Cała Polska czeka na jutrzejszy mecz reprezentacji z Ukrainą. Może więc czas na to, by wreszcie ktoś przyznał, że słowo "reprezentacja" jest w obliczu ostatnich wyników nieco na wyrost. W końcu jak podaje słownik języka polskiego reprezentacja to reprezentowanie kogoś lub czegoś. A poziom na pewno nie jest reprezentowany... Może więc lepiej przemianować oficjalnie czołową jedenastkę na "kadrę". To i presja na piłkarzach będzie mniejsza, nie będą się obawiać, że kibice oczekują od niej dobrej gry czy (nie daj Boże!) wyników. I jeszcze się pozbyć orzełka z piersi. Lepiej zamienić na jakiegoś "orlika" - w końcu tyle się ich ostatnio buduje. Albo najlepiej namalować jajo. Od razu zawodnicy wchodząc przed meczem na boisko będą wiedzieli, ile punktów zdobędą...
My jednak skupmy się na bardziej przyziemnych sprawach. Czas na miejsce ósme. Tym razem reprezentantka (w tym wypadku słowo jak najbardziej na miejscu) mojego ulubionego koloru włosów... czyli rudego. Piękne, młode dziewcze, smukła kibić, talia, pas czy co tam kobieta posiada między brzuchem a... nogami. Dziś klasyka sztuki angielskiej - szlachcianka pasująca młodzieńca na rycerza w "Akoladzie" Edmunda Blaira Leightona z 1901 r.
Obraz średnio znany, ale lubiany poprzez swój niezbyt "ofensywny" charakter. Autor zafascynowany był średniowieczem, co nie tylko widać na załączonym obrazku, ale trudno by jakiś XIX-wieczny Anglik widząc piękne gotyckie katedry nie chwalił tego okresu i jego kultury. Na wielu jego obrazach śliczne kobiety poprzez codzienne czynności uczestniczą w wyidealizowanym minionym świecie. Świecie bez respektowanego prawa, papieru toaletowego, coli i wielu innych cywilizacyjnych rozwiązań. Za to szyjących proporzec dla swojego faceta na murach wyniosłej twierdzy (na płótnie "Stitching the standard") i żegnających odjeżdżającego "zakutego łba" ("Niech Cię Bóg prowadzi"). No i nie sposób wspomnieć o zilustrowaniu legendy o pocałunku słynnego poety Alaina Chartiera, nazywanego wówczas "najbrzydszym facetem na ziemi", przez szkocką księżniczkę - Małgorzatę.
Ale skupmy się jednak na ładnych postaciach, a nie tych bardziej podobnych do mnie... Leighton postanowił przedstawić coś więcej niż tylko pasowanie na rycerza. Każdy bowiem wie, że nie wyglądało ono w ten sposób. Przede wszystkim sama instytycja rycerstwa różniła się od bycia wojem. Rycerstwo było uświęcone, ukazywane nadto jako forma realizacji dewizy "ora et labora". Stąd też udział duchownym był w nim konieczny, a jedynie w wyjątkowych sytuacjach (gdy np. jakiś chłop wsławił się dzielnością na polu bitwy) można było załapać się na pasowanie w inny sposób. A już tym bardziej czynić nie mogła tego kobieta - puch marny, narzędzie szatana, stworzenie bez duszy (ach, ten synod w Macon!)... Widz do czynienia ma raczej nie z pasowaniem giermka na rycerza, ale zupełnie innym obrzędem. To raczej parafraza normalnej akolady, wybór przez szlachetnie urodzoną swojego "rycerza", który jej honoru i czci bronić będzie przed nastawaniem. Czyli, jakby nie patrzeć, unowocześniona wersja scenek opiewanych w prowansalskich i bretońskich pieśniach rycerskich. O tym, jaki to mężczyzna wierny, szlachetny i w jej urokliwym licu zakochany - ona zaś cierpiąca udrękę, gdy ten przelewa krew dla swojego seniora. A potem wraca ów mężczyzna w glorii chwały, całuje jej dłonie, a bliskie przyjaciółki (w wieku obecnie okołogimnazjalnym) z trudem powstrzymują pisk z wrażenia... Ech, te staroświeckie komedie romantyczne na Walentynki...
A tak poważnie, to artysta stworzyć coś, co raczej nie miało miejsca, a jeśli już to niezmiernie rzadko. Raczej bardziej na fali były tzw. "sądy miłości". Grupa kobiet w ramach dworu siadała i rozstrzygała w pełnym majestacie, jak ich mężowie czy ojcowie kluczowe dla istnienia świata kwestie. Typu: czy rozłąka może być przeszkodą dla miłości i tym samym uzasadniać niewierność? Odpowiedź jest piorunująca: "Rozłąka nie powinna być przeszkodą dla miłości, zgodni jesteśmy co do tej odpowiedzi, toteż luba, której ukochany jest daleko, zawiniłaby srodze, zdradzając go w tym czasie; to, że nie posyła mu ni listu, ni wiadomości, może być tylko niewieścią sztuczką wystawiającą na próbę uczucia nieobecnego mężczyzny; może to być również ostrożnością z jej strony, gdyż lęka sie ona, by kto obcy nie otworzył listu i nie dowiedział się o ich miłości" (za: Regine Pernoud, Kobieta w czasach katedr, tłum. Iwona Badowska, Katowice 2009, s. 111). Zawsze mnie dziwiły, te kobiece opinie na w sumie tak ważny problem, jakim jest wzajemne budowanie uczucia...
Ale są i lepsze pytania. Ta sama świetna francuska mediewistka (i równie dobra tłumaczka) podają: "Jeśli miałbyś wyznaczoną schadzkę o nocnej porze ze swoją lubą, czy wolałbyś zobaczyć mnie wychodzącego od niej, gdy ty tam wchodzisz, czy też mnie wchodzącego do niej, gdy ty wychodzisz?". I mój faworyt w kategorii frywolna kobieta roku: "Pewna dama siedząca między trzema wielbicielami do pierwszego z nich robi oko, drugiego ściska za rękę, trzeciemu nadeptuje stopę; który z nich cieszy się największymi względami?" (op. cit., s. 110). Na to odpowiedź mężczyzny jest dziecinnie prosta - "pustaków" nie podrywamy ;-) A jakby mi któraś na stopę nadepnęła, to już na pewno nie uznałbym tego jako dowodu jakiegoś uczucia...
Ja tu gadu nie na temat, a post się kończy. Czas więc na ocenę tej naprawdę niezłej dziewczyny z angielskiego obrazka.
Plusy:
+ DUŻY plus za całokształt; śliczna, powabna, szarmancka; dobra sylwetka; długie rude (mniam!) włosy; delikatne rysy twarzy niczym na naumburskich rzeźbach; świetnie się ubiera.
Minusy:
- większych minusów nie znaleziono, niemniej... lekka steatopygia (dziewczę za bardzo cofa pośladki do tyłu); zbyt kościste dłonie; w sumie skoro pasuje tego zioma, to już zajęta ;-(
O tym, że kobieta potrafi być piękna, mając coś długiego do rozrywki w ręce, świadczy popularność filmów dla dorosłych. O tym, co można robić klęcząc, przekonujemy się w innych "produkcjach". Ale Edmund Blair Leighton stworzył coś więcej. Udało mu się wykreować pewną wizję średniowiecza, w którą wszyscy chcielibyśmy wierzyć. Z której mógł czerpać Tolkien, Ursula Le Guin, Ken Follett w "Filarach ziemi" czy twórcy "Conana". I jeśli porównać ciemne wieki, o których tworzył swoje muzyczne opowieści Wagner czy "świecką" budowę Notre-Dame przez Victora Hugo, to jednak obraz Leightona prezentuje się najlepiej. Jest nie tylko piękny i dobrze wykonany, ale kto go raz widział ten myśląc o pasowaniu na rycerza stale będzie miał go przed oczyma. Bo widz czuje jakby na sobie ten miecz, jego ciężar, ale i zaszczyt, jakiego dane mu było dostąpić. A piękno przedstawionej dziewczyny tylko to wzmacnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz