Ostatni post w tym roku oparty będzie na speechu, który miałem niebywały zaszczyt wygłosić kilkanaście dni temu we Wrocławiu. Jak zwykle wpadłem na temat co najmniej nietypowy, bo zacząłem się zastanawiać jak to jest, że pewne dzieła podobają się krytykom sztuki i przeciętnemu odbiorcy, a niektóre nie. Zwykle czynny udział w narzucaniu swojego gustu mają media branżowe, opinie najbardziej znanych krytyków itp., którzy przekonują nas na przykład, że Sasnal to jeszcze sztuka, a Mitoraj już raczej operuje w sferze kiczu (chociaż niektórzy uważają odwrotnie). Innym razem dzieła są sławione za swoje wartości pozaartystyczne i w ten sposób znajdują swoje nieodłączne miejsce w dziejach sztuki (vide portrety Napoleona pędzli J.-J. Davida czy J.A.G. Ingresa). Co jednak począć w sytuacji, gdy dzieło sztuki podoba się wszystkim, bo jest ładne, dobrze wykonane i wszyscy chcą je mieć? Czy przez staje się ponadczasowe jak nieśmiertelnym wzorem kobiecego piękna do dziś jest Wenus z "Narodzin" Botticelliego? (chociaż u mnie w rankingu najlepszych lasek w dziejach sztuki zajęła odległe dziewiąte miejsce: link)
Tak było z "Hebe" Antonia Canovy. Najlepszy rzeźbiarz przełomu XVIII i XIX w. i mieszczący się co najmniej w czołowej piątce rzeźbiarzy wszech czasów wykonał przedstawienie Hebe - bogini nieśmiertelności, karmiącej nektarem mieszkańców Olimpu. Wiecznej młódki, przemieniającej się z nastolatki w kobietę, przy jednoczesnej świadomości każdego znającego mity, że nigdy ta przemiana nie nastąpi. Canova stworzył dzieło wyjątkowe na tyle, że sam wykonał jeszcze trzy - różniące się nieco - kopie, zaś jego włoscy następcy (część przewinęła się przez jego warsztat) kolejne wersje, z których jedna znajduje się w Polsce. Dzieło też zainspirowało Ludwika Bawarskiego do stworzenia kolekcji rzeźb w stolicy Monachium, które dziś zwiemy Gliptoteką. O tym zatem jak nieśmiertelna bogini stała się podstawą do stworzenia pierwszego muzeum rzeźby w Europie, mającego ambicje uczynić niemiecką sztukę równie ponadczasową co grecka i rzymska, będzie dzisiejszy wpis ;)
***
„Cóż za magia mnie tu oczarowała,
Jam błogi, jak nigdy dotąd,
Nagle przeniknięty uroczystym poświęceniem,
Do szczętu przepełniony wrażliwością na sztukę.”
Jam błogi, jak nigdy dotąd,
Nagle przeniknięty uroczystym poświęceniem,
Do szczętu przepełniony wrażliwością na sztukę.”

„Hebe” A. Canovy (obok po lewej pierwsza wersja pracy - obecnie w Berlinie) postrzegana była wówczas nie tylko jako dzieło wybitnego artysty, godnego następcy mistrzów marmuru poprzednich epok, ale także jako kwintesencja piękna w oparciu o kanony specyficznie, nie do końca prawidłowo, rozumianego antyku Greków i Rzymian. Widać to szczególnie wyraźnie w apoteozie tej pracy, jaką przeprowadził poeta Thomas Moore (który przyjął także pseudonim Anakreonta), zwiedzając wraz z rzeźbiarzem Francisem Leggattem Chantreyem atelier A. Canovy. Swoje wrażenia opisał następująco w dzienniku pod datą 6 listopada 1819 r.: „był oczarowany – cóż za istotami były te kobiety! Hebe, tancerka – Dirke (model nieukończony) – kobieta prowadząca starego mężczyznę, przeznaczona dla pomnika Arcyksiężnej Krystyny Austriaczki – wyśmienicie skomponowane Gracje dla księcia Bedford oraz Miłość i Psyche... To jest znakomite”.
Zaprezentowane powyżej podejście Ludwika Bawarskiego do zbierania dzieł sztuki nie było wówczas niczym wyjątkowym, chociaż nowatorskie było raczej skoncentrowanie się na jednej epoce dziejów i doborze nabywanych eksponatów. Powszechnie nie doceniano politycznej roli tej instytucji stopniowo zyskującej coraz większe społeczne znaczenie. Za Ludwika XIV po raz pierwszy otwarto sale Wersalu dla publiczności, zaś tocząca się w 2. poł. XVIII w. dyskusja na temat koncentracji dzieł sztuki w jednym miejscu doprowadziła do zaproponowania w „Encyklopedii” z 1765 r., by konkurencją dla dawnego aleksandryjskiego Muzejonu stał się pałac Luwru. Koncepcja Ludwika Bawarskiego stanowiła nową formę włączenia dziedzictwa antyku w sztukę niemiecką, stanowiąc tym samym podstawę dla jej odrodzenia i inspiracji. Wyrazem tego był „Wiersz do Niemców z marca 1807 r.”, gdzie następca tronu głosił potęgę narodu, niemuszącego już oglądać się na sąsiadów zarówno w zakresie polityki, lecz przede wszystkim kultury. „Hebe” A. Canovy była zatem jedną z tych prac, które symbolizowały początek nowoczesnej sztuki akceptowanej powszechnie wśród bogatych kolekcjonerów.
Zaprezentowane powyżej podejście Ludwika Bawarskiego do zbierania dzieł sztuki nie było wówczas niczym wyjątkowym, chociaż nowatorskie było raczej skoncentrowanie się na jednej epoce dziejów i doborze nabywanych eksponatów. Powszechnie nie doceniano politycznej roli tej instytucji stopniowo zyskującej coraz większe społeczne znaczenie. Za Ludwika XIV po raz pierwszy otwarto sale Wersalu dla publiczności, zaś tocząca się w 2. poł. XVIII w. dyskusja na temat koncentracji dzieł sztuki w jednym miejscu doprowadziła do zaproponowania w „Encyklopedii” z 1765 r., by konkurencją dla dawnego aleksandryjskiego Muzejonu stał się pałac Luwru. Koncepcja Ludwika Bawarskiego stanowiła nową formę włączenia dziedzictwa antyku w sztukę niemiecką, stanowiąc tym samym podstawę dla jej odrodzenia i inspiracji. Wyrazem tego był „Wiersz do Niemców z marca 1807 r.”, gdzie następca tronu głosił potęgę narodu, niemuszącego już oglądać się na sąsiadów zarówno w zakresie polityki, lecz przede wszystkim kultury. „Hebe” A. Canovy była zatem jedną z tych prac, które symbolizowały początek nowoczesnej sztuki akceptowanej powszechnie wśród bogatych kolekcjonerów.

To właśnie ten drugi artysta, po stworzeniu kilku prac, w tym przedstawiających rzymską boginię mądrości oraz rozkwitu, w 1744 r. namalował obraz księżnej de Chaulnes, przechowany obecnie w Luwrze (przedstawiony obok). Jego prace cechuje znaczne upozowanie przedstawionych osób, które jednocześnie sprawiają wrażenie niezwykle aktywnych wizualnie. W przypadku tego płótna na uwagę zasługiwać może specyfika ukazania jej atrybutów. W lewej dłoni trzyma bowiem dzban, zaś w prawej kielich, który sprawia wrażenie, jakby unosił się z niego ognisty płomień zstępujący z nieba wraz z potężnym orłem. Wykształcona przez J.-M. Nattiera koncepcja pozwoliła mu zyskać sławę i liczne zamówienia na dworze (otrzymał także propozycję przeniesienia się do Petersburga, którą odrzucił), ale także spotkała się z krytyką. Tytułem przykładu Denis Diderot pisał, iż artysta ten „zawsze maluje kobiety jako Hebe, Diany czy Wenus. Wszystkie jego portrety wyglądają podobnie; można odnieść wrażenie, że zawsze widzi się tę samą twarz”.
Rozwój samego portretu mitologicznego zapewne przebiegałby w inny sposób, gdyby nie inne, późniejsze o dziewięć lat, dzieło J.-M. Nattiera, w którym jako Hebe przedstawił Madame de Caumartin, która od 1749 r. była małżonką markiza de Saint-Ange, Antoine’a Louisa Le Fèvre de Caumartina, przyszłego głównego zarządcy paryskich gildii. Praca ta (znajdująca się w National Gallery of Art. w Waszyngtonie) jest mniej dynamiczna, postać obiema dłońmi przytrzymuje dzban z naczyniem, zaś orzeł – symbol Jupitera – nie zlatuje już ku czarze, lecz jedynie wyłania z boku obrazu spoglądając na boski napój. W literaturze słusznie się podkreśla, że tego typu przedstawienia utrwaliły sposób prezentacji Hebe, z czego skorzystał następnie A. Canova i B. Thorvaldsen. Pomimo zatarcia granicy między światem nieśmiertelnych a wysoko postawionymi społecznie śmiertelnymi, obrazy te w znacznej mierze pozbawione były swojego alegorycznego czy metaforycznego znaczenia. Wątpliwości rodzić może nawet sam zamiar powiązania konkretnej osoby i jej cech z przedstawianą postacią alegoryczną (dobrym przykładem wydaje się przedstawienie kilkuletniego Henryka Lubomirskiego jako Geniusza Sławy autorstwa Elisabeth-Louise Vigée-Lebrun, znajdujące się w berlińskiej Gemäldegalerie, czy ukazanie tej samej osoby w wieku dziewięciu lat przez Canovę jako Amora). Konwencja artystyczna okazała się jednakże na tyle trwała, że dzieła malarskie w tym typie wykonywali także Hyacinthe Rigaud i François-Hubert Drouais. Z kolei z prac rzeźbiarskich na uwagę zasługuje praca Jacquesa-Françoisa-Josepha Saly’ego z 1753 r., która jednak kompozycyjnie wydaje się bliższa przedstawieniom Bachusa lub Merkurego niż młodzieńczej bogini niosącej życiodajny napój innym bóstwom (poniżej).
Rozwój samego portretu mitologicznego zapewne przebiegałby w inny sposób, gdyby nie inne, późniejsze o dziewięć lat, dzieło J.-M. Nattiera, w którym jako Hebe przedstawił Madame de Caumartin, która od 1749 r. była małżonką markiza de Saint-Ange, Antoine’a Louisa Le Fèvre de Caumartina, przyszłego głównego zarządcy paryskich gildii. Praca ta (znajdująca się w National Gallery of Art. w Waszyngtonie) jest mniej dynamiczna, postać obiema dłońmi przytrzymuje dzban z naczyniem, zaś orzeł – symbol Jupitera – nie zlatuje już ku czarze, lecz jedynie wyłania z boku obrazu spoglądając na boski napój. W literaturze słusznie się podkreśla, że tego typu przedstawienia utrwaliły sposób prezentacji Hebe, z czego skorzystał następnie A. Canova i B. Thorvaldsen. Pomimo zatarcia granicy między światem nieśmiertelnych a wysoko postawionymi społecznie śmiertelnymi, obrazy te w znacznej mierze pozbawione były swojego alegorycznego czy metaforycznego znaczenia. Wątpliwości rodzić może nawet sam zamiar powiązania konkretnej osoby i jej cech z przedstawianą postacią alegoryczną (dobrym przykładem wydaje się przedstawienie kilkuletniego Henryka Lubomirskiego jako Geniusza Sławy autorstwa Elisabeth-Louise Vigée-Lebrun, znajdujące się w berlińskiej Gemäldegalerie, czy ukazanie tej samej osoby w wieku dziewięciu lat przez Canovę jako Amora). Konwencja artystyczna okazała się jednakże na tyle trwała, że dzieła malarskie w tym typie wykonywali także Hyacinthe Rigaud i François-Hubert Drouais. Z kolei z prac rzeźbiarskich na uwagę zasługuje praca Jacquesa-Françoisa-Josepha Saly’ego z 1753 r., która jednak kompozycyjnie wydaje się bliższa przedstawieniom Bachusa lub Merkurego niż młodzieńczej bogini niosącej życiodajny napój innym bóstwom (poniżej).


Ciąg dalszy w nowym roku. Szaleńczej zabawy Sylwestrowej ;)