Tytuł tego posta to jeden z najważniejszych problemów historii sztuki. Co prawda w ciągu kilku ostatnich dziesięcioleci odeszła ona od “sztuki”, a więc tego czegoś nieuchwytnego, oceniającego, określającego konkretne artefakty pod względem walorów estetycznych czy nawet moralnych. Raczej obecnie rozwija się ta dziedzina przede wszystkim dzięki koncentracji się ku sztuce niskiej, niekiedy wręcz masowej, gdzie walory artystyczne schodzą często na dalszy plan, zaś uwypuklone zostają kwestie związane z reklamą, polityką czy religią. Ale czy kiedyś było inaczej? Czy barokowy rzeźbiarz tworząc pozginane postacie świętych nie robił przede wszystkim dzieł sakralnych? Stąd też nie zawsze łatwo oceniać dzieła sztuki pod tym kątem. Można jednak pokusić się o poszukanie pewnego kanonu, który pozwoliłby uchwycić maestrię konkretnych artystów, zaś pozostałych przesunąć do drugiego lub nawet trzeciego rzędu jako dalece mniej istotnych. O trudności tego zagadnienia na przykładzie jednego obrazu będzie dzisiejszy post.
Po lewej stronie umieszczono dwa obrazki przedstawiające tę samą postać. Warto, by w tej chwili Czytelnik przewinął posta trochę w dół, by przyjrzeć się drugiemu, potem trochę w górę, by spojrzeć na pierwszy i tak kilka razy zanim znajdzie dziesięć różnic dzielących te dwie prace. A nie jest to łatwe i niekiedy nawet w publikacjach naukowych obrazy te są ze sobą mylone. Bo w sumie przedstawiają tę samą postać – Annunziatę, a więc Madonnę wsłuchującą się w słowa archanioła Gabriela w chwili, gdy ten mówi o jej szczególnej roli.
Wydawać by się mogło, że obrazy te wyszły spod pędzla jednego autora, ale tak nie jest. Ten pierwszy to najsłynniejsze dzieło Antonella da Messina, sycylijskiego malarza, który w tym mieście mieszkał od 1456 r. To z nim powszechnie wiąże się upowszechnienie malarstwa olejnego, dotąd popularnego zwykle na północ od Alp (zwłaszcza w sztuce burgundzkiej i niderlandzkiej). Uwagę zwraca przede wszystkim specyfika jego portretów, nakierowana przede wszystkim na twarz i wyrazistość nawet najmniejszych jej rysów. Postać zajmuje prawie całe pole obrazowe, ograniczona jest dość wyraźnie ramami deski (to jeszcze nie czasy płótna…) i zwykle jakimś podłużnym elementem w dolnej partii. Tak jest w “Annunziacie” i analogicznie artysta rozwiązał “Salvatora Mundi” (1465) i “Ecce Homo” (1470).
Oto drugi obraz z Madonną. Poprzedni powstał prawdopodobnie w 1476 lub 1477 r., kilka lat przed śmiercią Antonella, który odszedł do “krainy wiecznego malowania” w 1479 r. Niedługo później, bo w latach 80. jego kuzyn niejaki Antonio de Saliba, który też przybrał sobie ksywę Antonello da Messina, namalował obraz wręcz kopiujący swojego wuja. Różnice widać przede wszystkim w partii twarzy, gdzie Maryja zdaje się mieć bardziej opadające powieki, więcej zmarszczek niż “oryginalna” postać i dość nietypowe zaciśnięcie ust – mi osobiście przypominające moment rozgryzania landrynki.
Skąd pomysł, by iść aż do tego stopnia w ślady swojego bardziej znanego członka rodziny? Antonio uczył się głównie u swojego kuzyna Jacobello d’Antonio, do którego pracowni dostał się na początku 1480 r. Wzorujący się głównie na wuju oraz Giovannim Bellinim, nie wypracował jednak własnego oryginalnego stylu. Trudno bowiem za twórczy wkład dodać to, że na blacie stolika Maryi umieścił podpis, że jest to malowidło Antonella de Messina. Co prawda, nie był artystą złym i wiele prac wskazuje wręcz na to, że był jedną z wyróżniających się postaci w tym czasie na Sycylii, to jednak różnica jakości jest dostrzegalna przy dokładnym przyjrzeniu się obu pracom. Warto jednak mieć na uwadze, że to de Salibie (albo Pietro Ruzzolonemu) przypisuje się ciekawy fresk z kościoła Madre Vecchia w Castelbuono obok Palermo, przedstawiający nieokreślonego świętego czytającego “Biblię” z okularami na nosie. Nie jest to jednak raczej Giordano da Pisa, błogosławiony dominikanin (uznawany we Włoszech za twórcę okularów) ani raczej także Robert Grosseteste, któremu inni przypisują ten bezcenny wynalazek.
Żeby jeszcze bardziej zagmatwać sytuację dodajmy kilka dodatkowych postaci. Imię Antonio było nad wyraz popularne w rodzinie tych dwóch artystów, którzy też nie byli jedynymi twórcami. Otóż ojciec Antonella nazywał się Giovanni Michele d’Antonio i był mistrzem murarskim, mającym własny warsztat. Był więc dość istotną personą w miarę posażnym, jak uważają na temat bardzo skromnych informacji badacze, co pozwoliło młodego Antonella posłać na naukę do Colantonia – jednego z niewielu artystów włoskich, którzy naprawdę dobrze czuł się w stylistyce niderlandzkiej, hiszpańskiej, sycylijskiej i prowansalskiej. Jak widać św. Antoni powinien być dumny z tego, że tyle osób powierzało jego opiece swoje dzieciaki…
Czas na kolejną Annunziatę, ale tym razem bardziej kreatywnie przedstawioną, a właściwie poprzedzającą dwa wcześniejsze dzieła. Obraz ten powstał w 1473 r. i znajduje się obecnie w Alte Pinakothek w Monachium, zaś jego autorem jest Antonello da Messina (ten pierwszy). Dzieło ukazuje jeszcze poziom artysty przed jego wyjazdem do Wenecji, który spowodował, że wrócił do Królestwa Neapolu bardziej “czuły” na koloryt i naturalność gry światła. Gest dłoni jest natomiast o wiele bardziej niespokojny – Maryja zamiast w skupieniu słuchać słów Boskiego posłańca, koncentruje się na sobie, jakby nie dowierzając, że mogła zostać wybrana; jakby sama siebie przekonywała się, że do tego “zadania” się nie nadaje. Reszta jednak rozwiązań bliska jest pracy powstałej kilka lat później. Welon i szata rzeczywiście sugerują materialność tkaniny, ale też i delikatność stroju. Samo zaś uchwycenie postaci w trakcie lektury “Pisma Świętego” jest dość typowym rozwiązaniem z końca średniowiecza, przebijanym w swej liczebności bodajże jedynie przez sceny, gdy przędzie purpurową nicią zasłonę dla świątyni jerozolimskiej.
Te trzy prace sprawiają wrażenie dość uniwersalnych zarówno tematycznie, jak i też w sposobie ujęcia postaci. Przede wszystkim widz obcuje z postacią idealną, której pokora, poświęcenie i pobożność przejawiają się na zewnątrz. Maryja traci w tych obrazach charakter postaci zindywidualizowanej, staje się swoistym archetypem, ale za to Antonella (Antonellów) winić nie można. To raczej powszechna tendencja tego okresu powodowała takie przedstawienia Matki Boskiej. To, co messyńscy malarze do niej dodali to swoista samoistność wizerunku, jego autodefiniowanie się, określanie poprzez ograniczoną ilość elementów świata przedstawionego. Można wręcz nawet rzec, że Antonello stworzył ideę ikony bez wszystkich tych komponentów, które te specyficzne obrazy konstytuują w sztuce bizantyjskiej, rosyjskiej czy dalmatyńskiej. Artysta uczynił bowiem dość nietypowe powiązanie naturalizmu z sakralnością – coś, co dotąd udawało się głównie w przypadku fresków, jak chociażby w przypadku Giotta w Kaplicy Scrovegnich w Padwie czy Masaccia, gdy stworzył “Trójcę Świętą”. Antonellowie nadali tym obrazom religijnym nietypową prostotę, daleką nawet od tego, co tworzono wówczas w Wenecji czy innych miastach Półwyspu Apenińskiego. Maryja przebywa bowiem w nieoznaczonej przestrzeni, zaś nawet na najlepszym z trzech dzieł pozbawiona jest aureoli. Staje się zwykłą, nieśmiałą dziewczyną, która na zmieniającą o 180 stopni życie wiadomość, odpowiada po prostu “fiat.
Na tych kilku obrazach widać i ewolucję artysty, i różnicę pomiędzy nim a jego następcą. Zgodzi się chyba ze mną większość Czytelników, że gdyby oceniać te prace pod względem walorów artystycznych, to kolejność ich zamieszczenia w tym poście byłaby identyczna. Antonello zanim sięgnął apogeum swojego kunsztu stworzył pracę mało przenikającą widza, jakby od niego niezależną. Potem dopiero udało mu się ją “uspokoić” i pokazać kobietę w stanie maksymalnego oświecenia wiarą. A już późniejsza praca de Saliby jest tylko tego pokłosiem – malarzowi zwyczajnie zabrakło talentu, by pomysł ten jeszcze bardziej rozwinąć. To właśnie na takich niuansach buduje się kanon artystyczny. To dzięki drobnym szczegółom, ociupinę bliższym perfekcji pociągnięciom pędzla jeden obraz powielany jest powszechnie w książkach o sztuce, a drugi o wiele rzadziej znajduje w nich swoje miejsce. Szkoda tylko, że do kanonu sztuki współczesnej przechodzą zdechłe wieloryby w formalinie. Ale cóż, jakie czasy – taka i technika tworzenia sztuki…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz