Zbliża się Święto Zmarłych, a wraz z nim coraz żywiej kultywowana w Polsce tradycja obchodzenia Halloween. Czas więc także i w tym blogu przyłączyć się do obchodzenia tych świąt i napisać kilka postów o różnych mniej lub bardziej mrożących krew w żyłach stworach. Dzisiaj dość lekki, "ikonograficzny" początek o słoniach i ich drapieżnych pazurach. Tak, pazurach, wbrew pozorom jeszcze w XVIII w. myślano, że słoń takowe niebezpieczne elementy ciała posiada. Zagłębimy się więc w zagadkę, jakim sposobem w wieku Oświecenia i późnego baroku można było mieć tak mylne przekonania o świecie. A za początek podróży służyć nam będzie jeden z najpiękniejszych (moim skromnym zdaniem) kościołów 1. poł. XVIII w., czyli Kościół Maria de Victoria w bawarskim Ingolstadt. Na cześć prawdopodobnego architekta i autora fresków Cosmasa Damiana Asama, zwany jest (podobnie jak bardziej znany kościół św. Jana Nepomucena w Monachium) "kościołem Asama". Nas zaś przede wszystkim interesuje scena Misterium Inkarnacji Chrystusa.
Kościół w Ingolstadt zaczęto wznosić na początku 1732 r. pod kierownictwem budowniczego lokalnego kolegium jezuickiego Michaela Antona Prunthallera. Turyści więcej czasu poświęcają jednak zwiedzaniu wnętrza niż oglądaniu zewnętrznej bryły kościoła. To tam w 1734 r. Cosmas Damian Asam wraz z bratem stworzył największy na świecie fresk umieszczony na stropie. Cały poświęcony został jednemu tematowi - właśnie wspomnianemu Misterium Inkarnacji czyli po łacinie Incarnatio Dominica. Malowidło o wymiarach prawie 40 m na ponad 10 m interesuje nas dlatego, że tam umieszczono owego pazuropalczastego słonia. Załączona po lewej stronie tego tekstu ilustracja to przedstawienie alegorii Afryki, ujeżdżającej słonia. Poprzez przedstawienie wszystkich znanych wówczas czterech kontynentów ukazano odbiorcy, że wszędzie tam chwali się Pana i uczestniczy w wielkim religijnym misterium. Innymi słowy wreszcie Ewangelia głoszona jest wszystkim ludom, tak jak zobowiązani zostali do tego Apostołowie i ich następcy. Afrykańska władczyni ozdobiona pióropuszem i wielką ilością pereł symbolizuje też bogactwo tego kontynentu. To właśnie takie przedstawienia rozbudzały wyobraźnię nowożytnych podróżników i zachęcały coraz to nowe kraje do dokonywania podbojów i kolonizacji na całym świecie. Tutaj dodatkowo był to też symbol współdziałania katolickiego władcy Bawarii z misyjnym posłannictwem jezuitów i Kościoła. Groźny słoń (te krzywo patrzące oczy, rozwarta paszcza i ostre długie kły) to moim zdaniem forma wyrażenia potęgi ludów Afryki. W końcu przez całe wieki historii Europy utrzymywało się przekonanie, że słonie są w stanie siać dużo większy popłoch w wojskach przeciwnika niż najlepiej nawet przygotowana do walki konnica. Zaś pamięć o "wyczynie" Hannibala, jakim było przedostanie się przez Alpy, pozostała do dziś symbolem starożytnego połączenia taktyki i uzbrojenia.
Skąd jednak pazury? Jak wiadomo słonie w Europie nie żyją, a jeśli żyły, to chwilowo i raczej krótko. Słynnym słoniem z przełomu VIII i IX w. był słoń Abul-Abbas darowany Karolowi Wielkiemu przez kalifa Haruna al-Rashida. Gdy słoń zawitał w 801 r. na ulice Akwizgranu budził niemałe zainteresowanie mieszkańców. Karol wykorzystał prezent bardzo utylitarnie i zabierał go ze sobą na wojny. Gdy zwierzę zmarło w 811 r. autor "Roczników Królestwa Franków" poświęcił mu nawet wzmiankę w swojej kronice. Bardziej znany jest słoń "renesansowy" czyli Hanno należący do króla Portugalii Manuela I, przekazany w darze papieżowi Leonowi X. Słoń dotarł do Rzymu w 1514 r. i także budził wielkie zainteresowanie. Szkice, jak wyglądało ujeżdżanie słonia tworzył Rafael i jego współpracownicy, zaś nagłe pogorszenie zdrowia zwierzęcia spowodowało, że aż do chwili śmierci papież nie odstępował go na krok. Hannonowi poświęcono więc po śmierci niezachowany do dzisiaj fresk Rafaela, zaś papież ułożył wierszowany napis na słoniowym epitafium. Jak widać z tych grafik czy nawet wcześniejszych prac z terenów Italii mniej więcej wiedziano, jak słoń wygląda, jednak to obecność Hanno pozwoliła dokładnie poznać to zwierzę. Kiedy więc spogląda się na fontannę autorstwa Gianlorenzo Berniniego na piazzy przed rzymskim kościołem Santa Maria sopra Minerva (1667-1669), słoń można powiedzieć "wygląda jak żywy". Podtrzymuje na swym grzbiecie stożkowy obelisk, spod którego wyłania się tkanina ze skomplikowanym siedziskiem. To jednak co szczególnie interesujące, to dość wierne oddanie anatomii poza... palcami z lekko zaznaczonymi pazurami.
Słonia tego na pewno musiał widzieć Cosmas Damian Asam, który w 1711 r. przeniósł się do Rzymu. To tam studiował w Akademii św. Łukasza pod okiem Carla Maratty. To tam także zaczerpnął wiele pomysłów, które potem pojawiają się w kościołach jego autorstwa oraz brata - Egida Quirina Asama. Niełatwo jednak ocenić, czy wpływ Berniniego na słonia w Ingoldstadt był bezpośredni. Moim zdaniem nie i w tym celu zacznijmy przyglądać się ówczesnej działalności artystycznej na terenie Rzeszy. Artystą o ponad 20 lat starszym od Cosmasa Damiana był Johann Melchior Dinglinger, jeden z największych złotników europejskich późnego baroku. Pracował głównie dla Augusta Mocnego, ale nie na terenie Polski, lecz w Saksonii. Dinglinger w 1710 r. wykonał ze srebra swoiste cacuszko, które przyozdobił szmaragdami i diamentami oraz cokolikiem z chalcedonu (link). Mająca kilkanaście centymetrów figurka słonia, przykrytego bogatą tkaniną ewidentnie nawiązuje do pracy Berniniego. Do dziś podziwiać można ją w zamku Friedenstein w miejscowości Gotha. Kiedy porówna się tę figurkę z malowidłem Asama od razu widać podobieństwo i inspirację. Prawie identyczna (choć mniej skomplikowana) jest tkanina na fresku, frędzle stanowią jej zakończenie, nie ma wyróżnionego siedziska, jak w przypadku fontanny-obelisku Berniniego. Dziwić może więc widza to, że tak późno, bo w XVIII w. nadal przedstawiano zwierzę w ten sposób. Przecież nie tylko Rafael, ale nawet Rembrandt stworzyli prace, które ukazywały słonie dużo bardziej realistycznie. Tak więc istnienie pazurów to dość istotne zagadnienie dla ówczesnych artystów. Warto więc przy okazji odpowiedzieć sobie na pytanie, kiedy pazury pojawiają się po raz pierwszy.
Najstarsze przedstawienia słoni z pazurami, do których udało mi się dotrzeć, to bizantyjskie tkaniny z okresu wczesnego średniowiecza. Stosowano je właśnie jako owe narzuty na słonie i często przedstawiają one te majestatyczne zwierzęta. Na jednej z nich, pochodzącej z IX w., słoń ma zamiast owych zaokrąglonych "kostek" ostre pazury, a nawet cienkie jak szable kły przy trąbie. Z okrągłymi uszami przypomina raczej coś na kształt konia, któremu z pyska zwisa trąba niczym lina lub sznur. Nie jest to na pewno zbyt realistyczne przedstawienie tego zwierzęcia...
Powstała w X w. tkanina (ob. w Muzeum Katedralnego w Akwizgranie) jest już bardziej "abstrakcyjna" i osoby nieznajomione ze sztuką bizantyjską mogłyby ją pomylić z pracą powstałą pod wpływem islamu czy Persji. Słoniowi dodano nogi na kształt raczej gadzi, pod kolanami i na "łydkach" pojawiają się koncentryczne plamy, zaś trąba całkowicie już przypomina poskręcany sznur. Słoń ten mi osobiście przypomina ciężkie konie zaprzęgane do wozów bojowych niż to afrykańskie stworzenie. Mało jednak prawdopodobne, by te bizantyjskie źródła miały wpływ na to, jak Dinglinger i Asam starali się przedstawiać słonie. Raczej bardziej istotne jest nawiązanie do Berniniego. Na marginesie trzeba też dodać, że ci dwaj niemieccy artyści nie byli jedynymi, którzy tak ukazywali słonie w 1. poł. XVIII w. Ścienny relief Gerhardta Schmidta w sali rycerskiej zamku Weikersheim to jeszcze bardziej niestandardowe przedstawienie słonia. Słoń ukazany jest bokiem do widza, przy czym umieszczona po lewej stronie głowa skierowana jest w stronę widza. Taka kompozycja powoduje wrażenie, że głowa ta stanowi trofeum myśliwskie - dziki słoń patrzy na widza, a groźnie zwinięta trąba i długie ostre kły tworzą piorujące wrażenie. Podobnie jak u Asama słoń mruży oczy, są one nieco skośne i widz naprawdę może zostać oszukany, że ma do czynienia z prawdziwą głową tego zwierzęcia, do której jedynie artysta "dorobił" resztę cielska. Oczywiście stopy mają także długie pazury... Z kolei malutka figurka z Miśni ok. 1750 r. (z zamku w Wilhelmsthal, letniej rezydencji książąt z Kassel) to raczej porcelanowa wersja pracy Dinglingera. Podobnie rozwiązana tkanina na słoniu, który jest jednak dużo "przyjaźniejszy" z mordki niż inne omawiane w tym poście zwierzęta. Dziwić mogą oczywiście nie tylko pazury, ale i ucho, które bardziej przypomina ludzką małżowinę. Tym razem postarano się o typowy rokokowy akcent - słoń dźwiga na swym grzbiecie Turka siedzącego na wygodnym tronie.
Parafrazując słowa z najstarszej polskiej encyklopedii, słoń jaki jest każdy widzi. I każdy z wspomnianych tu artystów widział go zupełnie inaczej. Dziwić natomiast powinno to, że skoro autorzy wspomnianych prac nie mieli tej możliwości przyjrzeć się słoniom na żywo, to czemu nie korzystali z prac tych, którzy taką możliwość mieli. Rafael w Rzymie stworzył kilka znanych rycin, Rembrandt uczestniczył w przedstawieniu, jakiego dokonywano na początku XVII w. w Europie. Wtedy to jednego ze słoni pokazywano w ówczesnych metropoliach kontynentu niczym obecnie zwierzęta w objazdowym cyrku. Ale dokładne podjęcie problemu, skąd pojawiają się pazury u słonia nadal czeka na swojego badacza...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz