Wielu pewnie narzeka, że żyje w Polsce, a nie w innym kraju, gdzie może jest piękniej, lepiej i można więcej zarobić. Gdzie słońce grzeje kilka miesięcy dłużej w roku, a kobiety ubierają się wykorzystując jeszcze mniejszą ilość ubrań. Minus natomiast tych ciepłych, egzotycznych krajów to zjawisko, które na szczęście Polski dotyczy tylko w stopniu minimalnym. Za wyjątkiem Śląska trzęsień ziemi ci u nas niedostatek i w sumie jest się z czego cieszyć. Tak więc sytuacja, gdy mury się kołyszą, a ludzie uciekają na niezabudowane przestrzeni, towarzyszyła rodzajowi ludzkiemu od zarania dziejów. Czas więc pokazać na kilku przykładach, jak próbowano przedstawić ten fascynujący, ale niebezpieczny, moment.
Jeśli szukać najbardziej oszałamiających przedstawień trzęsień ziemi w sztuce europejskiej, to chyba należy odwołać się do XVIII w. To właśnie wtedy trzy wielkie trzęsienia ukazały, jak krucha może być cywilizacji rodzącego się Oświecenia. W 1755 r. Lizbonę nawiedziło jedno z najbardziej destrukcyjnych zdarzeń w dziejach naszego kontynentu. Poprzedzone było przez trzęsienie w Algierze w 1716 r., które zniszczyło prawie całe centrum (w tym słynny Kasbach), a potem w 1783 r. w Kalabrii miało miejsce kilka silnych wstrząsów, które pochłonęły od 32 do 50 tysięcy ofiar śmiertelnych. Ukazało to wielką siłę nieodgadnionego żywiołu. Lizbona jednak stała się symbolem przez to, że dotknęło ono bogatą w zabytki stolice Portugalii. Co prawda, kolonialnemu imperium daleko już było do gospodarczej potęgi, jaką była na początku epoki nowożytnej, ale nadal zwiedzający takie miasta jak Lizbona czy Neapol podziwiać mogli nieprawdopodobny splendor i fantastyczne pałace.
Szok więc był ogromny, gdy 1 listopada 1755 r. nie dość, że trzęsienie zrujnowało większość budynków, to jeszcze pozostałości po stolicy zalane zostały 20-metrowym tsunami. 9 stopni w skali Richtera, zniszczenie największych kościołów i pałaców w mieście, potem przez kilka najbliższych tygodni namiotowe miasteczka wokół metropolii, gdzie ludzie cudem walczyli o życie… Oczywiście bardzo niewiele pomocy ze strony państwa i jakichś instytucji, niemniej jednak w organizacji działań na terenie “Ground Zero” zasłużył się markiz de Pombal. Naciskał, by grzebać zmarłych od razu po śmierci, mimo iż są ważniejsze rzeczy do roboty, ale przynajmniej dzięki temu udało się uniknąć epidemii, jakie zwykle dotykały miasta po kataklizmach (jak cholera na przykład). Co więcej urbaniści pisząc o miastach XVIII- i XIX-wieku muszą odwołać się do niego, bo jako pierwszy wpadł na pomysł, by ulice były aż nazbyt szerokie (vide: przemiany XIX-wiecznego Paryża). Dzięki temu, jeśli jeden budynek się zawali, to nie pociągnie za sobą kolejnych, co dotąd było typowe dla zabudowy miejskiej basenu Morza Śródziemnego.
Przedstawiony obok budynek Convento do Carmo to właśnie taki pomnik pamięci wspomnianego wydarzenia. Niczym Gedächtniskirche w Berlinie, upamiętniający naloty alianckie w trakcie II wojny światowej, ukazuje, ile bezpowrotnie straciliśmy tego pamiętnego dnia Wszystkich Świętych. Żałować można w przypadku tego konwentu zamieszkałego przez karmelitów z Moura, że zniszczonych zostało ponad 5000 książek klasztornej biblioteki. Gotycka budowla nie jest jednak jedynym przykładem tego, czego już nie odkryjemy na skutek trzęsienia ziemi w 1755 r. Kto oglądał “1492 – Wyprawę do raju” Ridleya Scotta z kultową muzyką Vangelisa, ten wie, że narracja oparta była o postać Kolumba spisującego swoje pamiętniki. Te na szczęście zostały dla potomnych, ale już rejestry jego podróży (podobnie jak i da Gamy) zostały zniszczone.
O trzęsieniu ziemi pisali też najwybitniejsi “naukowcy” tamtych czasów, dziś przede wszystkim znani jako wielcy filozofowie. Wolter opisał w ponurych barwach to wydarzenie w “Poemacie o trzęsieniu ziemi w Lizbonie” (a potem w “Kandydzie”), na co odpowiedział mu Rousseau, jak zwykle pozytywnie patrzący na świat. W Niemczech było podobnie. Z jednej strony fascynowano się ogromem zniszczeń, potęgą trzęsienia ziemi, co widać na ukazanym drzeworycie – z drugiej zaś szukano odpowiedzi na pytanie “dlaczego?”. Immanuel Kant wykorzystał nawet w swoich trzech krótkich dziełkach trzęsienie, by dać odpór Leibnizowi, głoszącemu tezę, że żyjemy w “najlepszym ze światów”.
Wszystkim dobrze kojarzony z pobytu na dworze Króla Stasia Bernardo Bellotto (zwany Canaletto od pseudonimu wuja) zanim przybył do Polski pracował na dworze saskim. Drezno po wojnie siedmioletnie nie było już tak prężnym miastem jak przed konfliktem, ale nadal kładziono wielki naciska na mecenat artystyczny. Powołanie akademii spowodowało, że i Bellotto musiał stworzyć coś wybitnego i jednocześnie aktualnego. Obraz ten przedstawiający ruiny Pirneńskiego Przedmieścia (obecnie dzielnica na obrzeżach Drezna) z lat 1762-1763 ma się nijak do trzęsienia ziemi w Lizbonie, gdyby nie jego dalsza historia i podobny temat przedstawiający ruiny.
Przez długi bowiem czas uważano, że dzieło zaginęło. Tymczasem spokojnie leżało sobie w magazynie Muzeum Sztuk Pięknych w Troyes, podpisane jako praca nieznanego artysty przedstawiająca Lizbonę. Z taką też notatką malowidło pojawiło się na wystawie i dopiero w 1974 r. odkryto, że jest to przecież tyle lat szukane dzieło Bellotta. Było to o tyle ułatwione, że Pirna niewiele zmieniła się od XVIII w. Porównanie obecnego widoku rynku tego pięknego małego miasteczka (zwłaszcza kościół mariacki robi wielkie wrażenie) z malowidłem Bellotta z lat 40. XVIII w. (link) pokazuje pewnego rodzaju zatrzymanie się w czasie, jakiego już tak rzadko możemy doświadczyć w Europie. Ostatnie zaś dziesięciolecia XX w. pozwoliły z całą pewnością przekonać się, że obraz z Troyes jest tym, o którym coś wiemy z rejestrów władców Saksonii.
Czas więc na ostatnie wydarzenie, które poruszyło umysły XVIII-wiecznej Europy i wymusiło refleksję nad stałością cywilizacji. Wspomniałem już o znacznej liczbie ofiar trzęsienia w Kalabrii, które w mniejszym stopniu dotknęło także Sycylię (przede wszystkim Messynę). Aby to sobie jednak wyobrazić, wystarczy wspomnieć, że w Scylli, od której pochodzi mitologiczna historia o złowieszczej Scylii i Charybdzie, śmiertelność wynosiła aż 70%. Innymi słowy niepełne ówczesne szacunki wskazywały na to, że w ciągu kilku trzęsień od lutego do marca 1783 r. ludność Kalabrii zmniejszyła się o jakieś 15%. Przedstawione na ilustracji trzęsienie ukazuje nie tylko ogrom zniszczeń, ale łatwo domyśleć się, że w pewien sposób zrewolucjonizowało życie mieszkańców południowych Włoch. Wskazuje na to chociażby sam system pomocowy dla mieszkańców z założenia swego funkcjonalny, a w rzeczywistości niewiele ich wspierający.
Naomi Klein, która parę lat temu po huraganie Katrina wydała “Doktrynę szoku”, miałaby używanie odwołując się do Kalabrii jako przykładu wspierającego jej tezę o tym, jak można się wzbogacić na chęci rewitalizacji zrujnowanego regionu. Burbonowie z Neapolu podobnie jak monarcha portugalski przekazali znaczne uprawnienia jednej osobie, która odpowiedzialna była za stawianie kraju z powrotem “na nogi”. Markiz Francesco Pignatelli od razu wyasygnował 100 tysięcy dukatów, ba, nawet osiedlił się w najbardziej poszkodowanych regionach i mieszkał tam aż do 1787 r. Taka odpowiedzialność i chęć służenia pomocy zasługiwałaby na pochwałę, gdyby nie nieco chory system fundowania nowych obiektów i dokonywania remontów. Wspierać bowiem mieli poszkodowanych baronowie i arystokracja, a w rzeczywistości skończyło się na skupowaniu za bezcen lub po mocno obniżonych cenach dóbr zniszczonych kościołów i włączania ich ziem do swoich posiadłości. Powołany w tym celu fundusz o nazwie Cassa sacra (Święta Sprawa) zamiast więc finansować odbudowę świątyń, co w przypadku Królestwa Neapolu było o tyle istotne, że stanowił on niejako punkt docelowy nowożytnych wycieczek do Italii, służył raczej do wywłaszczania i wzbogacania się tych, którzy najmniej zostali przez trzęsienie poszkodowani. Cóż, jak to zwykle bywa, dobre chęci to nie wszystko…
Te parę obrazków oczywiście nie wyczerpuje tematu, ale ukazuje raczej nowy sposób spojrzenia na nieogarnięty dotąd żywioł. To dzięki zniszczeniom w basenie Morza Śródziemnego postanowiono wreszcie przestać się godzić na to, co nieprzewidywalne i podjęto pierwsze poważniejsze próby określenia istoty tego zjawiska. Sejsmologia, która wtedy zaczęła się rozwijać, na iście naukowe tory weszła dopiero w XIX w., zaś prognozy zaczęły się sprawdzać dopiero w poprzednim pokoleniu. Nie oznacza to jednak, że dorobek XVIII w. w tej kwestii nie zasługuje na dowartościowanie. To na co przede wszystkim warto zwrócić uwagę to inny sposób myślenia o architekturze i urbanistyce miasta. Budynki stają się stabilniejsze (już w przypadku Algieru opracowano zupełnie odmienną od dotąd stosowanej metodę konstrukcji), bardziej oddalone od siebie, a ulice przestrzenne. Jeśli więc można w ogóle pokusić się o stwierdzenie, że śmierć tylu tysięcy ludzi miała jakiś cel, to jest to fakt, że dzięki temu udało się w kolejnych wiekach uniknąć w Europie takich zniszczeń, jakie miały miejsce pod koniec epoki nowożytnej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz