Dziś moje 25. urodziny! ;-) Z tego powodu też post będzie dość nietypowy, bo nie będzie dotyczył jednego tematu, lecz tego, co znani artyści porabiali mniej więcej będąc w moim wieku. I tak np. to właśnie w okolicy dwudziestych piątych urodzin pojawia się pierwsza reprodukcja obrazu Francisa Bacona i to w książce autorstwa największego wówczas brytyjskiego historyka sztuki - Herberta Reada. Przyjrzyjmy się więc tym wydarzeniom na początek.
Zanim Bacon zaczął tworzyć swoje fantastyczne "Ukrzyżowania" czy umieszczony obok obraz inspirowany malowidłem Velazqueza przedstawiającym papieża Innocentego X, imał się wielu zawodów, zaś jego życie nie do końca było usłane różami. Do szkoły chodził (eufemistycznie mówiąc) dość nieregularnie i tylko w nielicznej części tych przypadków mógł się Francis usprawiedliwiać napadającymi go atakami astmy. Tym akurat więc różnił się ode mnie, jako że ja osobiście wolałem nie opuszczać żadnych zajęć i zwykle przychodziłem na nie przygotowany. No cóż, ale to na szczęście o Francisie, a nie mnie powstają i powstawać będą książki... Był on bowiem dość niesfornym dzieckiem, a ojciec (jak na wojskowego przystało) próbował trzymać pięcioosobową trzódkę potomstwa żelazną ręką. Kiedy więc w rodzinie byłego żołnierza i hodowcy koni wyścigowych przyłapano Francisa przymierzającego w wieku szesnastu lat sukienkę matki, rodzina postanowiła wyrzucić z domu krnąbnego syna. Tym oto sposobem zdany tylko na siebie Francis w wieku siedemnastu lat pojawił się w Londynie.
Moje życie przebiegało o wiele spokojniej, a wiele osób ma o mnie opinię "aniołka", chociaż dużo mi brakuje do tego, by uznać tę opinię za uprawnioną. Rodzina Bacona w czasach jego młodości przenosiła się między Anglią a Irlandią, w moim wypadku było tylko jedno przemieszczenie - z Bułgarii do Polski. No i fakt, że w wieku osiemnastu lat zmieniłem miejsce zamieszkania (na Poznań) jest zasługą mojej rodziny, która, w przeciwieństwie do tej, jaką miał Bacon, chciała mnie wspierać w moich dążeniach. Ale wróćmy do Londynu i roku 1926. Ojciec polecił opiekę nad Francisem jednemu ze swoich przyjaciół, który wraz z przyszłym artystą zwiedził w ciągu kilku kolejnych lat Berlin i Paryż. Z tej podróży Bacon wrócił odmieniony: chciał być surrealistą, chciał być jak Picasso (pomińmy fakt, że sztuka Picassa nie do końca odpowiada Bretonowskiej definicji surrealizmu). Na Baconie wielkie wrażenia odcisnęła też sztuka dawna, a przede wszystkim ekspresja "Rzezi niewiniątek" Nicolasa Poussina oraz znany surrealistyczny film "Pies andaluzyjski" Luisa Bunuela. Jednakże na sukces Bacon musiał jeszcze parę lat poczekać.
Mało który młody artysta potrafi wyżyć z pracy swoich rąk, toteż Francis pracował jako dekorator, ale także jako recepcjonista, kucharz czy kamerdyner. W 1929 r. udaje mu się jednak doprowadzić do pierwszej indywidualnej wystawy (we własnej pracowni), która pozostaje bez większego echa, choć pokazuje, że Bacon może być dobrym dekoratorem wnętrz. Na artyście jako malarzu poznaje się jedynie niejaki Eric Hall, poznany w Bath Club, gdzie Bacon pracował jako osoba odpowiedzialna za łączenie połączeń telefonicznych (kojarzycie pewnie te stare dokumenty z ludźmi wsadzającymi kabelki w poszczególne otwory, by połączyć dwóch rozmówców). Inne zawody dają jeszcze więcej do zastanowienia. Niecały rok wcześniej w dziale ogłoszeń "Timesa" Bacon zamieścił swoją ofertę jako "gentelman's companion". Niektórzy badacze biografii malarza uważają więc na tej podstawie, że w ten sposób objawiła się homoerotyczna natura Bacona, która też stanowiła podstawę przymierzania sukienek matki...
Wielki Kryzys spowodował, że Bacon najpierw jeszcze raz wyjechał do Niemiec, a gdy wrócił nie potrafił przez parę lat znaleźć dla siebie miejsca. Dzielił studio z mniej znanymi obecnie malarzami i właściwie utrzymywał się z pracy jako dekorator. O jednej ze swoich zleceniodawczyń pisał nawet, że "zawsze dawała mu się najeść u siebie do syta", tak więc można przypuszczać, że bliski był powszechnej wówczas tendencji "pracy za jedzenie". Dopiero pod koniec 1933 r. zaczął tworzyć "Ukrzyżowania", które były jego pierwszym artystycznym sukcesem. Wystawione przez Mayor Gallery zwróciły uwagę mediów i krytyków, a wspomniany Herbert Read w jednej z najbardziej znanych swoich książek zestawił obraz Bacona tuż obok reprodukcji podziwianego przez młodego artystę Picassa. Jeśli dodamy do tego zaproszenie na Międzynarodową Wystawę Surrealistów na przełomie 1935 i 1936 r., to widać, że kariera zdawała się nabierać rozpędu. Niestety krytyka obrazów wystawionych przez Bacona nie była miażdżąca, choć dość niepochlebna. Autorzy recenzji obrazy te uznali za "zbyt mało surrealistyczne" (sic!). Dopiero pod koniec II wojny Bacon był bowiem w stanie wznieść się na ten poziom oryginalności, który spowodował, że wzmianki o nim znaleźć można w każdej książce o sztuce nowoczesnej.
Odmiennie przebiegała kariera Balthusa, który okrzyknięty został "cudownym dzieckiem". Urodzony w 1908 r. malarz w roku, w którym obchodził dwudzieste piąte urodziny, namalował swoje najsłynniejsze dzieło - zamieszczoną obok "Ulicę", którą oglądać można w nowojorskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Dzieło to pokazuje zmianę w całym sposobie patrzenia artysty na świat. Pracę o tym tytule stworzył już w 1929 r., lecz miała ona charakter późnoimpresjonistyczny. W tej zaś odczuć można raczej figuratywną abstrakcję, surrealizm, a może nawet inspiracje Nową Rzeczowością. Zamrożenie kadru staje się bowiem symbolem ruchu, zmienności świata i jego wewnętrznej przypadkości. Powiem szczerze: jeśli zastanawialiście się kiedyś jak przedstawić teorię nieoznaczoności Heisenberga w malarstwie, to "Ulica" jest chyba najbardziej odpowiednim do tego obrazem. Ale wróćmy do biografii, bo to ona dziś nas przede wszystkim będzie interesować.
Balthus (czyli oficjalnie Balthazar Klossowski de Rola) podobnie jak Bacon często zmieniał miejsce zamieszkania jako dziecko. Co więcej nie zawsze mógł świętować swoje urodziny, bo na świat przyszedł 29 lutego. Oboje rodziców mieli polskie pochodzenie, aczkolwiek matka była obywatelką pruską (wywodziła się spod Wrocławia), zaś ojciec rosyjskie (mieszkał pod Mińskiem). Kiedy więc malarz Erich Klossowski przeniósł się do największego wówczas centrum artystycznego Europy czyli Paryża, nie było w tym nic dziwnego. Mało kto jednak mógł przypuszczać, że syn prześcignie ojca o kilkanaście długości. Już od małego Balthus spotykał się ze śmietanką artystyczną nowych kierunków sztuki. Do domu jego ojca wpadali Matisse, Denis i Bonnard, którzy szybko zwrócili uwagę na sprawność chłopca. Ojciec od małego uczył go bowiem malarstwa, a potem malarczyk pokazywał swoje prace znajomym ojca. Zachwycony nimi był nawet Monet, u którego rodzina Klossowskich spędziła ostatnie przedwojenne wakacje.
Z racji niemieckiego pochodzenia, gdy tylko wybuchła wojenna gorączka i nacjonalistyczny szał, majątek rodziny został skonfiskowany i z nielicznymi tylko przedmiotami rodzice Balthusa przenieść musieli się do Berlina. Tam też nie było lepiej - w końcu Erich był traktowany nieufnie jako Polak i Rosjanin, a służby wywiadowcze przypuszczały, że działać będzie na rzecz niepodległości Polski. Znów więc wszystko spada na głowę operatywnej matki malarza, Elisabeth, zwanej jednak powszechnie przez wszystkich znajomych jako Baladine. To ona utrzymuje rodzinę, gdy w 1917 r. Klossowscy wyjeżdżają do Szwajcarii, zaś ojciec przestaje pracować jako dekorator berlińskiego teatru. Tam spotykają kolejną ważną osobę w życiu Balthusa - świetnego niemieckiego poetę Rainera Marię Rilke, który także zafascynowany jest malarstwem i rysunkiem. Wraz z chłopcem czytali przemyślenia Zhuangzi (Czuang-Tsy), poza Laozim największego myśliciela taoizmu. Tym oto sposobem chłopiec zafascynowany został myślą Orientu, która obecna będzie w jego sztuce aż do późnej starości, chociaż z czasem zwróci się on bardziej ku Korei i Japonii niż Chinom.
Drugi istotny wątek to kot. W 1935 r. Balthus namalował bodaj swój najsłynniejszy autoportret pt. "Jego wysokość Król Kotów", na którym przyrównał się do tego zwierzęcia. A wszystko zaczęło się od śmierci Mitsou (Miciu), które stanowiło podstawę do stworzenia pierwszego rysunku przez przyszłego artystę. Z czasem rysunków kotów zaczęło przybywać i z pomocą Rilkego (który stworzył przedmowę do książki) zostały one wydane. Tym oto sposobem w wieku 13 lat Balthus zadebiutował na rynku sztuki. Ponadto wtedy powstała seria poświęcona historii miłości według wspomnianego chińskiego filozofa. I pomyśleć, że ja w tym wieku zmagałem się z kontuzją ręki i zmieniałem szkołę...
Kilka lat później Balthus przekazany zostaje w opiekę starych przyjaciół i wraca do Paryża. Bonnard przedstawia go Droutowi, a ten z ociąganiem (ale jednak) załatwia mu wystawę. Podobnie jak Bacon, Balthus zaczął interesować się filmem i także pracował jako dekorator (wzorem ojca w teatrze, gdyż tworzył dekoracje dla Theatre de la Cigale). W wolnych chwilach, a tych ponoć była pewna ilość, bo młody artysta zaniedbywał naukę szkolną, chadzał do Luwru, gdzie również kopiował Poussina i Cezanne'a (tego drugiego spotkał po raz pierwszy w 1913 r. jako pięcioletni chłopiec). Ciekawiło mnie, czy być może w owym muzeum spotkał kiedyś Bacona, ale nie udało mi się dotrzeć do tej informacji. Chociaż faktem jest, że Balthus z Baconem się przyjaźnili, pomimo zupełnie odmiennych charakterów. Bacon - "przyjaciel meneli i prostytutek" (jak swojego czasu napisał o nim Dariusz Czajka: link) - oraz Balthus, wówczas spokojny człowiek, który jednak z czasem uwagę swoją skierował na bardzo młode kobiety, odbił dziewczynę swojemu synowi, a o piętnastolatkach mówił, że są tak stare, że do niczego się nie nadają... Ich wzajemne osobiste nie były szczególnie głębokie i raczej wynikały z tego, że Balthus przyjaźnił się z Giacomettim. Obaj jednak wykazywali wielką wiarę w malarstwo, w fakt, że "nowe otwarcie" i odrzucenie tradycji nie jest jedynym rozwiązaniem. Chcieli się czuć klasykami i kontynuatorami tradycji, tak jak stopniowo czynił to w latach 20. Picasso, oddalając się od kubizmu, dzięki któremu wypłynął.
W wieku 18 lat Balthus sam wyjeżdża do Włoch i swoje kroki kieruje przede wszystkim ku Toskanii. Zaczyna oglądać malarstwo Quattrocenta, a szczególną uwagę przykuwa "Legenda Krzyża Świętego" Piera della Francesci, znajdująca się w Arezzo. Wybór nie wydaje się specjalnie oryginalny, skoro tego artystę ponownie "odkryto" na początku XX w. Inspirował się nim Giorgio de Chirico, pisał o nim Ernest Hemingway (wracał przez Włochy z Wegier i opisywał jakich to okropności dostąpił z rąk "białych"), nie dziwi więc, że i Balthus zwrócił uwagę na tego artystę. Jak miało się później okazać, sposób komponowania i uchwycenia konkretnych scen przyjęty przez Piera, stanie się jednym z głównych fundamentów sztuki Balthusa. Kiedy na początku lat 30. Balthus wraca do Paryża, nadal jednak nie może liczyć na sławę. Podziwiany przez starszych malarzy (Bonnard mówił nawet z fałszywą skromnością: "Nie znam się na malarstwie, ale uważam, że to jest piękne i nadzwyczajne!"), nie zyskiwał poparcia wśród marszandów czy kupujących prace. Dopiero dwuletni pobyt w Maroku w ramach służby wojskowej spowodował, że Balthus do źródeł, z których czerpał pełnymi garściami (surrealizm, Quattrocento, sztuka Dalekiego Wschodu, Poussin) dodał też odmienne dostrzeganie światła i jego wpływu na kolor i kształt. Niczym Delacroix wiek wcześniej zauważył, że kluczem jest oryginalność nie tylko kompozycji, ale też i koloru. To zaś związane z banalnym tematem (jakim jest dziecko grające w tenisa czy koleś niosący deskę w "Ulicy") pozwoliło stworzyć obraz robiący piorunujące wrażenie na widzach.
Cóż, w dniu, w którym kończę dwudzieste piąte urodziny, nie pozostaje mi nic innego, jak jeszcze raz podziękować wszystkim, którzy złożyli mi życzenia i obdarowali cudownymi prezentami. To dzięki Wam, po ćwierci wieku bytności na tym najlepszym ze światów, mogą się realizować, robić tyle rzeczy, które sprawiają mi radość i satysfakcję. I chociaż wiem, że w swoich dziedzinach pewnie nigdy nie sięgnę tego poziomu, jaki w sztuce pełni Bacon i Balthus, to jednak dzięki Wam mam do tego siłę i zacięcie. Jeszcze raz dzięki i na Wasze ręce składam również gorące życzenia, które otrzymałem - realizacji marzeń i zmieniania tego świata na jeszcze cudowniejszy.
W wieku 18 lat Balthus sam wyjeżdża do Włoch i swoje kroki kieruje przede wszystkim ku Toskanii. Zaczyna oglądać malarstwo Quattrocenta, a szczególną uwagę przykuwa "Legenda Krzyża Świętego" Piera della Francesci, znajdująca się w Arezzo. Wybór nie wydaje się specjalnie oryginalny, skoro tego artystę ponownie "odkryto" na początku XX w. Inspirował się nim Giorgio de Chirico, pisał o nim Ernest Hemingway (wracał przez Włochy z Wegier i opisywał jakich to okropności dostąpił z rąk "białych"), nie dziwi więc, że i Balthus zwrócił uwagę na tego artystę. Jak miało się później okazać, sposób komponowania i uchwycenia konkretnych scen przyjęty przez Piera, stanie się jednym z głównych fundamentów sztuki Balthusa. Kiedy na początku lat 30. Balthus wraca do Paryża, nadal jednak nie może liczyć na sławę. Podziwiany przez starszych malarzy (Bonnard mówił nawet z fałszywą skromnością: "Nie znam się na malarstwie, ale uważam, że to jest piękne i nadzwyczajne!"), nie zyskiwał poparcia wśród marszandów czy kupujących prace. Dopiero dwuletni pobyt w Maroku w ramach służby wojskowej spowodował, że Balthus do źródeł, z których czerpał pełnymi garściami (surrealizm, Quattrocento, sztuka Dalekiego Wschodu, Poussin) dodał też odmienne dostrzeganie światła i jego wpływu na kolor i kształt. Niczym Delacroix wiek wcześniej zauważył, że kluczem jest oryginalność nie tylko kompozycji, ale też i koloru. To zaś związane z banalnym tematem (jakim jest dziecko grające w tenisa czy koleś niosący deskę w "Ulicy") pozwoliło stworzyć obraz robiący piorunujące wrażenie na widzach.
Cóż, w dniu, w którym kończę dwudzieste piąte urodziny, nie pozostaje mi nic innego, jak jeszcze raz podziękować wszystkim, którzy złożyli mi życzenia i obdarowali cudownymi prezentami. To dzięki Wam, po ćwierci wieku bytności na tym najlepszym ze światów, mogą się realizować, robić tyle rzeczy, które sprawiają mi radość i satysfakcję. I chociaż wiem, że w swoich dziedzinach pewnie nigdy nie sięgnę tego poziomu, jaki w sztuce pełni Bacon i Balthus, to jednak dzięki Wam mam do tego siłę i zacięcie. Jeszcze raz dzięki i na Wasze ręce składam również gorące życzenia, które otrzymałem - realizacji marzeń i zmieniania tego świata na jeszcze cudowniejszy.
Wszystkiego najlepszego zatem :)
OdpowiedzUsuńDzięki wielkie Rita. Dla Ciebie też moc pozdrowień - bez okazji lub z okazji najbliższej możliwej okazji.
OdpowiedzUsuńGeo, czy przyznasz, że Zjednoczone Królestwo raczej nie kojarzy się z malarstwem? W zaleności od okresu: Włochy, Niderlandy, Hiszpania ale Anglia? Dopero - chyba - XX wiek ot zmienił. Ciekawe dlaczego?
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem w przypadku Wielkiej Brytanii problem jest innego typu. Po pierwsze niewiele sztuki średniowiecznej się zachowało na Wyspach, bo większość (gdzieś czytałem, że jakieś 85-90%, ale głowy nie dam) dzieł sztuki została zniszczona w trakcie sporów religijnych i potem rewolucji Cromwella. Druga rzecz to specyfika rynku sztuki w Anglii jeszcze przed połączeniem ze Szkocją, a mianowicie brak rodów, które pełniłyby charakter zbliżony do np. Medyceuszów, Gonzagów itp. Jest w zamian dość silny mecenat królewski (zwłaszcza za Tudorów), który inwestował w ściąganie artystów zagranicznych, jak choćby Hans Holbein starszy. W przypadku malarstwa natomiast brak jest silnej szkoły artystycznej, jak tworzone w XVII w. akademie. Nie znaczy to jednak, że nie ma dobrych malarzy nowożytnych w Anglii, bo pojawiają się Gainsborough czy Hogarth, ale obaj są raczej rysownikami niż kolorystami. Taki sposób patrzenia na dzieła sztuki wspierała bardzo późno założona Królewska Akademia Sztuk Pięknych (dopiero w 1768 r.!), w której główną rolę pełnił Joshua Reynolds. Parę lat temu Andrzej Pieńkos napisał artykuł na temat tworzenia się "szkoły angielskiej" w XVIII w. i rzeczywiście widać, że są malarze miejscowi, ale po prostu nie mają się od kogo uczyć. Zmiana na większą skalę zachodzi dopiero w XIX w. (romantycy i prerafaelici), ale np. uwzględniając skalę zmian artystycznych na początku XX w. Anglia bardzo słabo przeżywa awangardę malarsko, za to dobrze rzeźbiarsko (dzisiejszy solenizant Calder czy Henry Moore).
OdpowiedzUsuńEh Geo...z Twojego tekstu wynika, że ani Balthus ani Bacon nie byli jeszcze u szczytu szczytów w wieku 25 lat - zatem drogi przyjacielu - wszystko przed Tobą :DD
OdpowiedzUsuńA to można jeszcze wyżej zajść? Ech, a ja myślałem, że bycie niezastąpionym we wszystkim, w czym biorę udział wystarcza... No cóż, w takim razie będę wspinał się wyżej. Może dotrę kiedyś na szczyt owej drabiny Jakubowej.
OdpowiedzUsuńWłaśnie przeczytałam w rozmowach Baltusa z Costantinim, że poznał się z Baconem i często spotykał w Paryżu, przed wojną ... tylko nie wiedział wtedy, że ten też maluje :) Ale o wyprawach do Luwru nic nie mówi, zatem zagadka pozostaje nierozwiązana - przykro mi, Geo!
OdpowiedzUsuńp.s. a książka pożyczona od Dorotki do pociągu! Wielkie dzięki :D
Anka D