malarstwa w petersburskim Ermitażu. Przedstawia znaną dość scenę, gdy w gościnę do biblijnego patriarchy przybyło trzech nieznanych mu ludzi, którzy okazali się finalnie nie być istotami ludzkimi, lecz Boskimi posłańcami. Zgodnie z treścią "Pisma" Abraham ugościł ich ciastem z trzech miar najczystszej mąki, podpłomykami, mlekiem, twarogiem oraz "tłustym i pięknym cielęciem". Jak na ówczesne czasy wykazał się więc Abraham niebywałą gościną, z czego (jak widać w pracy Eeckhouta) skrzydlaci wysłannicy nie omieszkali nie skorzystać.
Jedna z moich koleżanek jest tak wielkim geniuszem w kuchni (a już w ogóle ciasta i kanapki robi niemożebnie smakowite), że jestem skłonny uwierzyć, że aniołowie najlepiej czują się w kuchni. Taką sytuację przedstawił Bartolome Esteban Perez Murillo w pracy z 1645 r., która zamówiona została przez franciszkanów z Sewilli do klasztornego wirytarza. Obraz "Kuchnia anielska" jest jednak tylko jednym z trzynastu malowideł przedstawiających dzieje hiszpańskich mnichów z tego zakonu. Niemniej sam pomysł jest o tyle interesujący, że nie sposób o tej pracy nie wspomnieć. Ilustruje ona legendę o tym, jak zgubne dla żołądka może być zbytnie zagłębienie się w kontemplację ;-) Tym razem żarliwie modlącemu się mnichowi pomogli aniołowie, ale cóż będzie następnym razem? Lewitującą w aureoli postacią jest Francisco Perez z miejscowości Alcala - tej samej, z której wywodził się XV-wieczny św. Jakub, na którego cześć nazwę nosi jedno z większych kalifornijskich miast.
Francisco Perez, jak na gorliwego mnicha przystało, miał nie tylko obowiązki wobec niebiańskiej posługi, ale także odpowiedzialny był za gotowanie posiłków wszystkim współbraciom. Niemniej zdarzyło się, że te pierwsze obowiązki pewnej nocy przeważyły, zaś ekstaza była tak głęboka, że nie przygotował śniadania dla pozostałych franciszkanów. Z pomocą jednak cudownie przybyli aniołowie, którzy jak widać na obrazie Murilla zabrali się za podgrzewania kociołka, dodawanie przypraw, cięcie warzyw i krojenie pieczystego. Trzeba przyznać, że mają w tym dużo wprawy, skoro obyło się bez rozgardiaszu, ale być może dźwięki krzątania się były na tyle zaskakujące, że część mnichów obudziła się i była świadkiem tego nietypowego cudu. Jeśli więc do tej nietypowej sceny dodamy świetne chiaroscuro autorstwa Murilla, nie sposób nie zrozumieć, dlaczego także ta praca (analogicznie jak u Fra Angelica) otworzyła przed malarzem wrota wielkiej kariery.
Cóż, widać, że także w jedzeniu aniołom blisko do ludzi i potrafią oni z pasją poddawać się tej czynności. Szkoda tylko, że niewiele jest obrazów, za wyjątkiem scen z Abrahamem czy "Trójcy Świętej" (jak u A. Rublowa), by aniołowie konsumowali podane im smakołyki. To jeszcze bardziej zbliżałoby je do nas i pozwalało traktować niektórych z nich bardziej jako partnerów i przyjaciół, niż stróżujących opiekunów. Ale można też nie wierzyć w anioły... tylko czemu negować bytność tak fascynujących istot?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz