Na początku października w londyńskiej Tate Modern otworzono jedną z najbardziej wyjątkowych wystaw, jakie światowi kuratorzy przewidzieli dla zwiedzających w tym roku. Najsłynniejszy chiński artysta, a zarazem dysydent, Ai Weiwei rozłożył na podłodze galerii 100 milionów porcelanowych ziaren słonecznika. Nie są to jednak zwykłe ziarna. Każde z nich zostało ręcznie pomalowane przez 1600 pracowników manufaktur małego chińskiego miasteczka Jingdezhen (tylko 1,5 miliona mieszkańców!), pracujących w tym celu przez 2 lata. To tam od ponad 1700 lat nieprzerwanie wykonuje się porcelanę i z tego znane jest w całych Chinach. O porcelanie z Jingdezhen mówiło się kiedyś, że jest "tak cienka jak papier, biała jak jadeit, świetlista jak lustro i wydaje z siebie dźwięki niczym dzwon". Nas jednak bardziej interesuje to, jak po 16 dniach wystawę zamknięto. Okazało się bowiem, że wdychanie tak wielkiej ilości kurzu, jaka zbiera się w pomieszczeniu działa niekorzystnie na zwiedzających. Tym samym od kilku dni malutkie ziarenka porcelanowego słonecznika nie przyczepią się do butów tych, którzy postawili przyjrzeć się mozolnej pracy i wyjątkowemu pomysłowi chińskiego artysty. Nie pierwszy (i pewnie nie ostatni raz) Ai Weiwei przegrał z "siłą wyższą", w tym wypadku ochroną zdrowia publicznego. O tych jego problemach jest dzisiejszy post.
Oto fotka wykonana jeszcze w ciągu tych kilkunastu dni, kiedy można było pojawić się w Tate Modern i przyjrzeć specyficznemu dziełu, którego produkcją żyło całe miasto. Mówiono o nim w lokalnym radiu i telewizji, zaangażowani pracownicy brali "pracę" do domu i tam nocami malowali kolejne ziarenka. Wszystko po to, by Ai Weiwei, którego kariera opiera się na przetwarzaniu w nowoczesny sposób symboli chińskiej kultury, mógł stworzyć coś, przy czym dzieła Damiena Hirsta wymiękają. A Andy Warhol, który powszechnie uznawany jest za ojca kreowania dzieł sztuki w ten sposób, że artysta tworzy pomysł, a inni go realizują, pewnie chyli czoła przed tą monstrualną kompozycją. Ja zaś zazdroszczę swoim znajomym, którzy "podebrali" trochę ziarenek. Jak widać na załączonym obrazku, niektórzy zwiedzający przyszli nawet z wózkiem...
Życie Ai Weiweia nie jest jednak łatwe. Z jednej strony jest najbardziej znanym na Zachodzie chińskim artystą, z drugiej - jego działalność to niezbyt miłe pogranicze opresji ze strony chińskiej administracji, a także "wykorzystywanie" go, gdy jest to komunistyczno-konfucjonistycznemu reżimowi na rękę. W 2008 r. zaczął dokumentować ofiary tragicznego trzęsienia ziemi w Syczuanie, co do którego nadal nie wiadomo, ile osób rzeczywiście zginęło. Jedno z najsilniejszych trzęsień na terytorium Chin w dziejach tego państwa spowodowało śmierć prawie 70 tysięcy osób, ale liczba ta nie jest całkowicie pewna. Weiwei zebrał liczbę 5385 dzieci, które zginęły w szkołach i za ich śmierć obarczył firmy budowlane i urzędników, często przymykających za pieniądze oko na rozliczne usterki w kontrukcji. W zamian zablokowano jego bloga (nowy przetrwał tylko rok mimo umieszczenia na serwerze w USA), konto na twitterze poddano trwającej do dziś cenzurze, zaczęto bardziej jawnie pokazywać mu, że nie jest mile widziany w Chinach. To z tych przyczyn i jego ewidentnie antychińskich wypowiedzi pobito go w Czengdu w połowie sierpnia 2009 r. Na szczęście było to w okresie przygotowań do otwarcia własnej wystawy w monachijskiej Haus der Kunst i mógł liczyć na fachową niemiecką opiekę medyczną. Zdarzenie z sierpnia musiało być szalenie nieprzyjemne - najpierw został uderzony w głowę i odprowadzony pod eskortą policji do hotelu, gdzie przetrzymywano go, aby uniemożliwić zeznawanie w sprawie innego dysyedenta Tan Zuoren, oskarżonego o ujawnienie poufnych danych. W takim stanie umożliwiono jednak Weiweiowi wyjazd do Niemiec, gdzie dopiero rozpoznano krwiak śródczaszkowy. Nie da się ukryć, że Chiny nie chołubią swojego najsłynniejszego artysty.
Znajdująca się obok "Misa pereł" (właśnie ze wspomnianej wystawy w Haus der Kunst) to kolejny przykład podejścia Weiweia do sztuki w ostatnich latach. Prace stają się coraz bardziej "drobiazgowe", ale przynajmniej misa ta nie waży 150 ton, jak ma to miejsce w przypadku "Ziaren słonecznika". Zarazem jednak zachowana zostaje zasada, że w pewien sposób artysta odwołuje się do swoich korzeni. Wcześniej stworzył drewnianą rzeźbę, która łączy w sobie element podobny do filara chińskich świątyń z zabytkowym stołem. Ten typ stołu Europejczycy znają przede wszystkim z historycznych filmów z Chin, gdy zasiada za nim urzędnik, arbitralnie decydujący o życiu lub śmierci całych prowincji. Jest to więc oczywiste nawiązanie do specyficznego chińskiego połączenia władzy świeckiej i "duchowej", jaką w ostatnim dziesięcioleciu stał się przekształcony na potrzeby reżimu konfucjanizm.
"Całkowicie nie znoszę Chin! W Pekinie poza mną nikt nie jest w stanie tego powiedzieć." czy "Myślę, że Chińczycy na ponad pół wieku stali się zamkniętym społeczeństwem" - to tylko niektóre cytaty tegoż artysty. I zarazem można się posłużyć innymi, by pokazać, że jest świadomy tego, że poprzez swoją sztukę uwikłany został w politykę Chin i wobec Chin. "Pewne kwestie, pewne tabu nie mogą być poruszone. Trzeba być bardzo ostrożnym, gdzie jest cienka linia, granica. Dokładnie nie wiesz, gdzie ona jest, musisz być inteligentny". Coś nam to przypomina? Podobnymi tekstami przecież nie raz szafowali polscy artyści działający w Europie zachodniej i USA w czasach PRL-u. Wiedzieli, że jeśli powiedzą lub uczynią coś więcej niż to, na co pozwala władza, mogą już do kraju nie wrócić, nie zobaczyć swoich najbliższych. I pewnie podobnie jest w przypadku Weiweia, którego rodzina (przede wszystkim matka) miała nieprzyjemności z racji działalności artysty. Nie liczy się więc to, że Weiwei był czołową postacią tzw. "Grupy Gwiazd" czyli jednego z najbardziej radykalnych awangardowych ruchów minionego stulecia. Ani to, że swoimi pracami w specyfczny sposób przybliża światku kulturę Chin i sugeruje, że wcale nie jest ona tak odmienna, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Temu służył gigantyczny (mający 380 metrów kwadratowych) dywan na monachijskiej wystawie czy coś, co w latach 80. zaskakiwało chińskich oficjeli - wykorzystanie starożytnych dzieł sztuki (ceramicznych waz) do stworzenia readymade z tak antycznych przedmiotów. To samo miało też miejsce na wystawie podczas "Template 2007", gdy 1001 drewnianych drzwi i framug okiennych ze starych zniszczonych domów w Chinach stworzyły samozapadającą się rzeźbę. Nie da się ukryć, że są to pomysły nieprzeciętne, wręcz wybitne, chociaż efekt wizualny moim zdaniem "nie powala" na kolana.
Jak więc taki artysta ma żyć w Chinach, których nie chce opuścić na stałe? I czy czasem jego obecność jako artystycznego konsultanta firmy Herzog & de Meuron podczas projektowania i budowy Stadionu Narodowego w Pekinie (a więc jednej z głównych aren niezapomnianych Igrzysk Olimpijskich) nie jest właśnie takim zewnętrznym "wyrazem" ukazania, że Chiny zmieniają się nie tylko gospodarczo, ale i społecznie. Obym jednak był złym prorokiem, ale niestety, jako mieszkańcowi kraju, który przez prawie pół wieku zmagać się musiał z narzuconym odgórnie ustrojem, za bardzo przypomina to politykę minionego okresu. Tam też pokazywano światu, że komunizm wcale nie jest taki zły, że może mieć "ludzkie oblicze", że potrafi wybaczyć tym, o których niedawno mówiło się, że działają na szkodę państwa. Ale była druga strona medalu, o której istnieniu mógł przekonać się każdy, kto nie chciał się podporządkować narzuconym odgórnie regułom - co gorsza regułom niezbyt sprecyzowanym, tak by stale artyści i literaci pozostawali w niepewności na ile mogą sobie pozwolić.
Nie ulega wątpliwości, że w pisanych za kilkanaście lat zbierczych pracach o historii sztuki XX w. i początku XXI w. Ai Weiwei grał będzie istotną rolę, jaką pełnią już Warhol, Vedova czy Boltansky. Może nawet niektórzy autorzy porównają go z Hirstem, by ukazać, że prawe Weiweia są bardziej wymagające intelektualnie, ale i bardziej pomysłowe oraz "mogą się podobać". Szkoda tylko, że opus vitae tego chińskiego artysty oglądać można było tylko kilkanaście dni zamiast planowanej wystawy do 2 maja przyszłego roku. No i co się z tą pracą stanie? Znam nadzwyczajne umiejętności moich przyjaciół, ale nawet oni nie są w stanie wyłuskać 150 ton słonecznika...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz