wtorek, 14 czerwca 2011

Ostatni bastion feudalizmu

Dzisiejszy post będzie o Sarku, małej zamieszkałej przez około 600 osób wysepce położonej niedaleko Guersney (stolica Wysp Normandzkich). Sam Sark jest bodajże najciekawszym miejscem ze wszystkich wysp, chociaż niekoniecznie pod względem architektonicznym czy artystycznym. Wystarczy podać tylko kilka faktów, które nawet u największego ponuraka wywołać muszą radosne drżenie kącików ust. Przykładowo na wyspie obowiązuje zakaz poruszania się samochodami oraz… helikopterami, toteż w powszechnym użyciu są bryczki, rowery oraz kilka traktorów. Na tych 5,5 kilometrach kwadratowych skalistej przestrzeni u wybrzeży Francji (chociaż należy do Wielkiej Brytanii) miały miejsce niedawno przekształcenia prawne, które spowodowały, że dependencja ta finalnie parę lat temu odeszła od feudalizmu. Nas jednak przede wszystkim zainteresuje architektura Wysp Normandzkich i kilka obiektów, które warte są odwiedzenia przez potencjalnych turystów (w sumie głównie z tego owe wyspy żyją).
kościół św. piotra w sarkuOto w sumie jedna z dwóch najbardziej interesujących budowli, jakie w ciągu kilku godzin zwiedzi turysta, obchodzący wyspę wzdłuż i wszerz. Wydawać by się mogło, że ów anglikański kościółek nie powala: zwykła kamienna budowla z niezbyt udaną wieżą i znikomymi walorami artystycznymi. Takich obiektów bez problemu znaleźć można wiele, odwiedzając wioski europejskie i ich budowle religijne. Co czyni więc kościół św. Piotra w Sarku wyjątkowym?
Szczerze mówiąc moim zdaniem kontekst i fakt, że ta wzniesiona własnym sumptem w 1820 r. budowla (jak widać niezbyt w tym zakresie mieszkańcy rozwinęli się od czasów późnego średniowiecza) jest jedynym miejscem, gdzie spotyka się cała 600-osobowa społeczność wyspy. Ba, nawet ostatnio msze zaczęto odprawiać po angielsku, jako że jedynie najstarsi mieszkańcy (w liczbie sztuk: 20) potrafią posługiwać się lokalnym dialektem – sercquiais. Sam zaś kościół zaświadcza o wielowiecznych związkach wyspy z chrześcijaństwem, jako że już w 565 r. założono tam klasztor, który przetrwał aż do XIV w. Wcześniej wyspa była w posiadaniu Rzymian, którzy zdobyli ją od Wenetów.
Wyspa, która w staroangielskim dosłownie znaczy “haleczka” lub “koszulka”, przetrwała nawet epidemię ospy, która wytrzebiła ludność, a z samego miejsca uczyniła piracką przystań. Kiedy jednak ponownie ją zasiedlono udało się wrócić do dawnej tradycji, właściwie do końca minionego wieku niepodlegającej większej ewolucji. Oczywiście nie odbywało się to bez problemów – wyspa zbuntowała się przeciw brytyjskiej Koronie w okresie Rewolucji Francuskiej (jak widać wpływy Bretonii rozciągały się także na pobliskie morskie terytoria), a w trakcie II wojny światowej okupowali ją Niemcy (chociaż znany aktor David Niven, weteran walk w Kanale La Manche, twierdził, że żadnego nazisty na Sarku w latach 1940-1945 nie było). A, i byłbym zapomniał! W 1990 r. francuski fizyk nuklearny Andre Gardes postanowił przeprowadzić jednoosobową inwazję, ale udało się na szczęście go powstrzymać. W sumie warto na takie miejsce się połasić, gdzie nie ma rozwodów (ale jest stale obowiązujące, choć niepraktykowane “prawo pierwszej nocy”) ani podatku VAT. Fizyk pojawił się tam z bronią półautomatyczną i na całej wyspie rozwiesił ulotki, że wraz z nastaniem południa przejmuje Sark. Kiedy więc spoczął po tej wytężonej pracy na ławce i odłożył broń, został pochwycony przez jedynego na wyspie konstabla (notabene pełniącego swoją funkcję jako wolontariusz bez wynagrodzenia). Na marginesie dodać należy, że misja Andre mogłaby się udać, gdyby do inwazji przystąpił nieco wcześniej. Akurat pech chciał, że wspomniany konstabl wrócił na Sark z wakacji. Ale nadal nie wyjaśniłem jak doszło do tego, że fizyk odłożył broń. Tak naprawdę nie odłożył, lecz właściwie oddał konstablowi. Nieznany mi z imienia bohater wyspy podszedł bowiem do agresora i zaczął wychwalać pod niebiosa spluwę, jakiej od czasów nazistów wyspa nie widziała. Garnes stracił na chwilę czujność i nawet nie zauważył, kiedy tubylec przechwycił magazynek i tak oto inwazja zakończyła się niepowodzeniem…
budynek seniora sarkuBudynek seniora Sarku (tzw. Le Seigneurie) to drugi obiekt warty zainteresowania. To właściwie on jest głównym miejscem turystycznym, a żona głównego administratora wyspy dba o ozdobny ogród, konkurując w tym zakresie z pozostałymi mieszkankami Sarku. Tym, co wyróżnia to miejsce jest jego splendor w stosunku do pozostałych zabudowań. Większość budowli stanowi bowiem typowa dla angielskich wysepek architektura jednorodzinna, rzadko osiągająca więcej niż dwie kondygnacje. Tymczasem dom seniora różni się także tym, że pełni on również funkcję siedziby wszelkich instytucji administracyjnych i miejsce zgromadzeń lokalnego “wiecu”. Najłatwiej wyjaśnić jego znaczenie na przykładzie innego miejscowego zwyczaju, będącego pokłosiem feudalizmu.
Clameur de Haro to istniejący do dziś odpowiednik instytucji znanej wielu organizacjom plemiennym lub na wczesnym etapie rozwoju państwowego. Zwykle taki obyczaj oznaczał, że osoba, która z jakichś powodów poniosła krzywdę lub szkodę, mogła odwołać się do opinii wiecu, który mógł ją wesprzeć bądź uznać, że rzeczywiście ponosi ona winę za to, co ją spotkało. Taka instytucja zachowała się na Sarku, gdzie osoba, której wyrządzono krzywdę może udać się pod budynek seniora i zawołać w lokalnym języku “Haro, Haro, Haro! A mon aide mon Prince, on me fait tort!”, co oznacza mniej więcej “Haro, Haro, Haro! Wspomóż mnie, mój Książę, bo mnie pokrzywdzono!”. Co taka instytucja daje? Przede wszystkim powstrzymuje ona dalsze zachowanie osoby, która tak w jakiś sposób w stosunku do wołającego się odniosła. Z drugiej strony lokalny sąd (składający się głównie z potomków najstarszych rodzin na wyspie) zobowiązany jest rozpatrzeć sprawę w przeciągu 24 godzin. Jeśli zaś sprawa wykracza poza jego jurysdykcję, to przekazuje ją Królewskiemu Sądowi w Guersney (tak a propos to jest ten sąd jest jedynym, który może rozwieść mieszkańców Sarku). Instytucji Clameur de Haro się jednak nie nadużywa - ostatni raz wykorzystano ją w latach 70. w trakcie sporu o płot.
little chapel - guersney (st. andrew)Z łatwością pewnie każdy Czytelnik dostrzega, że liczba zabytków w Sarku nie robi jakiegoś większego wrażenia. A jednak warto, kiedy już przejedziemy się wszystkimi traktorami mieszkańców, obejrzymy jak mieszkańcy podróżują po zmroku z latarkami (bo nie ma świateł ulicznych), kupimy pamiątki lokalnymi funtami i sprawdzimy, czy Sarczanie respektują obowiązek posiadania muszkietu przez każdą rodzinę dla obrony wyspy, popłynąć na większą wyspę, której Sark podlega. Tzw. Little Chapel w miejscowości St. Andrew na wyspie Guersney, stanowiąca mikroskopijną kopię sanktuarium w Lourdes, jest bodaj najciekawszym zabytkiem ze wszystkich znajdujących się na Wyspach Normandzkich. Obiekt ozdobiony różnokolorowymi kamieniami i pomalowanymi muszelkami potrafi zaskoczyć każdego odwiedzającego, a na swojej oficjalnej stronie internetowej to powstałe w 1914 r. dziełko reklamuje się jako “prawdopodobnie najmniejsza kaplica na świecie”. Ja jednak pragnę na zakończenie wpisu wrócić do wspomnianego na wstępie kościoła św. Piotra. Samo wezwanie jest nawiązaniem do podobnej, znajdującej się na Guersney XIV-wiecznej świątyni oddanej pod opiekę “księciu Apostołów”. Budowlę wznoszono od ok. 1375 r. (poczynając od południowej nawy) i niejako wyznaczyła ona standardy budownictwa na Wyspach Normandzkich. Dopiero pod koniec XIV w. zaczęto budować resztę, by kościół św. Piotra na Guersney ukończyć w kolejnym stuleciu. Ale oczywiście jak każdy obiekt na Wyspach kościół ten pełen jest niespodzianek…
I tak, trzynaście znajdujących się na wieży dzwonów potrafi stworzyć największy hałas ze wszystkich obiektów, jakie odnaleźć można na Wyspach Normandzkich. Co więcej, wydawać by się mogło, że w środku tak prestiżowej świątyni znajdziemy pochówki najwybitniejszych (lub chociaż najbogatszych) mieszkańców, zwłaszcza że opłata za pochówek wynosiła tylko jednego funta. Wchodząc jednak do kościoła natknąć się możemy jedynie na nagrobek Pierre’a Brehauta zmarłego w 1574 r. Także obecnie świątynia z trudem wiąże koniec z końcem. Dopiero w 1929 r. zamieniono lampy naftowe na żarówki, ale koszty energii elektrycznej były tak duże, że postanowiono wyprzedać żarówki poza dwiema. Reszta znajduje się w posiadaniu mieszkańców, którzy składają się na koszty poboru energii… Uwagę zwiedzającego może też zwrócić nagrobek wielebnego Jeana Percharda, który w 1. poł. XVII w. był najbardziej wpływową personą na wyspie. Także z nim wiąże się ciekawa historia. Otóż, kiedy jego żona zmarła w 1616 r., niejaka Collette Dumont przyznała się na torturach, że to ona spowodowała śmierć wybranki duchownego. Co więcej potem dodała, że także jej “zasługą” było doprowadzenie na łono Abrahama jednego z poprzedników J. Percharda. Efekt był taki, że Collette wraz ze swoimi dwiema córkami spłonęła na stosie, a wielebny pochowany został kilkadziesiąt lat później (w 1653 r.) przy północnej ścianie kościoła. Jak widać, nawet takie niewielkie, sielskie wysepki, miały swoje czarownice…
Ogólnie Sark stanowi fascynujące miejsce jako przykład tego, jak wiele średniowiecznych i nowożytnych zwyczajów zachowało się we współczesnej Europie. A jednak żałować pozostaje, że na tej wyspie (jak i na sąsiednich należących do archipelagu Wysp Normandzkich) jest tak niewiele zabytków mogących stanowić wizualne uzupełnienie tej historii. Warto jednak takie miejsca odkrywać, by poczuć, że w niektórych częściach świata czas jeśli się nie zatrzymał, to przynajmniej w znacznej mierze zwolnił…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz