Uwaga do Czytelników! Żeby nie było, że nie przestrzegam, to już na wstępie mówię, że po zobaczeniu tego obrazu można stracić wzrok. Tak więc oglądacie na własną odpowiedzialność... A tak poważnie, to widzę, że niektóre Czytelniczki spostrzegły, że od kilku postów zacząłem umieszczać podpowiedzi, co może pojawić się na miejscu wyżej w rankingu. A więc wiadomo, że tym razem będzie znowu obraz powstały w kulturze angielskiej, a nazwisko malarki Marian Hexley Collier w poprzednim poście było delikatną podpowiedzią co do poniżej omówionego obrazu. W każdym razie jedna z moich koleżanek zgadła (o czym nie omieszkała napisać na Gadu), za co chylę czoła i czapki z głów. Ale żeby nie przedłużać czas wreszcie na postać nieco bardziej wyzywającą niż ostatnio opisane lachonki, czyli "Lady Godiva" Johna Colliera z 1898 r.
Klasyk sztuki angielskiej, a zarazem najsłynniejsze chyba przedstawienie tej XI-wiecznej postaci. Na wstępie trzeba więc przypomnieć legendę. Mroki średniowiecza, władza duńska na Wyspach słabnie, a zakusy mają na nią Norwegowie i Normanowie. Szkoci rosną w siłę i grożą północnej Anglii, zaś na południu dwa ośrodki walczą o to, który stanie się najważniejszym miastem - Londyn i Coventry i stolicą przyszłego państwa. Leofryk, earl Mercii widząc wzrost znaczenia East Anglii postanawia podnieść podatki, by stworzyć armię, z którą będą liczyć się pozostali książęta. Godiva, jego żona, poczuła się jednak bardzo dotknięta skargami miejscowej ludności. Po namowach mieszkańców Coventry udała się do męża i błagała go usilnie, by nie zabijał lokalnej przedsiębiorczości. W końcu nie samym fundowanym wówczas (1043) benedyktyńskim opactwem średniowieczny człowiek żyje. Mąż świadomy jej dumy daje propozycję nie do odrzucenia - obniży podatki tylko wtedy, gdy cnotliwa żona przejedzie nago główną ulicą miasta. I jak widać na załączonym obrazku, kobieta potrafi wiele porzucić, by pomóc uciśnionym... Mieszkańcy postanowili ją wesprzeć i wiedząc, kiedy Godiva cwałować będzie po grodzie postanowili nie wychodzić na ulice i zamknąć okiennice. Do tej legendy w XVII w. dodano bonus, że jeden mężczyzna postanowił obejrzeć sobie przez dziurkę lokalną magnatkę. Za karę został oślepiony i stąd wziął się słynny angielski frazeologizm "Peeping Tom" (który załapał się nawet na tytuł świetnej piosenki Placebo).
Legenda ta spowodowała, że jedyna udzielna posiadaczka gruntów w Anglii za Normanów (wymieniona w katastrze "Domesday Book") wymieniana była jednym tchem obok słynnych władczyń w kronikach historii Anglii. Tym samym inspirowała twórców, którzy ukazywali ją całkowicie nagą albo jedynie częściowo, bo ponoć podczas przejażdżki okrywała się długimi włosami. To John Collier jednak był tym, który przedstawił ją maksymalnie erotycznie niczym Władysław Podkowiński w "Szale uniesień". Tym razem jednak koń nie toczy piany z pyska, lecz z gracją przechadza się po dawnych uliczkach. Dziewczę również sprawia wrażenie trochę zażenowanej sytuacją, tuli głowę do piersi, które zakrywa prawą ręką. W porównaniu jednak ze swoimi malarskimi poprzednikami tutaj Godiva daje się cała obejrzeć widzowi, bo koń stoi bokiem do odbiorcy. Porównajmy więc tę różnicę wiele mówiącej nam o pruderyjności wiktoriańskich artystów.
Oto starszy o 32 lata obraz sir Edwina Henry'ego Landseera pod tytułem "Modlitwa Lady Godivy" (1866). Żona Leofryka opuszcza swój zamek i udaje się w stronę miasta, prosząc o to, by nikt jej nie widział i by później wściekły mąż dotrzymał obietnicy. Ogólnie więc niewiele u niej widać ciałka, obraz jest dużo bardziej "łagodny" niż praca Colliera. A Johna Colliera nie lubimy za jego życie prywatne. Najpierw ożenił się ze wspomnianą Marian (Mady), a kiedy ta wpadła w depresję poporodową, a potem zmarła na zapalenie płuc, ożenił się z jej o 7 lat młodszą siostrą Ethel. Było to wtedy nielegalne w Wielkiej Brytanii (do 1907 r.), więc ślub wzięli w Norwegii. No i nie byłbym sobą, gdybym nie wspomniał, że z bratem swoich żon, znanym pisarzem Leonardem Huxleyem (ojcem Aldousa) łączył go silny "emocjonalny związek". Wróćmy jednak do kobiet, a nie relacji, które są mi bardzo obce (i przeze mnie niepopierane). No więc może pewnie teraz Czytelniku sobie myślisz, że obraz Colliera spotkał się z krytyką jako w pewien sposób "nieodpowiedni"? I tu niespodzianka, bo chyba największa krytyka obu obrazów miała miejsce tuż po II wojnie światowej. A wynikała ona z tego, co przede wszystkim wizualnie dzieli te obrazki czyli... sposobu siedzenia Lady Godivy. W 1948 r. postanowiono powiesić w urzędzie miasta kilka obrazów przedstawiających znaną postać. I pojawił się kłopot, bo dyrektor działu edukacji W. L. Chinn zaoponował przeciw takiemu rozwiązaniu, gdyż... siodło boczne nie było jeszcze wynalezione w czasach Lady Godivy. Tym samym, jak twierdził, dzieci miałyby mylną wizję przeszłości, inspirując się znanym obrazem i podobnymi rzeźbami. Ostatecznie problem rozwiązano w ten sposób, że dzieła z bocznym siodłem umieszczono w miejskim muzeum (ob. Herbert Art Gallery and Museum) w Coventry.
O tym problemie napisał słynny tygodnik "Life" w 1948 r., poświęcając mu całą stronę. Ukazano zdjęcie obu obrazów i burmistrza, który miał rozstrzygnąć problem. Największy jednak szok ma miejsce, gdy przeczyta się listy do redakcji z numeru wydanego parę tygodni później. Niejaki Ronald Pikjelek napisał, że "naprawdę nie mogę się nadziwić, dlaczego drukujecie takie artykuły, jak ten o Lady Godivie. Obrazki są obrzydliwe. Kogo obchodzi, czy ona jechała na damskim siodle czy nie? Kiedy drukujecie wizerunki dzieł sztuki powinniście od razu odrzucać te, które nie przedstawiają ubranych ludzi. Koleś za to odpowiedzialny powinien zostać za to wyrzucony z pracy". Jeszcze lepszy jest kolejny list czytelniczki z Nowego Jorku, która postanowiła swoje pismo do redakcji ubarwić zdjęciem ubranej w sukienkę dziewczynki na drewnianym koniku: "Wasz artykuł o Lady Godivie wywołał niezłą wrzawę u mnie w domu, dopóki naszej Susie nie pozwoliliśmy zrobić własnej wersji opowieści o tej historycznej striptizerce".
Jeśli więc ktoś myślał na temat analizowanego w tym poście obrazu, że jest on zbyt "agresywny", to widać nie jest w tym sam. Na szczęście chyba nikomu nie wypalił on oczek, jak voyerowi z przekształconej wersji mitu o Dianie i Akteonie, dodanej później do legendy o magnatce. Czas jednak na podsumowanie, czy XI-wieczna urodziwa kobieta namalowana ponad 800 lat później nie zestarzała się, jak na współczesne standardy:
+ bardzo smukła sylwetka; świetny kolor włosów (najlepszy rudy, jaki widziałem we wszystkich dziełach sztuki); przyjazna twarz; korelacja cnót wewnętrznych z zewnętrznymi (a to u kobiet ponoć rzadkie...);
- nieco zbyt wychudzona, że aż widać kości żeber; przydałby się Rutinoscrobin, bo dość niewyraźnie Collier ją namalował; ziemista cera w partii pleców.
Podsumowując Lady Godiva to jeden z tych tematów, w których legenda dała bardzo silny asumpt do stworzenia wyjątkowego zjawiska artystycznego. Oto nagle nagość staje się synonimem ubrania - postać sprawia wrażenie, że nie chce się naszym oczom jawić w ten sposób, ale jest do tego zmuszona. Co więcej ta XI-wieczna żona możnowładcy stała się sławna przez to, że się rozebrała i w ten sposób pokazała osobom postronnym. Czyżby więc była średniowieczną poprzedniczką Paris Hilton czy kobiet zarabiających na życie w "różowym przemyśle"? Na szczęście obecnie karierę kobiety mogą zrobić w różnych zawodach i tym samym pokazać swoje często piękne wnętrze. I oby zostało tak, jak najdłużej.
My zaś po miejsce pierwsze w rankingu musimy cofnąć się w czasie do momentu, kiedy pojawia się naprawdę dobra sztuka angielska... A nastąpi to w Dzień Chłopaka (tak, trzeba wam urocze Czytelniczki o tym przypominać!).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz