Świat sztuki to nie tylko świat artystów, ale także ludzi, dzięki którym "się tworzy" i dla których "jest tworzone". Bez Kahnweilera dziś nie podziwialibyśmy do takiego stopnia Picassa, zaś bez mecenatu Medicich i Pazzich Florencja nie stałaby się pierwszym wielkim ośrodkiem sztuki renesansu. Są jednak także postaci już zapomniane, co gorsza takie, których ciężko ocenić pozytywnie lub negatywnie. O jednej z nich będzie dzisiejszy wpis. Zaś na imię tytułowemu bohaterowi - Deusmona. Był pierwszym wielkim europejskim przedsiębiorcą zajmującym się... handlem relikwiami.
Ozdabiające niniejszego posta dwa pomniki stoją obecnie przed bazyliką w Seligenstadt. "Miasto błogosławionych" nazwę swoją wzięło od św. Marcelinusa i św. Piotra, których szczątki tutaj spoczęły. Biskup Einhard, znany ze stworzenai biografii Karola Wielkiego, postanowił na początku IX w. (już za Ludwika Pobożnego) wzmocnić swoją pozycję kosztem Hilduina, ówczesnego biskupa Paryża i opata w Saint-Denis. Operatywnemu biskupowi udało się przekonać władcę do wspomożenia budowy nowego opactwa w Mulinheim. Ale cóż to za opactwo, które nie mogłoby się pochwalić jakimiś wybitnymi świętymi, najlepiej czyniącymi cuda? I tu na kartach historii niczym "deus ex machina" pojawia się Deusmona. Rzymianin, z wtykami w San Pietro in Vincoli, wraz z braćmi stanowi nową jakość w handlu relikwiami. Dotąd bowiem szczątki świętych i męczenników kradziono w katakumb, cmentarzy czy niezbyt chronionych kościołów. Jedna, dwie osoby podejmowały się tego zadania i potem wyjeżdżały gdzieś, by je sprzedać. Najlepiej na tyle daleko, by liczyć na zapłatę, a nie denuncjację i karę śmierci za świętokradztwo. Deusmona poszedł krok dalej - postanowił być zarazem hurtownikiem i detalistą oraz rozwinąć handel poza Półwysep Apeniński. Razem ze swoimi pracownikami zimę spędzali na grabieniu cmentarzy i katakumb w Rzymie, by uzyskać "towar" do handlowania. Masowość ich działalności była na tyle widoczna, że żeby nie ściągnąć na siebie gniewu hierarchów co rok plądrowali inną partię cmentarzy. Np. w 826 r. odwiedzili okolice via Labicana, zaś dziesięć lat później udało się im "uzyskać" trzynaście relikwii z terenu między via Pinciana i via Salaria. W każdym razie na tym etapie przedsiębiorstwo niewiele różniło się od swoich poprzedników. Kruczek następował wiosną - wtedy to Deusmona wypuszczał najbardziej zaufanych (w tym swojego brata Lusinusa oraz zaprzyjaźnionego Sabbatino) za Alpy z relikwiami. "Kupiecka" karawana zawitała w kraju Franków i przekazywała umówione szczątki biskupom i opatom. Tak więc, kiedy w 827 r. Einhard spotkał się w Akwizgranie z Deusmoną, ten drugi cieszył się już pewną sławą.
Deusmona wrócił do Rzymu razem z notariuszem Einharda, Ratlecusem, żeby ten wybrał sobie najlepsze relikwie (sic!). Widać pisarz biskupa miał dobre oko, bo szczątki św. Piotra i św. Marcelina przyjechały do Mulinheim i od razu zaczęły czynić cuda. To dzięki temu opactwo ożyło szybko jako centrum pielgrzymkowe, by ostatecznie powstały obok gród przyjął nową "błogosławioną" nazwę. Do Deusmony i jego brata Teodoryka zgłosił się więc kolejny zainteresowany. Trwała wtedy rozbudowa bazyliki w Fuldzie i chyba dostrzeżono, że na samym św. Bonifacym, którego promowano jako "apostoła" tych ziem, daleko się nie zajedzie. Nowi święci ściągnęliby pewnie większą ilość wiernych. I tak oto w niedługim czasie do benedyktyńskiego opactwa w Hesji zawitały relikwie św. Aleksandra, św. Sebastiana, św. Fabiana, św. Urbana, św. Felicissimusa, św. Felicji oraz św. Emmerentii.
I chociaż nie zawsze przedsiębiorstwo było w stanie załatwić palce i głowy "od ręki", bo któryś z pracowników akurat miał dane relikwie w ramach swojej karawany, to wszystko działało całkiem sprawnie. A "towaru" było w Rzymie pod dostatkiem, zaś znajomości pozwalały spokojnie zabawiać się w łowców skarbów. Ale to Deusmonie nie wystarczało do szczęścia. Kiedy zobaczył, jak wielki sukces odnieść może sprowadzenie relikwii do dotychczas niewielkiej miejscowości za Alpami, zwietrzył nowy pomysł. Można przecież sprzedawać nie tylko konkretnym biskupom i opatom, ale od razu zaopatrzyć w relikwie tych, którzy przybyli jako pielgrzymi. A byli to nie tylko prości ludzie spragnieni cudów, ale także dostojnicy świeccy i kościelni. Mając szczątki świętego, zawsze znajdzie się sposób by je zagospodarować i wzmocnić znaczenie lokalnego kościoła czy grodu. Od festynu w 835 r. zorganizowanego 5 czerwca z okazji święta św. Bonifacego, Deusmona rozpoczął taką działalność. A może wpływ na to miała konkurencja?
Obok Deusmony znany jest też Feliks, który parał się w cesarstwie Franków identycznym zawodem. Ten jednak był bardziej konserwatywny - działał sam, jedynie z pomocą kilku osób jako ochrony dla przewożonych kości. Dla odmiany nie był też Rzymianinem, lecz frankijskim klerykiem, który podróżował po rozległym kraju oferując posiadany przez siebie surowiec. Do zgromadzonych przezeń szczątków należały m.in. kości św. Sewera, które Feliks ukradł z raweńskiego kościoła San Apollinare in Classe. Uciekając przed sprawiedliwością dotarł aż do Moguncją, gdzie relikwie sprzedał arcybiskupowi Otagariusowi. Ponadto zawitał też w Fuldzie w 830 r. i dzięki niemu opactwo wzbogaciło się w ciągu najbliższego dziesięciolecia o relikwie m.in. św. Jerzego, Cecylii i Agapita. Z kolei ciało świętego Bartłomieja Feliks sprzedał biskupowi Freising (ob. dzielnica Monachium).
Jak widać dzięki takim osobom jak Deusmona czy Feliks szczycić możemy się pięknymi średniowiecznymi witrażami i tym, że tysiące pielgrzymów zostawiało swoje datki na budowę coraz okazalszych świątyń. Ponadto obecność cudownych relikwii świętego pozwalała na rozwój pobliskich miast i kreowanie lokalnych targów (co świetnie opisał swojego czasu Ken Follett w "Filarach ziemi", a całkiem niedawno przeniesiono na srebrny ekran). I chociaż, jak żartują historycy średniowiecza, z drzazg z Krzyża Świętego dałoby się stworzyć szkółkę leśną, to jednak w przypadku świętych taki handel (nawet nielegalny) miał istotne znaczne dla rozwoju chrześcijaństwa w nowych regionach. Nie tylko poprzez powstanie lokalnych świętych (św. Jakub przecież zmarł w Jerozolimie, a jego ciało miało cudownie znaleźć się na terenie obecnej Hiszpanii...), którzy stali się opiekunami chrześcijańskich już państw, ale także dzięki temu, iż w ten sposób wyparto kult pogański. Miejsca święte niechrześcijan, jak rozłożyste dęby Sasów czy sanktuaria na wzgórzach Słowian, zostały wycięte lub zniszczone, a w zamian opatrzność nad lokalną ludnością sprawować zaczęli sprowadzani święci. Czy zatem takie "hieny cmentarne" czy złodziei jak Deusmona lub Feliks uznać można za wyłącznie postaci negatywne? Czy raczej są oni owocem tego, że do całkiem niedawna każdy ołtarz musiał mieć w sobie cząstkę jakiejś relikwii, a cudowną moc miały szczątki w szalenie ozdobnych relikwiarzach...
PS. Większość informacji zaczerpnięta została ze świetnej pracy na temat relikwii, jaką napisał Patrick J. Geary ("Furta Sacra. Thefts of relics in the central Middle Ages", 1990).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz