Półmetek rankingu. I jednocześnie dowód na to, że ocena kobiet według obecnych standardów powoduje, że czołowe pięć miejsc zajmą postaci z dzieł sztuki powstałych po ok. 1750 r., kiedy powstał nowy gust. Dziewczęta młode, szczupłe, o zdrowej cerze. Żadnych nadmiarowych zwałów tłuszczu jak u Rubensa i Rembrandta, ostrych rysów twarzy malowanych przez Poussina i niezbyt przyjaznego charakteru, w czym celowali Domenichino i de La Tour. Czas na kobiety piękne, wystawne, a zarazem miłe dla widza. Takie trochę salonowe lolitki... Jedna z nich zajęła piąte miejsce na naszej liście przebojów. Standard polskiego malarstwa akademickiego czyli... "Dama w liliowej sukni" Władysława Czachórskiego (ob. Muzeum Narodowe w Warszawie).
Aż dziw bierze, że tak dobry, utalentowany i lubiany przez kolekcjonerów artysta nie ma swojej porządnej monografii. Pochodzący z Lublina malarz jest jednym z największych przedstawicieli tzw. malarstwa monachijskiego. Bawarska akademia stała się dla polskich malarzy (i nie tylko) przyczółkiem, w którym wreszcie na większą skalę mogli uczyć się od najwybitniejszych ówczesnych artystów. Tak też było z Czachrórskim, który kształcił się u Karla Piloty'ego, jednego z najlepszych malarzy akademickich w XIX w. Co więcej naukę zkończył z wyróżnieniem za namalowanie sceny z "Kupca weneckiego". O ile jednak historia życia Czachórskiego jest dobrze znana (koleś potem wyjeżdża do Włoch i Francji, a następnie wraca z powrotem do Monachium, gdzie sławę zapewniają mu takie obrazy jak ten powyżej), to zazwyczaj niewiele się mówi o "głębi" tego malarstwa. A właściwie raczej za Eligiuszem Niewiadomskim raczej się Czachórskiego krytykuje.
Malarz i krytyk literacki, który znany jest obecnie nawet gimnazjalistom nie za swoją twórczość, a raczej za to, że postanowił ubarwić wizytę Gabriela Narutowicza w warszawskiej "Zachęcie", skończył tuż przed swoim procesem pisać książkę "Malarstwo polskie XIX i XX w.". O Czachórskim pisał, iż "tego zdolnego, szczęśliwego, bez wysiłku pracującego artystę zgubiło powodzenie. Kupowano jego prace za tym większe sumy, im były po malarsku gorsze. (...) Motyw mniej więcej jeden: dama z twarzą lalkowatą, w jakimś ultra burżuazyjnym otoczeniu. Zwykle siedzi przy stoliku, na stoliku wazony i kwiaty, za nią gobeliny i lustra, toaleta bogata - wszystko bezgranicznie banalne, ale wykończone zdumiewająco pracowicie. Jest to po prostu doskonałość kolorowej fotografii równa, nudna i bezosobista" (E. Niewiadomski, "Malarstwo polskie XIX i XX w.", 1923; wersja zdigitalizowana do "łyknięcia" na stronie Kujawsko-Pomorskiej Biblioteki Cyfrowej). I w sumie, co w tym złego? Popyt na Czachórskiego, jaki można było zobaczyć na aukcjach polskich lat 90. i niekiedy obecnie, wskazuje na to, iż niekoniecznie sztuka musi być zaangażowana, by się podobać. Ba, podoba się chyba przede wszystkim dlatego, że jest symbolem czasów, które już nie powrócą - które wraz z nastaniem awangardy i wyrzucenia kryterium estetycznego na drugi plan (jeśli nie dalej) powodują, że sztuka musi być "trudna" i "mocna", by być uznana obecnie za dobrą. Takie podejście prezentował już Niewiadomski, który chciał sztuki bardziej politycznie i społecznie zaangażowanej, niebłahego tematu.
Ale w sumie błahości tu nie ma. To raczej próba zmierzenia się z granicami warsztatu artystycznego. Spójrzmy chociaż na załączony w poście obrazek. Ładna kobieta w cudownie wyszytej i udrapowanej sukni, kwiaty prawie tak naturalne, że nadają się do wręczenia komuś z okazji urodzin. Nawet tło jest dopracowane - zamiast jakichś brunatnych ścian czy okna, widzowi jawi się malowany krajobraz i ciężka ciemnozielona kotara. Kiedy widzi się reprodukcję można jedynie podejrzewać to, co "czuje się" przy oglądaniu oryginału. Czachórski był mistrzem faktury i zupełnie inaczej obraz symuluje marmur, inaczej płótno, a jeszcze inaczej ulotną naturalność płatków róż.
Co więc w takim razie mogło razić Niewiadomskiego, który przecież też pewną dozę talentu miał i potrafił docenić dobrych artystów? Co powoduje, że na rynku antykwarycznym ciężko znaleźć obrazy Czachórskiego, a jeśli już uda się przekonać kogoś do sprzedaży, to za bardzo wysoką kwotę? I dlaczego przez ówczesnych sobie malarzy nazywany był "perłą polskiego malarstwa" w Monachium? Odpowiedź jest jedna i tama: warsztat artystyczny i perfekcjonizm. Fotograficzna precyzja, którą negatywnie ocenił Niewiadomski, jest tym, co te obrazy wyróżniało. Gdy w 1879 r. wielką sławę przyniosła mu praca "Czy chcesz różę?" doceniono nie tylko lekki i przyjemny temat, ale jego ujęcie w sposób wybitnie malarski. Historycy sztuki patrząc na biografię Czachórskiego starali się odpowiedzieć na prozaiczne z pozoru pytanie, dlaczego nagle taki dobry artysta przerzucił się na malowanie urokliwych panien siedzących na krzesłach z czasów Ludwika XV, otaczających się bukietami kwiatów w bogato zdobionych pomieszczeniach. Tłumaczyli to tym, że rodzinny majątek Czachórskich (Grabowczyk) borykał się z problemami finansowymi, że artysta nie potrafił spełnić się w związkach międzyludzkich i pozostawał kawalerem... Może i jest to jedna strona medalu, ale warto spojrzeć też na drugą. Od Piloty'ego i innych wykładowców w Monachium nauczył się, że dzieło wybitne poprzedza odpowiednia metodyka pracy - szkice, studia wstępne, dokładna analiza przestrzeni i kolorystyki. To dlatego potem, gdy owe "różowe panny" zapewniły mu popularność, tworzył maksymalnie kilka obrazów w roku, a klienci zamawiali je z dwuletnim wyprzedzeniem. Tworzył niczym malarze rokoka i sentymentalizmu, nieśpiesznie, na zamówienie, skupiając się na tym, by efekt był nie tylko piękny, ale i prezentował wysoką jakość malarska. A może przyczyną takiego wyboru tematyki było (jak twierdzi Lechosław Lameński) zamiłowanie do ładu i bezkonfliktowa natura malarza, podziwianego za dobroć i wspaniały charakter? I tej opcji wykluczyć nie można. Chociaż jeśli spojrzeć na dzieła Czachórskiego myśl nasuwa się jedna - artysta ewidentnie świadomy jest swoich możliwości. Łączy wnętrza malowane z fenomenalną "Vermeerowską" precyzją z umiejętnością przedstawiania ludzi niczym Winterhalter czy Messonier. Z kolei bukiety i bibeloty na stolikach przypominają apogeum niderlandzkich martwych natur i prace Chardina. Nie chodzi tu jednak o czerpanie od wspomnianych malarzy, ale komponowanie z tego, co dało im nieśmiertelną sławę. Czachórski wykorzystywał w swych obrazach całość tego, czego nauczył się w warszawskiej Szkole Rysunkowej i akademiach w Dreźnie i Monachium. Czy można mu czynić z tego powodu wyrzuty?
Jak zwykle pod koniec posta, czas na oceny:
+ "haptyczna" i apetyczna ta modelka Czachórskiego; piękne ręce i szyja; dobrze upięte włosy; dobry gust, jeśli chodzi o ubrania;
- są ładniejsze twarze w malarstwie; jedna z tych kobiet, którym przydałoby się częstsze wychodzenie na słońce.
Nie przepadam za polskim malarstwem. Od czasów Poniatowskiego niby jest tendencja wzrostowa, ale co by tu dużo mówić Orłowski czy Stattler to "popłuczyny" po tym, co wtedy wystawia się we Francji, Niemczech czy Rosji. Potem pojawiają się obrazy powstańcze i patriotyczne portrety znanych emigrantów. Wreszcie gigantyczne historyczne płótna Siemiradzkiego i Matejki, których nie oceniano pod względem artystycznym, a jedynie uwypuklano jak wielką rolę pełnią dla znajdującego się pod zaborami narodu. Wreszcie Malczewski, malujący skomplikowane obrazy (jak "Błędne koło") i przedstawiający siebie na dziesiątki sposobów. Z naprawdę dobrych warsztatowo artystów niewielu (jak omawiany Czachórski) wyróżnia się pozytywnie. Może dlatego, że tworzy coś co z założenia nie miało być zbyt "głębokie", ale miało być piękne. Roztaczał przed nami i swoimi klientami wizję innego świata, a malowane kobiety umieszczał w zawieszeniu między życiem salonowym a pytaniem o rolę kobiety w tym nowym świecie. Dziewczęta są zadumane, zamyślone, jednym ruchem ogranizują przestrzeń malarską... Nie dostają jednak odpowiedzi na to, czy są podmiotem obrazu czy tylko przedmiotem ujawnienia wybitnego talentu artysty. Stają się częścią pełnego blichtru świata salonów niczym krzesło, stolik, ozdobny wazon czy noszona przez nie suknia. Czy przez Czachórskiego przemawia gorycz nad takim uprzedmiotowieniem kobiet w otaczającym go świecie, czy po prostu, pragnąć przedstawić je jak najlepiej, tłamsi ich wnętrze... tego nie dowiemy się chyba nigdy.
któż jest owym zawziętym lewicowcem? Chyba nie Eligiusz Niewiadomski? Obrazy się nie ładują.
OdpowiedzUsuńTja, tak to jest jak się szybko pisze. Myślałem o jednym, napisałem drugie ;-)
OdpowiedzUsuńA co do obrazków, to prawdopodobnie chwilowa wina Blogspota, bo teraz chyba działa już odpowiednio.
Dzięki za info.