Parę dni temu ktoś wpisując w Google tytuł niniejszego posta wszedł przypadkiem na mojego bloga i pewnie poczuł się nie do końca usatysfakcjonowany, gdyż tego tematu jeszcze nie było. Ale że trzeba być "responsywnym" i dbać o Czytelników, to szybko naprawiam ten brak. Dziś zatem będzie o tym, co robić, kiedy kilkadziesiąt ton sklepienia krzyżowo-żebrowego wali Ci się na głowę... A nie było to zdarzenie rzadkie, o czym nawet swojego czasu przekonywał Zbigniew Herbert w "Barbarzyńcy w ogrodzie". O dziwo jednak jedno z najsłynniejszych wydarzeń tego typu nie dotyczyło strzelistych gotyckich katedr, lecz budynku kapituły biskupiej w Erfurcie.
Obecnie miasto to nie leży bezpośrednio na turystycznych szlakach, ale pochwalić się może m.in. przedstawioną obok majestatyczną katedrą (z największym średniowiecznym dzwonem na świecie). Nie jednak o 11,5-tonowej "Gloriosie" przyszło nam mówić, lecz tym jak kronikarz kościoła św. Piotra w Erfurcie opisał wydarzenie z 1184 r. Zdążający do Polski na wyprawę wojenną Henryk VI miał przybyć do swojego sojusznika Mieszka III i pomóc mu odzyskać Kraków z rąk brata. Po drodze jednak zatrzymał się na Hoftagu (wczesnej formie parlamentu Rzeszy), by pogodzić arcybiskupa Moguncji z landgrafem Turyngii. Miejsce jednak nie było przystosowane do tak wielkiej pompy i tłumnego zjazdu rycerstwa, bo przegniła podłoga zawaliła się pod naporem siedzących. Co więcej spadli oni całe piętro w dół, by wreszcie także parter nie wytrzymał tak wielkiej masy. Większość więc tych, co przeżyła, wpadła do znajdującej się najniżej kloaki. Król uszedł cało, bo akurat nisza dla najdostojniejszego była kamienna, ale na pewno widok był nieprzeciętny, gdy musieli go ściągać przy pomocy drabiny. Częściowo też przy okazji rozwiązał się spór pomiędzy zwaśnionymi stronami, przy czym akurat arcybiskup i landgraf przeżyli tę katastrofę. Z ziemskim padołem pożegnał się natomiast hrabia Henryk (także z Turyngii) i paru innych lokalnych władców w Rzeszy. O ile jednak w Erfurcie katastrofa wydarzyła się, gdy byli tam obecni wysocy rangą panowie, to jednak wielokrotnie wypadki zdarzały się także przeciętnym pobożnym średniowiecznym mieszkańcom miast czy tłumom pielgrzymów zdążających kilkadziesiąt kilometrów, by obejrzeć cudowne relikwie. Jeśli zaś relikwie przetrwały katastrofę, tym bardziej stawały się wyjątkowe.
Ciekawe czy Irek Jeleń (autor kultowego już sformułowania, że był "najszybciejszy" na boisku w równie osławionym meczu z Kolumbią) lub Dariusz Dudka mają czas grając w Auxerre zwiedzić lokalną katedrę. Pewnie tak, bo w końcu to jedna z najważniejszych budowli w tym mieście, a także (niestety) dość często pomijany obiekt w książkach o historii francuskiego gotyku. Zaczęto ją wznosić w 1215 r., zaś jako najważniejsze miejsce rozplanowano XI-wieczną kryptę. Już jednak dwa lata po początku budowy doszło do katastrofy i zawalenia się wież. Biskup usunął bowiem większość pozostałości po starym kościele św. Stefana, co tylko częściowo spotkało się z akceptacją ówczesnych mieszkańców Auxerre. Reszta przyzwyczajona była do wcześniejszej struktury. Wraz z postępującą rozbiórką nie przewidziano tego, że zniszczeniu ulec mogą dwie wieże - jedna od północy i druga od południa. Podczas ostatniej niedzieli przed Adwentem w 1217 r. zauważano, że wieże nie tylko pękają, ale coraz bardziej odchylają się od pionu. Przerwano więc mszę oraz wstrzymano wszystkie dzwony, by poradzić się architekta. Ten jednak twierdził, że nie ma się czego bać i ponad godzinę przekonywał kapitułę, jak i mieszkańców, iż nie grozi im żadne niebezpieczeństwo. Większe wątpliwości miał pomocnik architekta, który obawiał się runięcia wież, ale ogólnie wszyscy uznali, że jeszcze wiele lat minie nim wieże się zarwą. Widać więc, że przy budowach gotyckich kościołów wręcz igrano z ogniem, zaś zasady bezpieczeństwa i higieny modłów nie były za bardzo respektowane. Okazało się jednak, że pomocnik miał rację i całe miasto przekonało się o tym jeszcze tego samego dnia. Na szczęście obyło się bez ofiar śmiertelnych, bo na czas pierwszej fazy budowy przeniesiono sprawowanie liturgii do pobliskiego kościoła Najświętszej Maryi Panny. Okoliczność ta jest na tyle istotna, bo w przypadku większości świątyń (zwłaszcza tych w mniejszych miastach) budowy kościołów odbywały się dwuetapowo - najpierw zabierano się za prezbiterium jako najważniejszą część budowli, a msze sprawowano w nawie, a potem odwrotnie. Dzięki temu nie trzeba było wznosić drugiego prowizorycznego obiektu na te kilkanaście lub kilkadziesiąt lat budowy.
W Auxerre taka sytuacja nie miała miejsca, bo miasto to już od czasów merowińskich było jedną z najważniejszych diecezji na terenie obecnej Francji. Tak więc, kiedy dźwięk potężnych dzwonów zagłuszony został przez piorunujący huk, wiadomo było, że coś z wieżami poszło nie tak... Przy okazji oczywiście mieszkańcy uznali to za cud, że wieże zawaliły się dopiero, gdy przeniesiono mszę do pobliskiego kościoła i nikomu nie stało się nic złego. Najpierw z wertykalną pozycją pożegnała się wieża południowa, która runęła na północną, naruszając jej fundamenty. Nie zrobiła jej jednak wielkiej "krzywdy" i można było odnieść wrażenie, że północna stać będzie jak dotąd. Jednakże po pół godzinie podzieliła los swojej poprzedniczki, totalnie zasypując dotychczasowe miejsce budowy. I tu przydał się udział ludności, która w czynie społecznym zabrała się za odgruzowywanie kościoła św. Stefana. Co prawda fundamenty wieży południowej nadal groziły zawaleniem, to jednak kronikarz, dzięki któremu mamy tak dokładny opis wydarzeń, podał, iż ludzie wzięli się w garść i w wielkiej pobożności dokonali tego szczytnego dzieła.
Jak widać, katastrofy budowlane w średniowieczu zdarzały się często i miały różny przebieg. W Ardenne w 1230 r. zawalił się chór opactwa, który pozbawił życia dwudziestu pięciu mnichów. Inne budowle musiały być potem jeszcze raz wzmacniane, by się nie zawalić. W przypadku Francji tak było w Tournai czy Saint-Quentin. Z drugiej strony taka demolka była początkiem czegoś nowego i świetnym powodem, by rozbudować starą świątynię w strzelisty gotycki kościół. Słynna katedra św. Piotra w Beauvais, mająca najdłuższą nawę we Francji, zawaliła się w 12 lat po jej ukończeniu. Niedługo więc mieszkańcy cieszyli się tym wyjątkowym, jak na ówczesne czasy dziełem architektury. Zawaliła się też najwyższa gotycka wieża w Niemczech (Ulm) i wiele innych, jak chociażby w 1107 r. katedra w Winchester, której odbudowę zakończono dopiero w połowie XV wieku. Nie dziwi więc, że niektórzy historycy sztuki szacują, iż katastrofy budowlane zdarzały się w przypadku prawie 17 procent wszystkich wznoszonych katedr i kościołów. Mając na uwadze naszą obecną wiedzę na temat wieków średnich, aż trudno mi uwierzyć, że to tylko 17 procent. Ale ponoć wszystko, co dobre, rodzi się w bólach...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz