Tym razem puściłem wodze wyobraźni i pozwoliłem sobie na dość nietypowy tytuł posta. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że rzeczywiście dzisiejszy wpis będzie o malarzach i o wykopaniu jednego z pierwszych pełnych szkieletów prehistorycznego zwierza. "Na tapecie" pojawi się bowiem rodzina Peale - jedna z pierwszych rodzin artystów działająca w Stanach Zjednoczonych, której członkowie uznawani są najlepszych portretcistów końca XVIII i początku XIX w. W tym rodzie nietypowe imiona drugie pokolenie zawdzięcza Charlesowi Willsonowi Peale, który nie omieszkał nazwać swoje dzieci Rafaelem, Rembrandtem, Rubensem i Tycjanem. Jedynie czwarty w kolejności urodzin syn uzyskał imię na cześć nie-artysty (Franklin). Nie tylko jednak w tym przejawiała się wyjątkowość tej rodziny. Bardzo utalentowani jak na amerykańskie warunki (a średnio jak na europejskie) działali także na polach pozaartystycznych, dokumentując istotne wydarzenia swoich czasów. To zaś powoduje, że obecnie żadna książka dotycząca dziejów sztuki amerykańskiej nie może obyć się bez chociaż jednego z tych malarzy.
Ilustracja po lewej przedstawia jedno z najbardziej znanych dzieł C.W. Pealego z lat 1806-1808 czyli tytułową "Ekshumację mastodonta". Zanim jednak powstał obraz, poprzedzony został wieloletnim studium przeprowadzonym przez ówczesnych badaczy, którzy po kilku latach wytężonych badań stwierdzili, że nie są w stanie poskładać zwierzaka... I tu pojawia się malarz, na którego cześć nazwano muzeum w stolicy Filadelfii. Ale po kolei...
Charles Willson Peale urodził się w 1741 r. w stanie Maryland i pierwotnie kształcił się na rzemieślnika tworzącego siodła. Niemniej jego własny biznes upadł, gdy o prorewolucyjnym zapatrywaniu się Charlesa dowiedzieli się lojaliści. Zanim jednak wybuchła wojna o niepodległość odkrył on w sobie talent artystyczny, a inny znany malarz John Beale Bordley sfinansował nawet wyjazd Pealego do Anglii, by tam kształcił się u najlepszego wówczas malarza Imperium - Benjamina Westa. Po powrocie zaś do Kolonii, Charles Willson osiadł w Annapolis i zaraził pasją swojego brata Jamesa. Potem tą samą pasję próbował zarażać większość swoich synów, a nawet Sarę (córkę brata Jamesa), która dzięki swej twórczości stała się jedną z najważniejszych artystek amerykańskich XIX w.
Charles Willson karierę swoją budował w oparciu o portrety, z których do dziś najistotniejsze są te przedstawiające wodzów rewolucji. To ten malarz stworzył pierwszy portret Jerzego Waszyngtona, który potem pozował mu jeszcze sześć razy. Drugą jednak pasją Pealego była historia naturalna - typowa dziedzina nowożytnego zbieractwa. Kolekcjonerzy po obu stronach oceanu starali się posiadać w swych zbiorach rzadkie rośliny, kości dziwnych, egzotycznych zwierząt czy trudno dostępne minerały. Peale nie by wyjątkiem i już w 1801 r. zorganizował pierwsza wystawę naukową w Stanach, zakładając przy okazji także pierwsze muzeum. To wtedy też wystawiono wspomnianego na wstępie mastodonta, podpisywanego wówczas jeszcze jako mamut.
W 1801 r. syn Charlesa, Rembrandt (moim skromnym zdaniem jedyny warty uwagi artysta z całego roku) stworzył zamieszczony obok szkic poszczególnych kości, jak i poskładanego zwierzęcia. Jednak taki wygląd mastodonta był efektem żmudnych starań podejmowanych już od lat 80. Wtedy to Jerzy Waszygnton pojawił się w Orange County (nie tym z "O.C."), oddalony o 70 mil od Nowego Jorku. Ściągnął go tam główny ówczesny badacz historii naturalnej Christian Michaelis, który pokazał wodzowi rewolucji stertę kości odnalezioną przez robotników w trakcie budowy kanałów. Pomimo zaangażowania dodatkowych środków i ludzi na osobiste polecenie przyszłego prezydenta. nie znaleziono więcej żadnych skamieniałości. Aby jednak zdokumentować znalezisko, potrzeba było zaangażowania jakiegoś twórcy. Padło więc na Pealego, który z pasją zabrał się do dzieła.
Rysunki trwały w latach 1783-1786 i kiedy już je ukończono Peale wraz z Michealisem umieścili mastodonta w "Repozytorium Ciekawostek Naturalnych". Pealemu jednak to nie wystarczyło, jako że w międzyczasie podszkolił się w wypychaniu zwierzaków i planował w podobny sposób wystawić i tego stwora. Na taką decyzję miało też wspieranie muzeum z różnych środków. Za czasów Jeffersona pozyskano fundusze państwowe i ostatecznie zmieniono siedzibę, zaś opiekę nad muzeum przejęło Amerykańskie Towarzystwo Filozoficzne, będące wówczas największą organizacją naukową w kraju. Szkielet jednak nadal był niekompletny, toteż gdy tylko pojawiły się fundusze, postanowiono po raz kolejny rozkopać stanowisko w Orange County. Tym razem poszukiwania zostały uwieńczone sukcesem i znaleziono mającą cztery stopy długości kość udową. Gdy tylko więc nad ocean dotarły wiadomości o tym, że jednak coś jeszcze można znaleźć na farmie, Peale pojawił się tam i postanowił pertraktować z właścicielem nieruchomości.
Ostatecznie właściciel farmy zgodził się, by wszystko, co dotąd wykopano sprzedać za 200 dolarów, zaś za 100 Peale otrzymał prawo do dalszej eksploracji. Do "dealu" na specjalne życzenie farmera dorzucono jeszcze dwururkę dla syna i nowojorski żakiecik dla córki. Gdy więc wszelkie kwestie prywatnej własności zostały rozwiązane, Peale mógł wziąć kredyt i poprosić Jeffersona o pomoc. Dostał zatem... wodną pompę i kilkadziesiąt wojskowych namiotów dla robotników. Cóż, dobre i to.
Z pompą jednak na początku było więcej problemów niż pożytku. Pompa co prawda wyciągała około tysiąca galonów wody na godzinę, ale pomimo zatrudnienia stolarzy do jej przeróbki przez długi czas zalewała wodą dwudziestu robotników, kopiących w poszukiwaniu kości. To właśnie to urządzenie zajmuje większość ilustracji na obrazie artysty. To jednak nie zaspokoiło malarza, który co prawda odnajdywał kolejne kości, ale miał wrażenie, że niezbyt one do siebie pasują. Rozszerzono więc wykopaliska o parę okolicznych farm, zaś syn Rembrandt wykonał długi cienki pręt, który wbijano w ziemię w nadziei, że uda się natrafić na jakieś znalezisko. Pręt (do dziś przedmiot stosowany na wykopaliskach i podczas poszukiwania zmarłych) okazał się na tyle skuteczny, że nie tylko znaleziono dolną szczękę, której brakowało, ale uzbierano tyle kości, że potem dało się z tego złożyć dwa szkielety!
Zanim Raphaelle Peale stworzył w 1823 r. to nietypowe malowidło o przydługawym tytule "Wenus wychodząca z kąpieli (Uługa - Po kąpieli)", aktywnie uczestniczył wraz z braćmi w wykopaliskach. Ojciec zainteresował bowiem dzieci związkiem sztuki z historią naturalną i to w tym widział ich przyszły rozwój. Mimo że kariera Rembrandta i Rubensa przebiegała pomyślnie (mieli już swoje wystawy indywidualne), to w pierwszych latach XIX w. cała rodzina skoncentrowała się na problemie wykopanych szczątków. Wraz z badaczami zrekonstruowano brakujące części szkieletów elementami wykonanymi z papier-mache. Efekt finalny zaskoczył Peale'a (zwierz okazał się być większy niż wszyscy przypuszczali), a na dodatek zajmował większość mieszkania. Co gorsza rodzina była mocno "pod kreską" ze względu na zadłużenie bankowe, więc musiała potraktować mastodonta jako inwestycję. Stworzono zatem w muzeum "Pokój Mamuta" (oznaczony dużym szyldem "Największe z ziemskich stworzeń!", w którym za dość wygórowaną opłatą 50 centów wpuszczona zwiedzających.
Inwestycja okazała się dobrym pomysłem, bo dość szybko zadłużenie spłacono i pozyskano środki na rekonstrukcję drugiego szkieletu. Brytyjski turysta pisał nawet: "Być może musimy sobie wyobrazić Noego, który uznał zwierzę za zbyt duże na arkę i pozostawił biedaczysko na zagładę"... I tu po raz kolejny pojawiają się synowie Pealego. Jeszcze przed wykopaliskami w 1797 r. ojciec wysłał ich do Charlestonu, by założyli kolejne muzeum. Po sukcesie w Nowym Jorku postanowiono jednak, że do tego samego miasta wysłany zostanie szkielet, by i tam pokazać rekonstrukcję. Najbardziej nietypowy był jednak pomysł, by mamuta wysłać do Europy pod opieką Rembrandta i Rubensa. Stworzono więc szybko pamflet informujący, że oto wysyłany zostaje najstarszy amerykański zwierz, który tym samym reprezentować miał amerykańską dumę i potęgę kraju. Synowie postanowili więc w ramach powierzonych misji połączyć "przyjemne dochodowe" z "pożytecznym dochodowym". Kiedy więc wystawiali mastodonta w Savannah, można go było zwiedzać od poniedziałku do soboty, a w niedzielę przychodzili klienci chcący zamówić u chłopaków obrazy.
Jeśli przyjrzeć się zarobkom rodziny Peale, to przyznać trzeba, że na skamieniałości zarabiali lepiej niż na swojej sztuce, zwłaszcza gdy po europejskiej wizycie stwora stwierdzono, że nijak się ma do odkrywanych na Syberii mamutów. W 1816 r. Peale rocznie na szkieletach zarobił prawie 12 tysięcy dolarów, a oglądać kości przyszło 48 tysięcy osób. Podobne biznesy otworzyli poszczególni synowie w Baltimore i Nowym Jorku, ukazując inne obiekty historii naturalnej. Ale cóż, jako że historia lubi się powtarzać, można było przypuszczać, że i Rembrandt, Rubens i Tycjan mieli smykałkę do interesów.
Charles Willson Peale urodził się w 1741 r. w stanie Maryland i pierwotnie kształcił się na rzemieślnika tworzącego siodła. Niemniej jego własny biznes upadł, gdy o prorewolucyjnym zapatrywaniu się Charlesa dowiedzieli się lojaliści. Zanim jednak wybuchła wojna o niepodległość odkrył on w sobie talent artystyczny, a inny znany malarz John Beale Bordley sfinansował nawet wyjazd Pealego do Anglii, by tam kształcił się u najlepszego wówczas malarza Imperium - Benjamina Westa. Po powrocie zaś do Kolonii, Charles Willson osiadł w Annapolis i zaraził pasją swojego brata Jamesa. Potem tą samą pasję próbował zarażać większość swoich synów, a nawet Sarę (córkę brata Jamesa), która dzięki swej twórczości stała się jedną z najważniejszych artystek amerykańskich XIX w.
Charles Willson karierę swoją budował w oparciu o portrety, z których do dziś najistotniejsze są te przedstawiające wodzów rewolucji. To ten malarz stworzył pierwszy portret Jerzego Waszyngtona, który potem pozował mu jeszcze sześć razy. Drugą jednak pasją Pealego była historia naturalna - typowa dziedzina nowożytnego zbieractwa. Kolekcjonerzy po obu stronach oceanu starali się posiadać w swych zbiorach rzadkie rośliny, kości dziwnych, egzotycznych zwierząt czy trudno dostępne minerały. Peale nie by wyjątkiem i już w 1801 r. zorganizował pierwsza wystawę naukową w Stanach, zakładając przy okazji także pierwsze muzeum. To wtedy też wystawiono wspomnianego na wstępie mastodonta, podpisywanego wówczas jeszcze jako mamut.
W 1801 r. syn Charlesa, Rembrandt (moim skromnym zdaniem jedyny warty uwagi artysta z całego roku) stworzył zamieszczony obok szkic poszczególnych kości, jak i poskładanego zwierzęcia. Jednak taki wygląd mastodonta był efektem żmudnych starań podejmowanych już od lat 80. Wtedy to Jerzy Waszygnton pojawił się w Orange County (nie tym z "O.C."), oddalony o 70 mil od Nowego Jorku. Ściągnął go tam główny ówczesny badacz historii naturalnej Christian Michaelis, który pokazał wodzowi rewolucji stertę kości odnalezioną przez robotników w trakcie budowy kanałów. Pomimo zaangażowania dodatkowych środków i ludzi na osobiste polecenie przyszłego prezydenta. nie znaleziono więcej żadnych skamieniałości. Aby jednak zdokumentować znalezisko, potrzeba było zaangażowania jakiegoś twórcy. Padło więc na Pealego, który z pasją zabrał się do dzieła.
Rysunki trwały w latach 1783-1786 i kiedy już je ukończono Peale wraz z Michealisem umieścili mastodonta w "Repozytorium Ciekawostek Naturalnych". Pealemu jednak to nie wystarczyło, jako że w międzyczasie podszkolił się w wypychaniu zwierzaków i planował w podobny sposób wystawić i tego stwora. Na taką decyzję miało też wspieranie muzeum z różnych środków. Za czasów Jeffersona pozyskano fundusze państwowe i ostatecznie zmieniono siedzibę, zaś opiekę nad muzeum przejęło Amerykańskie Towarzystwo Filozoficzne, będące wówczas największą organizacją naukową w kraju. Szkielet jednak nadal był niekompletny, toteż gdy tylko pojawiły się fundusze, postanowiono po raz kolejny rozkopać stanowisko w Orange County. Tym razem poszukiwania zostały uwieńczone sukcesem i znaleziono mającą cztery stopy długości kość udową. Gdy tylko więc nad ocean dotarły wiadomości o tym, że jednak coś jeszcze można znaleźć na farmie, Peale pojawił się tam i postanowił pertraktować z właścicielem nieruchomości.
Ostatecznie właściciel farmy zgodził się, by wszystko, co dotąd wykopano sprzedać za 200 dolarów, zaś za 100 Peale otrzymał prawo do dalszej eksploracji. Do "dealu" na specjalne życzenie farmera dorzucono jeszcze dwururkę dla syna i nowojorski żakiecik dla córki. Gdy więc wszelkie kwestie prywatnej własności zostały rozwiązane, Peale mógł wziąć kredyt i poprosić Jeffersona o pomoc. Dostał zatem... wodną pompę i kilkadziesiąt wojskowych namiotów dla robotników. Cóż, dobre i to.
Z pompą jednak na początku było więcej problemów niż pożytku. Pompa co prawda wyciągała około tysiąca galonów wody na godzinę, ale pomimo zatrudnienia stolarzy do jej przeróbki przez długi czas zalewała wodą dwudziestu robotników, kopiących w poszukiwaniu kości. To właśnie to urządzenie zajmuje większość ilustracji na obrazie artysty. To jednak nie zaspokoiło malarza, który co prawda odnajdywał kolejne kości, ale miał wrażenie, że niezbyt one do siebie pasują. Rozszerzono więc wykopaliska o parę okolicznych farm, zaś syn Rembrandt wykonał długi cienki pręt, który wbijano w ziemię w nadziei, że uda się natrafić na jakieś znalezisko. Pręt (do dziś przedmiot stosowany na wykopaliskach i podczas poszukiwania zmarłych) okazał się na tyle skuteczny, że nie tylko znaleziono dolną szczękę, której brakowało, ale uzbierano tyle kości, że potem dało się z tego złożyć dwa szkielety!
Zanim Raphaelle Peale stworzył w 1823 r. to nietypowe malowidło o przydługawym tytule "Wenus wychodząca z kąpieli (Uługa - Po kąpieli)", aktywnie uczestniczył wraz z braćmi w wykopaliskach. Ojciec zainteresował bowiem dzieci związkiem sztuki z historią naturalną i to w tym widział ich przyszły rozwój. Mimo że kariera Rembrandta i Rubensa przebiegała pomyślnie (mieli już swoje wystawy indywidualne), to w pierwszych latach XIX w. cała rodzina skoncentrowała się na problemie wykopanych szczątków. Wraz z badaczami zrekonstruowano brakujące części szkieletów elementami wykonanymi z papier-mache. Efekt finalny zaskoczył Peale'a (zwierz okazał się być większy niż wszyscy przypuszczali), a na dodatek zajmował większość mieszkania. Co gorsza rodzina była mocno "pod kreską" ze względu na zadłużenie bankowe, więc musiała potraktować mastodonta jako inwestycję. Stworzono zatem w muzeum "Pokój Mamuta" (oznaczony dużym szyldem "Największe z ziemskich stworzeń!", w którym za dość wygórowaną opłatą 50 centów wpuszczona zwiedzających.
Inwestycja okazała się dobrym pomysłem, bo dość szybko zadłużenie spłacono i pozyskano środki na rekonstrukcję drugiego szkieletu. Brytyjski turysta pisał nawet: "Być może musimy sobie wyobrazić Noego, który uznał zwierzę za zbyt duże na arkę i pozostawił biedaczysko na zagładę"... I tu po raz kolejny pojawiają się synowie Pealego. Jeszcze przed wykopaliskami w 1797 r. ojciec wysłał ich do Charlestonu, by założyli kolejne muzeum. Po sukcesie w Nowym Jorku postanowiono jednak, że do tego samego miasta wysłany zostanie szkielet, by i tam pokazać rekonstrukcję. Najbardziej nietypowy był jednak pomysł, by mamuta wysłać do Europy pod opieką Rembrandta i Rubensa. Stworzono więc szybko pamflet informujący, że oto wysyłany zostaje najstarszy amerykański zwierz, który tym samym reprezentować miał amerykańską dumę i potęgę kraju. Synowie postanowili więc w ramach powierzonych misji połączyć "przyjemne dochodowe" z "pożytecznym dochodowym". Kiedy więc wystawiali mastodonta w Savannah, można go było zwiedzać od poniedziałku do soboty, a w niedzielę przychodzili klienci chcący zamówić u chłopaków obrazy.
Jeśli przyjrzeć się zarobkom rodziny Peale, to przyznać trzeba, że na skamieniałości zarabiali lepiej niż na swojej sztuce, zwłaszcza gdy po europejskiej wizycie stwora stwierdzono, że nijak się ma do odkrywanych na Syberii mamutów. W 1816 r. Peale rocznie na szkieletach zarobił prawie 12 tysięcy dolarów, a oglądać kości przyszło 48 tysięcy osób. Podobne biznesy otworzyli poszczególni synowie w Baltimore i Nowym Jorku, ukazując inne obiekty historii naturalnej. Ale cóż, jako że historia lubi się powtarzać, można było przypuszczać, że i Rembrandt, Rubens i Tycjan mieli smykałkę do interesów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz