Po kilkudniowej mojej nieobecności na blogu (wynikającej z niezwykle wymagającego weekendu) czas na kolejnego posta - tym razem o problemie dość rzadko podejmowanym przy analizie dzieł sztuki z okresu średniowiecza. Nie da się ukryć, że w trakcie tych dziesięciu wieków dominacji religii nad życiem człowieka, zdarzało się niedoskonałej istocie ludzkiej grzeszyć, kiedy wędrowni kaznodzieje tego nie widzieli. A jak wiadomo, przeciętny mężczyzna ma dwa pragnienia ("lulu" i "papu", chociaż w XX w. doszła do tego Liga Mistrzów), to dziś będzie o tym pierwszym pragnieniu. Na ile zatem z dzieł sztuki możemy powiedzieć coś na temat "najstarszego zawodu świata"? Aby choć trochę rozwiązać tę zagadkę, udajmy się najpierw do Melverode (dzielnicy Brunszwiku), gdzie znajduje się kościół św. Mikołaja. Ten ze wszystkich świętych miał z "kobietami upadłymi" największy kontakt.
Oto fragment fresku przy jednym z okien tej świątyni. Ilustruje on powszechnie znany fragment legendy o św. Mikołaju, który stanowił podstawę dla jego obecnego kultu. Jak wiadomo przyszły biskup Mitry pochodził z bogatego rodu i był niezwykle czuły na punkcie ludzkiej niedoli. Nie chcąc się zbytnio narażać, postanowił więc incognito wspierać potrzebujących, podrzucając im różne podarunki. Najpierw zaczął od kobiet, jak na dżentelmena przystało ;-) Jeden z mieszkańców Patary utracił cały swój majątek i nie miał na posag dla swoich trzech córek. Te w takiej sytuacji mogły zejść na złą drogę, od czego święty postanowił je uchronić. Najpierw podrzucił jednej sakiewkę (lub w innej wersji legendy kulę) i najstarsza z nich dzięki temu znalazła mężczyznę swojego życia. Podobnie uczynił w przypadku pozostałych dwóch sióstr. Tak mu się to pomaganie spodobało, że w analogiczny sposób opiekował się innymi osobami, co jak wiadomo zaprowadziło go aż do funkcji biskupiej.
Z łatwością więc przedstawienia mężczyzny z trzema złotymi kulami (szczególnie popularne w pierwszej połowie minionego tysiąclecia) interpretować można jako wizerunki św. Mikołaja. Problem był jednak znacznie głębszy, bo prostytucja, podobnie jak to ma miejsce dziś, znacznie odbiegała od postulowanej moralności społeczeństwa. Z jednej strony była symbolem ułomności ludzkiego charakteru i duszy, a z drugiej - nie pozwalała na włączenie kobiet oddających się temu procederowi w system chrześcijańskiego społeczeństwa postulowany przez Ojców Kościoła, a potem scholastyków. Dlatego też o średniowiecznej prostytucji nie mamy wielu danych, a pierwsze w miarę wiarygodne informacje pochodzą z X-XI wieku. Intensyfikacja zjawiska nastąpiła w związku z postępującą urbanizacją. Kobiety często zmuszone były do prostytucji przez swoją sytuację materialną, ale co ciekawe zjawisko to dotyczyło głównie tej płci. Mężczyzn sprzedających swoje ciało było o wiele mniej niż przedstawicielek płci pięknej.
Jeden z XV-wiecznych paryżan pisał, że w jego rodzinnym mieście, liczącym podówczas około 200 tysięcy mieszkańców, 5-6 tysięcy kobiet trudni się zadowalaniem pragnień seksualnych ludności. Nie każda jednak kobieta poświęcała się tylko temu - wiele z nich w ciągu dnia wykonywało inne prace, przede wszystkim związane z prostym rzemiosłem. Wyjątkowo wiele informacji dostarczają nam akta sądowe, z których wynika, że ponoć w Dijon aż 27 procent kobiet lekkich obyczajów było ofiarami zbiorowych zgwałceń, zaś mniej więcej połowa była przymuszana do uprawiania nierządu. Brrr, przerażające! Mając na uwadze ówczesny wiek wychodzenia za mąż, nie powinno nas to dziwić (choć i tak z XXI-wiecznej perspektywy ciężko to sobie wyobrazić), niemniej aż 1/3 wszystkich prostytutek w Dijon nie miała skończonych piętnastu lat, a średnio nierządnice rozpoczynały swoją "karierę" jako siedemnastolatki.
"Portret nieznanej kobiety" (zwany też "Portretem kurtyzany") pędzla Vittore Carpaccio, znajdujący się w rzymskiej Gallerii Borghese, to właśnie taki przykład kobiety parającej się tym zawodem, chociaż nie jest to takie pewne. Przyjrzyjmy się zatem dokładnie jej atrybutom, gdyż osobiście nie wydaje mi się, byśmy mieli tutaj do czynienia z kobietą lekkich obyczajów, jak jeszcze kilka dziesięcioleci temu sugerowali niektórzy historycy sztuki. Zacznijmy od biżuterii. Perła była symbolem Maryjnej czystości, więc średnio pasuje to kobiecie, która z czystością duchową (i w pewnej mierze cielesną) ma niewiele wspólnego. Drugi element to sam fakt występowania biżuterii. Średniowieczne przepisy bardzo dokładnie regulowały stroje, jakie nosić mogli poszczególni członkowie społeczności. Problemem było jednak traktowanie tych, do których społeczność nie chciała się przyznać - wyrzutków, jak Żydzi czy trędowaci. Analogicznie czyniono to z prostytutkami, w przypadku których starano się narzucić im konkretny styl ubierania się, by były łatwo widoczne. I tak w Londynie nie mogły nosić sukni z podszewką, w Augsburgu musiały mieć zielone szarfy, a w Mediolanie czarną pelerynę. Dodatkowo zakazano nierządnicom także noszenia biżuterii, twierdząc (moim zdaniem słusznie), że przyciąga ona męski wzrok i wzmaga pożądanie. Jednocześnie miało to też przeciwdziałać odnośnie tego, jak kobiety postrzegały prostytutki - brak zbytków miał pokazywać, że z trudem wiążą one koniec z końcem i odstraszać przed zejściem na złą drogę. Jak z łatwością jednak można przeczytać w "Dekameronie" czy przede wszystkim w "Ragionamenti" Pietra Aretino, Włoszki cnotliwością nie grzeszyły...
Powstała na początku XVI w. grafika przedstawiająca wenecką kurtyzanę z Amorem odnosi się do tego, z czego Serenissima była znana. Obraz V. Carpaccia prawdopodobnie przedstawia także Wenecjankę, ale to w tej rycinie ukazano nałożnicę wyższych sfer miasta bez murów.Przeciętnym miłośnikom ziemskich igraszek daleko jednak było do korzystania z jej usług. Dla nich miasta, chcąc kontrolować "kto, z kim i dlaczego", tworzyły lokalne domy rozpusty, co miało także swój utylitarny charakter - pozwałało powstrzymać rozprzestrzenianie się chorób i zawsze było na kogo zwalić winę (jakby co). Za suterenerów robili specjalni miejscy urzędnicy, którzy pod koniec miesiąca zbierali kasę od dziewczyn do specjalnej puszki, a potem dzielili każdej "pracownicy" i sprzątaczom ich dole. A że podziały nie zawsze były sprawiedliwe, to chyba nie trzeba nikogo przekonywać. Z tych to powodów niektóre miasta na kontynencie, zwłaszcza te północnowłoskie, tworzyły własne przepisy określające, ile każda kobieta ma otrzymać miesięcznej wypłaty.
Jeszcze bardziej zaskakującym jest fakt, że niektóre domy rozpusty umiejscowione były na gruntach należących do Kościoła. Podyktowane to było faktem, iż w ten sposób unikano podlegania prawu miejskiemu, a przede wszystkim Inkwizycji. Z drugiej strony właściciele takich erotycznych instytucji musieli zapewnić, że w posiadanych przez nich budynkach nie będzie się działo nic "zbytnio" zdrożnego (czyli np. uprawianie seksu przez dwie osoby tej samej płci). Dość szybko przekonano się jednak, że tego rodzaju interes bardzo się opłaca i niektórym duchownym przestało wystarczać jedynie sprawowanie "opieki" nad lokalnym "burdelem". Przykładowo w 1309 r. biskup Strasburga, Jan, postanowił z własnej kiesy zbudować taki dom rozpusty, który generowałby zyski dla diecezji. W podobny sposób niewola awiniońska spowodowała, że ruch w "interesie" rozwinął się w XIV w., a jeden z najbardziej znanych domów (ze względu na klientelę) nosił zwyczają nazwę Opactwo.
Poza św. Mikołajem przedstawień kobiet lekkich obyczajów nie ma wiele, zaś kurtyzany w obrazach i rycinach na większą skalę pojawiły się dopiero pod koniec średniowiecza, gdy rozluźnieniu uległy niektóre więzy moralne. Słynny obraz Jeana Fouquet "Madonna z Dzieciątkiem Etienne'a Chevalier" (link) przedstawia prawdopodobnie metresę Karola VII, Agnes Sorel. Rafael malował swoją Fornarinę, z którą też wiązał go nieformalny romans, a wizerunek Simonetty Vespucci został wykorzystany przez Botticellego w "Narodzinach Wenus". To jednak był inny typ kobiety niż te biedne chłopki czy mieszczki, które jedynie w ten sposób mogły zarobić na chleb dla siebie i swoich dzieci. Kiedy ubóstwiano niedościgłe, czasem nieosiągalne obiekty uczuć w kolejnych pieśniach trubadurów i listach zrównujących je z rzymskimi nimfami, wielu mężczyzn nie miało skrupułów, by rozładować napięcie z kimś o niższej pozycji społecznej. Smutne to, ale ale prawdziwe... Na szczęście potem pojawiła się epidemia "francuskiej choroby", a ona spowodowała drastyczną zmianę w podejściu do korzystania z kobiecych wdzięków. Ale o tym był już post parę miesięcy temu (link).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz