Parę miesięcy temu wreszcie swoją kinową premierę miał film "Ondine" z ubiegłego roku, dzięki któremu dla polskich internautów Alicja Bachleda-Curuś i Colin Farrell są najgorętszą parą Hollywood. Dwójka aktorów, którzy spotkali się na planie, by podjąć decyzję o spotykaniu się także poza nim, zagrała w moim zdaniem nie powalającym, ale jednak ciekawym filmie o rybaku, który wyłowił z wody tajemniczą dziewczynę. Według zamieszkujących senne irlandzkie miasteczko sąsiadów rybaka dziewczyna jest mityczną nimfą, zwaną selkie, a więc wodnym stworzeniem, które jest w stanie jedynie na lądzie przyjąć ludzki wygląd. Syracuse (bo takie jest imię postaci granej przez Farrella) powoli zaczyna w to wierzyć, a o słuszności nadprzyrodzonego pochodzenia Alicji Bachledy-Curuś przekonuje go przede wszystkim jego niepełnosprawna córka, grana przez Alison Barry. Jednakże między selkie a ondynami (ang. ondine) jest duża różnica, niemniej nie dziwi użycie przez dystrybutora bardziej rozpowszechnionej nazwy. O tym, czym się różnią ondyny od wodnic, rusałek, syren, syrenek i selkie (bo nie wszyscy je rozróżniają) będzie dzisiejszy post. A jako pomoc wizualna służyć będą prace jednego z ostatnich prerafaelitów - Johna Williama Waterhouse'a.
Zacznijmy od typu stworzeń zwanych ondine (ondyny), bo i artysta od nich zaczął przedstawiać wodne nimfy. W 1872 r. namalował obraz "Undine", którego tytuł nawiązuje do tytułu opery Ernsta Theodora Amadeusa Hoffmanna z 1814 r. Urodzony w Królewcu pisarz i prawnik (z rodu Bagieńskich) robił karierę także jako rysownik i karykaturzysta, jednakże potomni zapamiętali go przede wszystkim jako autora wspomnianej opery. Z kolei ludność Głogowa szczycić się może jego freskami z kościoła pojezuickiego Bożego Ciała w tymże mieście, które przyozdobił odbywając w tamtejszym sądzie praktykę. Jego opera oparta była na wydanej dwa lata wcześniej powieści Friedricha de la Motte Fouqué, która po niewielkich przekształceniach stanowiła całkiem dobre libretto do wystawiania na scenie. Książka ta stała się na tyle popularna, że inspirowała m.in. Hansa Christiana Andersena przy pisaniu w 1843 r. "Małej Syrenki", ale największą karierę zrobiła na Wyspach Brytyjskich, gdzie dawano ją nawet do czytania dzieciom jako bajki. Fabuła jest prosta i zaczerpnięta w znacznej mierze z francuskiej legendy o nimfie Meluzynie. O ile jednak ustalona przez Jeana d'Arras w XIV w. opowieść dotyczyła nimfy zakochanej się w rycerzu, ale nie pozwalającej się mu oglądać w niedzielę, kiedy na jeden dzień uzyskiwała rybi ogon, to Fouqué i Hoffmann zrobili inną wersję legendy. Ich ondyna jest wodnym duchem, który także wychodzi za mąż za rycerza (imieniem Huldebrand), ale jej miłość jest bardzo niebezpieczna dla kochanka. Obawia się zdrady, a nadto potrafi rzucić na swojego wybranka klątwę. Jeśli ten zaśnie w objęciach innej kobiety i nimfa go nakryje na gorącym (by nie rzec płomiennym uczynku), potrafi go przekląć i spowodować, że ów mężczyzna zacznie się dusić, gdy zaśnie po raz kolejny. Tzw. klątka ondyny dotyczy jednak następnego snu męża nimfy i w tym momencie staje się on postacią tragiczną legendy - zaczyna walczyć, by nie spać, ale ostatecznie musi poddać się naturze.
Wspomniana Mała Syrenka, której bose nóżki dzień w dzień opłukiwane są falą Bałtyku w Kopenhadze to bardziej ułagodzona wersja mitu o ondynie. Nie jest już ona zazdrosną nimfą, wodzącą ludzi na pokuszenie, jak przekształcili ją Adam Mickiewicz w "Świteziance" czy wodnicą innych poetów romantycznych. Smutna baśń ukazuje syrenki jako stworzenia obdarzone pięknym głosem, ale z rybim ogonem. Zarazem jednak są to istoty niepełne - w przeciwieństwie do ondyn są śmiertelne, nie mają duszy, przez co mogą zarówno być złe, jak i dobre, nie znając moralności. W przeciwieństwie jednak do syren, syrenki nie mają skrzydeł, lecz rybie ogony i mogą być rodzaju żeńskiego lub męskiego. Z tych przyczyn uznawane były jako zły omen przez żeglarzy, ale nie groziły im bezpośrednio wabiąc ich w zdradzieckie czeluści oceanu (jak czynią syreny). W wyjątkowych wypadkach potrafiły one jednak pomagać ludziom, dostarczając im lekarstw, co potwierdzają niektóre brytyjskie mity. Tę właśnie syrenkę w trakcie rozczesywania długich rudych włosów przedstawił Waterhouse w obrazie z 1900 r.
Z kolei w obrazie "Odyseusz i syreny" z 1891 r. Waterhouse przedstawił znaną mitologiczną scenę, w której powracający spod Troi żołnierze natrafiają na drapieżne zwierzęta. Tym razem syreny przedstawione zostały klasycznie poprzez dodanie im skrzydeł - ptasich lub gadzich w zależności od wersji mitu. Jedynie dowódca statku mógł usłyszeć ich wabiący cudny głos, bo pozostali marynarze zalepili sobie uszy smołą, woskiem lub (jak przedstawił angielski artysta) zawiązali "czepce Hipokratesa". Istotne dla wyglądu syren jest to, że łączyły w sobie nie elementy kobiety i ryby, ale kobiety i ptaka. Problematyczne było jednak jakie części ciała są ptasie - skrzydła, nogi, a może pióra na korpusie. Warto dodać, że w starożytności dopuszczano także syrenów, ale później przedstawienia kobiece wyparły mężczyzn kuszących marynarzy (żeby nie było, że płynący statkiem są jakiejś odmiennej orientacji...). Różne były też domysły, jak działa syreni śpiew. Jedni twierdzili, że rozkochani w nim marynarze rzucają się w fale, gdzie ich się topi i skręca im karki, inni zaś (jak Leonardo da Vinci), że śpiew syreni usypia, a następnie syreny wdzierają się na statek i zabijają bezbronnych ludzi. Nie ulega jednak wątpliwości, że kontakt z nimi nie był taką przyjemnością, jak z ondynami czy syrenkami.
Warto dodać, że pojawia się w sztuce pewien dysonans pomiędzy ukazywaniem syren i syrenek, także u Waterhouse'a. Ten zafascynowany alegorycznym i metaforycznym malarstwem artysta przedstawia syrenę również w sposób pośredni z syrenką, analizowaną powyżej. Jego powstałe ok. 1900 r. dzieło o nazwie "Syrena" ukazuje rudowłosą dziewczynę, która jedynie stopy ma złączone w niewielki rybi ogon. Siedzi naga na skale grając na lutni i nie reaguje na usilne prośby marynarza, który topi się u jej stóp. Artysta ewidentnie skorzystał więc z rozwiązania, jakie w 1899 r. stworzył wspomniany już w tym blogu John Collier. W swoim dziele "Lądowe dziecię" ukazał syrenę z rybim ogonem, która patrzy na stojące na plaży nagie dziecko. Obraz ten odwołuje się ważnego elementu w mitach o wodnych nimfach, że seks, a potem urodzenie dziecka powoduje utratę niewinności i tym samym nieśmiertelności. Taka nimfa starzeje się wówczas jak każda inna kobieta.
No i czas na selkie, o których wiadomo najmniej. Stworzenia te wywodzą się z mitologii wysp Morza Północnego, przede wszystkim Orkadów i Szetlandów. Wiadomo o nich tylko tyle, że są to istoty, które porzucają skórę foki, maskującą ich ludzki wygląd. Ma to istotne znaczenie dla mitów, w których występują. Zwykle ukochany selkie nie wie, że są one takimi stworzeniami, czasami jednak dowiaduje się i wówczas chowa foczą skórę, by nie mogły się one przemienić z powrotem w te morskie zwierzęta. Z ondynami łączy je też to, że pomiędzy selkie a ich facetem tworzy się mistyczna więź uczuciowa. Selkie ma prawo kontaktować się tylko z jednym mężczyzną i musi co jakiś czas wracać do morza, bo nie może długo przebywać na lądzie. Z kolei ondyna niejako od razu zakochuje się w tym mężczyźnie, który ją wyłowi lub którego pierwszego spotka na lądzie. Z tych przyczyn te dwa typy stworzeń są ze sobą często mylone. Natomiast cechą wspólną z syrenami i syrenkami jest piękny głos, którym są one obdarzone. Dzięki temu "własna" ondyna lub selkie może przynosić szczęście swojemu mężczyźnie, ale nie przynosi szczęścia ogółowi mieszkańców. Na marginesie trzeba dodać, że podobne do selkie stworzenia mają żyć także u wybrzeży Walii i uznawane są za ludzi, którzy "wrócili do morza" zawiedzeni życiem na lądzie.
Nie będę psuł suspensu tym, którzy jeszcze nie obejrzeli filmu z Alicją i Colinem i odpowiadał na pytanie, czy tajemnicza kobieta jest tą nimfą wodną czy nie, a jeśli tak, to jakiego typu. Mam za to nadzieję, że z taką wiedzą każdy Czytelnik czy Czytelniczka tego bloga zapałał chęcią wybrania się na morską wyprawę w poszukiwaniu tych cudnych, ale i tajemniczych stworzeń. Może jakby je wykorzystać do nagrywania piosenek, by podniosły poziom współczesnego popu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz