Nie tak dawno David Havas, doktorant z Uniwersytetu Wisconsin-Madison udowodnił, że w procesach myślowych człowieka uczestniczy nie tylko głowa. I chociaż w przypadku mężczyzn można się było tego spodziewać wcześniej (ileż to razy żartowano z tego, że czasami u facetów główny ośrodek decyzyjny przesuwa się mocno w dół), to co do kobiet jest to na pewno odkrycie wyjątkowe <ironia>. W każdym razie amerykański naukowiec wykazał, że sztuczne wygładzenie czół badanych przy użyciu zastrzyków botoksowych powoduje wolniejsze czytanie tekstu. W takim razie żal mi trochę Nicole Kidman i Courtney Cox, kiedy dostają skomplikowane zadanie zapoznania się ze scenariuszem w weekend... Co jednak ma to wspólnego z kobietami? Otóż w tym poście chcę udowodnić, że kobietom też wszystko kojarzy się z jednym i zmiana ośrodków decyzyjnych zachodzi nie tylko u mężczyzn. Tak więc na wstępie zagadka dla Czytelniczek: co widać na załączonym obrazku?
Nie, to nie jest to, co myślicie! Pewnie gdybyśmy wpadli na "obiadek" do Judy Chicago, to ona postanowiłaby dodać ilustrację do jednej z najsłynniejszych prac grupy, którą współtworzyła. I pewnie wojujące feministki będą twierdzić, że jest to oczywiste nawiązanie do intywnej sfery kobiety. Nawet tak dobra badaczka jak Martha Easton doszła do wniosku, że przedstawienie to musi mieć konotacje seksualne. A przecież jest to nic innego jak przedstawienie Rany Chrystusa, umieszczonej w "Psałterzu i Godzinkach Bonny Luksemburskiej". Według nowojorskiej historyczki sztuki ukazanie ludzkiej natury Zbawiciela jest tu aż nadto wyraźnie zaznaczone (a z tego wywodzi się idea rozpamiętywania ran, o czym będzie dalej). Poza tym prywatny kontakt z bogato ilustrowaną księgą miał tu, jej zdaniem, także istotne znaczenie. Przypomina jej to ilustracje z ówczesnych publikacji o medycynie, zaś kształt mandorli, stosowanej przy przedstawieniach "całokształtu" Chrystusa, ma tu wprowadzać element boskości (dokładnie wyjaśniła to w: Martha Easton, "The Wound of Christ, the Mouth of Hell: Appropriations and Invertions of Female Anatomy in the Later Middle Ages" - artykuł z 2006 r.).
Fakt, przedstawienie jest dla współczesnego widza sugestywne (choć ja bym nie na to wpadł...). Czy jednak podobnie myśleli XIV-wieczni czytelnicy psałterza, w tym Bonna Luksemburska?
Psałterz powstał na pewno przed jej śmiercią w 1349 r. (w Polskiej literaturze córka Jana Luksemburskiego często występuje jako "Bonna Czeska"). Gdy wyszła za mąż za Jana II Dobrego przeniosła się na dwór w Paryżu i tam pewnie wykonał dla niej tę bogato iluminowaną księgę Jean de Noir. Jak większość znanych iluminatorów przewodził licznemu warsztatowi. Z grona uczniów i współpracowników wyróżniała się utalentowana córka Bourgot. Obecnie zaś to świetne dzieło można oglądać w Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku (zdjęcie poniżej). Nam jednak nie chodzi o odpowiedź, kto, kiedy i jak, ale dlaczego? Skąd pomysł takiego przedstawienia...
Tu sięgnąć trzeba do całej tradycji kultu Boga-Człowieka. Najprościej rzecz ujmując w chrześcijaństwie wielbi się w Jezusie nie scalenie w osobie ludzkiej pierwiastka boskiego, ale właśnie poprzez Wcielenie jego związek z Logosem. Tak więc ludzkiej natury nie sławi się dla samej siebie (propter se), co powodowałoby, że jest ona objektem kultu, ale w sobie (in se) - w hipostatycznym związku z Logosem. Stąd też kult Jezusa nie ma charakteru idolatrii, ale latrii (adoracji kładącej nacisk na boską naturę). Hm, coś czuję, że nie za prosto to wyjaśniłem... W każdym razie jak każdy wie, bez Wcielenia nie byłoby śmierci na Krzyżu, a bez tego Zmartwychwstania. Ogólnie więc już Ojcowie Kościoła opisując to wyjątkowe wydarzenie powrotu z zaświatów podnosili, że jest to triumf nad śmiercią, wyjątkowe zwycięstwo Dobra nad złem. Zaś same rany zachowały się na ciele Jezusa, o czym świadczy chociażby historia z niewiernym Tomaszem.
Sam kult ran to zjawisko dużo późniejsze. Najpierw pojawia się w sztuce Krzyż, co utrwalone zostaje dzięki odkryciu jego relikwii przez św. Helenę, potem przedstawienia zwisającego na nim Chrystusa. Realizm jednak był niewielki w porównaniu z tym, co znamy z prac późnośredniowiecznych. Krzyż zdaje się Chrystusowi nie przeszkadzać, nie męczyć go, nie daje oznak cierpienia - nadal jest Bogiem triumfującym. Po podziale Kościoła na zachodni i wschodni to część podległa Rzymowi zaczyna bardziej eksperymentować z wizerunkiem Chrystusa. Pojawiają się rany, jak przebity bok, nieodłącznym elementem staje się korona cierniowa, która pojawia się wcześniej. Pod Krzyżem zaś zbierają się nie tylko osoby wymienione w Ewangeliach, ale i inni (np. później żyjący święci). Wreszcie pisze swoje prace św. Bernard, który proponuje naśladowanie Chrystusa w życiu, zaś o ranach wspomina, że są one wyrazem Jego miłości do ludzi. Istotne znaczenie miał też św. Franciszek z Asyżu, który dostąpił łaski stygmatów, podobnie jak później święte Brygida Szwedzka i Katarzyna ze Sieny. Tak rozwinął się kult Pięciu Świętych Ran i Pasji Chrystusa, a ówcześni pisarze obliczyli, że wraz z kolcami korony cierniowej i uderzeniami bicza Jezus otrzymał aż 5000 różnych ran. Co więcej, od IX w. odbywały się specjalne msze, na których czczono zadane Mu rany, zaś symbolami cierpienia stały się nie tylko "arma Christi", ale serce z raną zadaną włócznią czy pięć róż symbolizujących pięć ran. No i nie sposób wspomnieć o tym, że jest to przecież czas zainteresowania takimi tematami jak biczowanie, zdjęcie z Krzyża i "Ecce homo".
Z takim samodzielnym przedstawieniem mamy do czynienia w ilustracji Jeana de Noir. O dziwo to jednak czas krucjat spowodował, że skupiono się bardziej na cierpieniu i bólu niż na zwycięstwie nad śmiercią. Oficja, hymny, recytacje konkretnych modlitw (do dziś rany zadane Chrystusowi wspomina się w Koronce do Serca Jezusowego) to kluczowe elementy religijności od XII w. Większą jednak uwagę kierowano na rany zewnętrzne, te "stygmatyczne", co ostatecznie utrwaliło się tym, że zrezygnowano zaznaczania na krucyfiksach każdej rany na rzecz jedynie tych uczynionych gwoździami i włócznią. Faktem jest jednak to, że charakter wspomnianych mszy i oficjów był lokalny - na każdym terenie odmiennie je sprawowano. Z tego też powodu żadna nie uzyskała takiego znaczenia, by przyjęta została przez cały Kościół.
Co więc miała czuć Bonna spoglądając na ranę Zbawiciela w swoim psałterzu? Na pewno rozpamiętywać miała cierpienie, jakie było jego udziałem. Wiedzieć, że psalmy zapowiadały wielkie wydarzenie, które nastąpiło później i czerpać z tego pociechę. Zarazem jednak czuć tę bliskość z Jezusem, wynikającą z faktu dzielenia ludzkiej natury. W tym schematycznym rysunku umieszczono całą teologię Zmartwychwstania. Po lewej stronie stoi Krzyż, poniżej niego grób, gdzie złożono ciało, a wokół umieszczono narzędzia Męki. Może więc rację ma Martha Easton, że na tej ilustracji rana Chrystusa jest zarazem symbolem wrota piekieł? Jeśli tak, to Jean de Noir wykazał się nieprawdopodobnym pomysłem i metodą symboli przedstawił clou chrześcijańskiej teologii ("clou" czyli po francusku gwóźdź - to chyba oddaje najlepiej w tej sytuacji sedno sprawy). Sprytne rozwiązanie i raczej na pewno nie tak erotyczne, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.
Mi się pierwszy obrazek kojarzy z okiem Saurona..
OdpowiedzUsuń