“Kobieta – też człowiek”, mawia mój kumpel starając się wytłumaczyć liczne wpadki swojej narzeczonej. Jest w tym wiele racji, ale także pewnego spojrzenia na kobiety, które świetnie pasuje do malarzy XVI w. Tyle zachwycamy się pracami Rafaela z jego ukochaną Fornariną, całkiem kuszącymi ciałkami u Tycjana, wreszcie dystyngowanymi i świetnie uczesanymi postaciami przedstawionymi przez Bronzina. Mamy więc w tych obrazach nie raz kobiety idealne. Ale żeby artysta coś namalował, zwłaszcza tak skomplikowanego jak ludzkie ciało, potrzebuje zwykle wzoru. Czy aby na pewno renesansowi i manierystyczni Włosi mieli na kim się wspierać, skoro zadania społeczne kobiety w tym czasie bynajmniej nie dotyczyły tego, by swoim powabem sprawiały radość męskim oczom?
Oto jedno z najbardziej znanych malowideł młodego jeszcze Tycjana. “Kobieta z lustrem” z ok. 1514 r., wisząca w Luwrze, pokazuje synonim piękna, jaki ten artysta przedstawiał właśnie w tej dekadzie. Kobieta o rysach twarzy, których uznać nie można ani za wyraziste, ani też za zbyt spokojne, pukiel ładnie zaczesanych włosów w formie wielkiego warkocza, skromne usta i pociągły nos (nie wiem, czy Wam też, ale osobiście mam wrażenie, że na większości płócien Tycjana nosy są o jakiś centymetr za długie w stosunku do rzeczywistości. Chociaż może się czepiam…). Kobieta przegląda się w weneckim lustrze, symbolu bogactwa, ale także ówczesnego szczytu techniki, z którego Serenissima była niezmiernie dumna. Wykonywane głównie na wyspie Murano dały rzemieślnikom status tak wysoki, że mogli nawet koligacić się z możnymi Republiki oraz posiadali immunitet sądowy. Ale wróćmy do namalowanej przez Tycjana kobiety. Po wieku modelki uznaje się zazwyczaj, że ten obraz jest najstarszym z cyklu idealnych kobiet, namalowanych przez artystę w latach 10. XVI w. Odwrócona od lustra pokazuje nam, że jest nie tylko piękna cieleśnie, ale i duchowo. Brak więc w niej próżności, pychy, fascynacji własną urodą, a raczej zajmuje się problemami mniej przyziemnymi. Widz jest więc w przeciwieństwie do jej adoratora podsuwającego lustro, w o wiele lepszej pozycji. Widzi dwa piękna zamiast jednego – dwie strony charakteru przedstawionej dziewczyny.
Jednak życie w wyższych sferach nie było dla kobiet zbyt łatwe, a przecież dla takiego nabywcy przeznaczony był obraz. Kobieta właściwie miała być przede wszystkim dobrą matką. Osiągano to w ten sposób, że realizowała się poprzez kolejne porody, zaś ich częstotliwość i liczba były dość duże. Celowo odbierano dziecko i dawano mamkom, by skrócić czas laktacji i zwiększyć płodność. W ciągu jednej dekady w XV w. Alessandra Strozzi, która połączyła dwa florenckie rody Strozzich i Albertich, urodziła ośmioro dzieci. I przeżyła! (duży podziw z mojej strony, ale ja na szczęście nigdy nie przeżyję ani jednego porodu). Z kolei żyjąca pod koniec XV w. w Wenecji Francesca Marcella urodziła aż 26 dzieci. Jak mogła wyglądać kobieta po takiej liczbie porodów i zmęczeniu jej organizmu, lepiej nie myśleć. Mam jednak przeczucie, że pogloska, jakoby urodziny dziecka odmładzały ciało kobiety o 5 lat, raczej nie ma zastosowania w tak ekstremalnych sytuacjach.
Ta sama dziewczyna, tym razem jako blondynka, pojawia się w obrazie Tycjana z lat 1515-1520, wiszący w Uffizi. “Flora”, a więc symbol płodności i żywotności natury, to świetny temat, by pokazać kobiece piękno. Po pierwsze alegorie zwykle odziane są nonszalancko w tunikę, co pozwala podkreślić ich kształty. Po drugie sam temat łączący ładną dziewczynę z roślinnością przywodzi jedynie pozytywne skojarzenia, a ona sama zdaje się być przeznaczoną do odnowienia natury. Tycjan dodał do tego bardzo rozłożysty dekolt, z którego wymsknąć chce się pierść dociskana jakby od niechcenia lewą ręką. Jeśli się przyjrzeć dokładnie obrazowi, można odnieść wrażenie, że granica szaty jest tuż na linii pojawienia się brodawki piersi. Zresztą na starszej o kilka lat “Kobiecie z lustrem” też ta suknia zdaje się zjeżdżać, zamiast zasłaniać ciało modelki. Jeśli więc Tycjan w ten delikatny sposób chciał spowodować, by jego dzieło podobało się męskim oczom, to efekt swój osiągnął. Widać już jako młodzieniaszek, zaczynający pracować na własny rachunek wiedział, że na erotyce można nieźle zarobić. Potem w latach 30. i 40. skorzystał z tego tematu w bardziej prowokacyjny sposób, tworząc swoje najsłynniejsze akty.
"Flora” sprawia wrażenie nieco tęższej od przeglądającej się w lustrze kobiety z pierwszego obrazu. Wróćmy więc do tego, jaki był żywot kobiety na początku XVI w. Skoro już wiemy, że nie karmiły swoich dzieci, to i w tym okresie ich biust powinien maleć do wielkości sprzed ciąży. Dzieci zaś żywiły się tym, co otrzymały od mamki i w takim stanie pozostawały przez pierwsze 1,5 roku, góra 2 lata życia. Piastunki były zaś w cenie. Za bycie piastunką można było zarobić dwa razy tyle, co zwykłą służącą, co w większości wypadków pozwalało łączyć obydwa te zadania. Jeśli więc jakaś kobieta niższego stanu straciła swoje dziecko, to z łatwością mogła zatrudnić się u możnych, gdzie właśnie pojawiło się nowe potomstwo. Zakładając, że rodząca przeżyła, mogła w niedługim czasie powić kolejne dziecko, co oznaczało mniej więcej stałą pracę.
Ale to nie koniec. W życiu małżeńskim może i był seks (i to często, skoro trzeba było urodzić przynajmniej jednego dziedzica i kilka córek, by wżenić się w zaprzyjaźnione rody), ale z miłością było krucho. Już od małego dzieci uczyły się samodzielności, bo można założyć, że mamka mając pod opieką kilka dzieciaków, traktowała je mniej opiekuńczo niż prawdziwa matka. Poza tym wciąż nieczęste były śluby z miłości, a sakrament małżeństwa zawierano raczej w celach politycznych, bądź to kobieta nalegała, mając już dość życia w gronie rodziny. Co więcej po ślubie nie bardzo można było liczyć np. na pomoc ojca czy matki. Wypłacenie posagu zwalniało ich od wszelkiej odpowiedzialności za córkę. Jeśli więc popadła w kłopoty lub niedostatek, tylko od ich dobrej woli zależało, czy zgodzą się ją wesprzeć. W wielu wypadkach zależało to od jej wieku i potencjalnej możliwości ponownego zamążpójścia.
Obraz Parisa Bordone “Wenecka para miłosna”, powstały między 1525 a 1530 r., to niejako kwintesencjaweneckiego portretu. Był uczniem Tycjana akurat wtedy, gdy powstały dwa powyższe malowidła (i inne niezmiernie znane jak “Alegoria miłości ziemskiej i niebiańskiej”). Gdy w połowie XVI w. Bordone stworzył “Młodą kobietę podczas toalety” mamy tam wszystko, co symbolizowało dzięki szkole weneckiej ideał kobiecego piękna. Zbyt przysadzista jak na obecne standardy dama, jak zwykle zbyt duży dekolt, wzrok taki, jakby celowo odwracała wzrok od widza. Właściwie to w “Weneckiej parze” Bordone wprowadza element wzajemnego patrzenia na siebie odbiorcy i ukazanej kobiety. I jak widać, to już nie ta klasa, nie ten majstersztyk, co Tycjan. Dziewczyna zdaje się z jednej strony przytulać do swojego wybranka, ale szczęśliwa nie jest. Obraz, który na żywo obejrzeć można w mediolańskiej Brerze, ma w sobie jednak coś, co dostrzegalne jest dopiero na drugi rzut oka, gdy zdamy sobie sprawę z dziwnego charakteru relacji między pierwszoplanowymi postaciami. Gest dłoni wskazuje na to, że kobieta dostaje pieniądze od mężczyzny, a więc niestety nie jest to miłość płynąca z serc, a z innych organów ludzkiego ciała. Przekupna dziewczyna stoi zaś na tle faceta, który bez tego gestu dłoni mógłby być interpretowany jako jej prawdziwa miłość. Nie jest tak jednak – możemy raczej przypuszczać, że to stręczyciel, dzięki któremu pojawił się “klient” na jej wdzięki. Tylko czemu na na głowie malarski beret? I czemu najprawdopodobniej rysy Parisa Bondone?
Artysta zażartował zatem z życia ówczesnych wenecjan. Z jednej strony nie jest to scena typowa dla nagabywania ówczesnych prostytutek, co raczej nie uległo większym zmianom społecznym. Wróćmy raczej do pieniędzy i ich związku z rolą kobiety w związku. Pod koniec średniowiecza i w czasach nowożytnych ze ślubem zrównać można było tylko narodziny dziecka. Wtedy to kobiecie darowano masę prezentów, biżuterię, zbierał się cały ród (lub chociaż jego część), wreszcie przychodzili przyjaciele z gratulacjami. Kobietę wręcz rozpieszczano, a w przypadku jednej z nich kanonik z Mediolanu Pietro Casola pisał, że w pokoju wisiały ozdoby na ponad 2000 dukatów. Ale to nic, położna miała na sobie ozdoby za 100 tysięcy dukatów! Może więc z taką sytuacją mamy miejsce na przedstawionym obrazie. Małżeństwo z rozsądku lub przymusu, kobieta kocha innego, lecz by utrzymać swój status musi rodzić dzieci swojemu mężowi. Dopiero po każdym z nich przez kilka dni może czuć się docenioną, dowartościowaną, poczuć się spełnioną.
Niezależnie od tego które z tych rozwiązań jest prawdziwe, sytuacja kobiety jest nie do pozazdroszczenia. Obrazy pokazują pragnienie czystej miłości, łączącej elementy duchowego i cielesnego spełnienia, a gdy przychodzi do realizacji okazuje się, że partner traktuje kobietę jedynie w celu osiągnięcia ekstazy lub spłodzenia potomstwa. Jeśli więc obrazy weneckie mają symbolizować uczucie idealne i perfekcyjną kobietę, to jednak porównanie ich z ówczesnym życiem ukazuje brutalną prawdę przedmiotowego potraktowania płci pięknej w wydawać by się mogło republikańskim mieście dużej wolności osobistej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz